Warcraft: The Beginning
USA 2016Scenariusz: Charles Leavitt, Duncan Jones
Reżyseria: Duncan Jones
W mojej pamięci największym wydarzeniem roku 1994 było pojawienie się na
świecie gry "Warcraft: Orcs & Humans", pierwszej grze z gatunku RTS
(strategia czasu rzeczywistego), która odniosła niekwestionowany
sukces. Pojawiły się jej liczne kontynuacje, rozwinęło się całe uniwersum zasiedlone przez szereg ras. Powstały też opowiadania, a w końcu powieści. Było więcej niż oczywiste, że uniwersum, które śmiało można nazwać legendarnym, doczeka się w końcu ekranizacji.
Kiedy więc dokładnie 10 lat temu pojawiły się pogłoski o filmie "Warcraft", zastanawiałem się, jak ta seria zostanie zekranizowana. Jak będzie realistycznie (w sensie realnie wyglądające zbroje i broń), to niezgodnie z grą, więc wolałem fantastycznie. Ale czy to nie będzie wyglądało śmiesznie, żeby nie rzec - żałośnie? Przyznam też, że nie spodziewałem się po tym filmie jakiejś szczególnie złożonej fabuły. Skoro mówimy o ekranizacji serii gier RTS i sieciówek polegających na zabijaniu setek wrogów, to raczej wiadomo było, że należy się spodziewać raczej pretekstu do kolejnych efektownych bijatyk. Tego oczekiwałem i to dostałem. Jestem więc zadowolony.
Dla tych, którym wiadomości o serii jakimś cudem nie obiły się o uszy, pozwolę sobie całej serii nie streszczać; opowiem tylko o samym filmie. Pokazuje on nam początek konfliktu między mieszkańcami umierającego świata Draenor (z których najbardziej znani są orkowie) a Przymierzem, czyli rasami ze świata Azeroth. Szaman orków wykorzystał złowrogą magię zwaną otworzył portal do świata Azeroth, który zamierzał podbić. Ludzie pod przywództwem bohaterskiego Lothara i zbierają siły, by pokonać wroga. Na początek próbują jednak zażegnać spór drogą pokojową. Ma im w tym pomóc Durotan - ork sprzeciwiający się okrucieństwu szamana oraz Garona - kobieta będąca półkrwi orkiem, która w nadchodzącej wojnie musi zdecydować ostatecznie, do której rasy należy.
Fabuła jest po prawdzie dużo bardziej złożona i wyjaśnianie wszystkich jej aspektów zajęłoby kilka akapitów; zresztą mijałoby się to z celem. Prawdziwym, mam wrażenie, celem powstania filmu było przeniesienie na ekran atmosfery serii gier komputerowych. Fabuła jest więc zupełnie drugorzędna i można się nią nie przejmować. W tym wypadku liczą się wyłącznie doznania estetyczne. A te są, muszę przyznać, niesamowite. Widać, że twórcy starali się, jak mogli, by widz poczuł, że ogląda nie "zwykły" świat fantasy, ale ten konkretny. Świadczą o tym choćby broń i zbroje. Piękne, cieszące oko, efektowne, ale zupełnie niepraktyczne.
Takie stroje to marzenie niejednego cosplayera. Wiele osób przebierających się na różnych konwentach SF za postacie z gier, filmów czy komiksów lubi wykonywać stroje, po
których na pierwszy rzut oka widać ogrom włożonej w nie pracy. Powstają one zwykle na bazie gier właśnie. W takich przypadkach liczy się efektowny wygląd, zaś o w miarę
realistyczne zachowanie proporcji czy rozmiarów nie dba nikt. Dlatego
np. w grze "League of Legends" nie dziwi obecność bohaterki dzierżącej miecz, który w
realnym świecie ważyłby z 50 kg i zupełnie nie nadawałby się do
walki, a w serii "Warcraft" właśnie - wspaniale zdobione zbroje i broń, które
faktycznie służyłyby najwyżej za paradne.
W filmie "Warcraft: Początek" mamy właśnie takie wspaniałe, bogato zdobione zbroje; tak potężne i złożone, że bohater ledwo może w nich ruszać głową. Jakimś cudem jest w stanie walczyć. Podobnie jak potrafi chwacko wymachiwać ogromnym, pozłacanym i wysadzanym klejnotami orężem. Ba, tutaj się takim wywija niczym szablą... W dodatku jakimś cudem miecz taki jest w stanie bez problemu przeciąć od jednego uderzenia kościaną zbroję, futro i ciało orka, odrąbując przy okazji kończynę. Czegoś takiego nawet Jedi by nie zrobił swoim mieczem świetlnym.
Paradoksalnie wspomniana widowiskowość wyszła filmowi na dobre pod względem realizmu właśnie. Ziemie Azeroth wyglądają bowiem na spokojnie, co to nie zaznały wojny od wielu lat. W takiej sytuacji faktycznie do uzbrojenia trafiają rzeczy niekoniecznie praktyczne, ale takie, które w danej chwili wydają się dobrym pomysłem. Ich skuteczność jest weryfikowana dopiero na polu walki. Historia zna takie przypadki. Za to orkowie - no, tu jest siła i moc! Potężne, umięśnione stwory, niewiarygodnie silne, które z łatwością wywijają swoimi młotami bojowymi. Do tego ze zbrojami z kości, futer i skór, które nie tylko ochraniają co wrażliwsze miejsca, ale też mają za zadanie nastraszyć przeciwnika.
Tyle w tym filmie realizmu. Poza tym, nie ma co się jednak nastawiać na sens i logikę. Orkowie przerastają ludzi fizycznie, są bardziej odporni, mają lepszą broń i początkowo wyrzynają ludzi niemal hurtowo - potem z jakiegoś powodu zachodzi zjawisko dokładnie odwrotne. Królowa ludzi pojawia się chyba tylko po to, by wśród ludzkiej rasy też była jakaś kobieta na ekranie. Dodam też, że nie do końca zrealizowano znaną z gry różnorodność wojsk. Wszyscy ludzie i wszyscy orkowie należą do jednej formacji, nie ma szczególnych różnic w uzbrojeniu, sile i taktyce. Szkoda też, że - pomijając epizody - inne od ludzi i orków rasy nie biorą udziału w bitwach. No ale to dopiero "Początek".
"Warcraft: Początek" jest więc filmem co najmniej efektownym, który przyjemnie się ogląda. Fanom gry na pewno się spodoba, dla cosplayerów będzie bezcennym źródłem pomysłów. A co wyniesie z seansu przeciętny widz? Na pewno będzie zachwycony efektami wizualnymi, zachowa w pamięci przecudnej urody oręż i budzące grozę postacie orków. A potem zada sobie pytanie: "O czym właściwie był ten film" i raczej nie znajdzie na nie odpowiedzi. Jest to film, który zdecydowanie polecam obejrzeć na wielkim ekranie. Ale potem już raczej nie warto do niego wracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz