piątek, 15 lipca 2016

Świeże mięso - o kanibalach na wesoło



Fresh Meat

Nowa Zelandia 2012
Scenariusz: Briar Grace-Smith, Brad Abraham, Joseph O'Brien
Reżyseria: Danny Mulheron

Ostatnio szukałem jakiegoś fajnego, lekkiego filmu i raczej dla żartu zacząłem przeszukiwać tytuły z najgorszymi ocenami. Już na drugiej od końca stronie z wynikami znalazłem "Świeże mięso", opisany jako film o kanibalach. Temat trochę... niesmaczny, ale okładka wielce obiecująca, ponadto film powstał w Nowej Zelandii właśnie, więc zabawa powinna być gwarantowana. Przyznam, że o Nowej Zelandii nie wiem zbyt wiele. Musi to być jednak kraj niezwykły, biorąc pod uwagę powstające tam filmy i twórców. Wystarczy przypomnieć tak wiekopomne dzieła, jak "Martwica mózgu" czy mniej znana "Czarna owca" - filmy z jednej strony zaliczane do horrorów, a jednak trudno się przy nich nie śmiać.

Główną bohaterką "Świeżego mięsa" jest pochodząca z maoryskiej rodziny Rina Crane, która właśnie kończy rok w ekskluzywnej szkole dla dziewcząt. Wraca do rodzinnego domu, gdzie czekają na nią matka (autorka wielu książek kucharskich i programu telewizyjnego o tematyce kulinarnej), ojciec (badacz pierwotnej kultury Maorysów) oraz lekko ociężały na umyśle brat. Okazuje się, że ojciec Riny uważa się za wcielenie proroka, który nakazał swoim wyznawcom jeść ludzkie mięso, a on, jego żona i syn uważają intruzów jedynie za źródło pożywienia. Rina chce uciekać, ale nagle do domu wpada czwórka przestępców, którzy biorą rodzinę za zakładników. Tylko kto tutaj więzi kogo? Jeszcze większym problemem (dla obu grup) okazuje się fakt, że Rina i przywódczyni gangu mają się ku sobie i nie bardzo mają ochotę trzymać ze swoimi.


Film ma wszystkie piękne i niezbędne cechy kina klasy "B". Mamy dwie piękności, bardziej rozebrane niż ubrane. Jest krwiożerczy szaleniec, jest dużo okaleczania i zabijania. Jednak w przeciwieństwie do innych tego typu dzieł, nie ma tutaj żadnych potworów czy zagrażających życiu zjawisk. Zamiast tego mamy klimat przywodzący na myśl raczej filmy psychologiczne - w sensie, że przez większą część trwania obserwujemy poszczególne potyczki słowne i próby przekonania do swoich racji. Każdy z bohaterów brzmi - w określonym tego słowa znaczeniu - logicznie i rozsądnie. Na upartego można nawet przekonać się do argumentów, że ludzkie mięso jest pełnowartościowym, bogatym w składniki odżywcze pokarmem. 
 
Ciekawostką wyróżniającą "Świeże mięso" ponad inne niskobudżetowe komediohorrory jest fakt, że widz przez większość filmu nie wie, komu należy kibicować. Niewątpliwie bohaterką jest Rina, ale w pewnym momencie zaczyna się jej gorący romans z "głową" gangu, Gigi - początkowo postacią najbardziej krwiożerczą. Zakładniczka zakochuje się w porywaczce? Niby klasyczny "syndrom sztokholmski", tylko że w tym wypadku mamy do czynienia z wzajemnością. Pozostali bandyci okazują się ludźmi stosunkowo nieszkodliwymi, w dodatku przynajmniej jeden z nich jest kulturalny i uprzejmy. Za to rodzinka Crane'ów przeciwnie - szybko okazuje się, że wcale nie są niewinni i mili. Ojciec z minuty na minutę pogrąża się w szaleństwie. Matka podchodzi do sprawy do głębi logicznie - w końcu ludzie to też tylko mięso, prawda? W dodatku każdy z bohaterów zachowuje się czasami rozsądnie, a za chwilę robi z siebie kompletnego idiotę. Dlatego szybko tracimy orientację, kto właściwie jest dobry, kto zły, a przewidywanie, która z postaci przetrwa, jest trudne.

Właśnie, śmierć... W "Świeżym mięsie" jest jej mnóstwo. Już w pierwszych minutach mamy martwych, dziurawionych jak sito policjantów. Dalej jest jeszcze weselej, kiedy Rina odkrywa w lodówce ludzką dłoń oraz że paszteciki, które ze smakiem zajadała (i którymi częstowała koleżanki w szkole) były zrobione z ludzi. Potem co parę minut ktoś zostaje zadźgany, pocięty lub zastrzelony. A jednak... ta jatka zrobiona jest z rozmysłem, bez niepotrzebnego epatowania krwią i flakami (jak w "Martwicy mózgu"). Wiele z opisanych rzeczy nie jest pokazanych wprost, lecz możemy się ich domyślać po tym, co robią bohaterowie. Ponadto każda śmierć nie jest bezsensownym rozlewem krwi, lecz stanowi o pewnej przemianie bohaterów i ich wzajemnych stosunków. Zabójstwa i okaleczenia mają zwykle charakter upiorny, ale okoliczności są komiczne. Scena, gdy ojciec rodziny zastanawia się, czy aby na pewno jest nieśmiertelny, jest pod tym względem szczególnie przecudowna.

Zawsze i wszędzie będę upierał się, że filmy klasy "B" też czegoś uczą. A czego można dowiedzieć się ze "Świeżego mięsa"? Przede wszystkim, wielu mieszkańców kraju nad Wisłą może przypomnieć sobie, że istnieje coś takiego jak kultura maoryska, która - mimo postępującej globalizacji i Internetu - pozostaje niemal zupełnie u nas nieznana. Mamy fragmenty języka, odrobinkę historii wzajemnych stosunków rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii i przybyszów z Europy. Nie zostało to w filmie powiedziane wprost, ale nawiązano do nieco przerażającego kultu wodza panującego wśród Maorysów: Był on dosłownie panem życia i śmierci swoich poddanych. Podobnie ojciec Crane mimo postępującego szaleństwa cieszy się w rodzinie władzą absolutną. Warto też w kontekście tego filmu zastanowić się, czy na pewno warto bezwzględnie trzymać się zasady równości kultur i pozwalania na kultywowanie dawnych obyczajów. Może warto najpierw sprawdzić, jakie zwyczaje były w danej kulturze praktykowane, zanim bezkrytycznie uznamy ją za nieszkodliwą?

"Świeże mięso" to - jak każdy film klasy "B" - dzieło oceniane raczej nisko. Jak większość podobnych sobie, pozostaje mało znane, cenione tylko przez grupkę nawiedzonych fanów tego typu produkcji. Ale na ich tle zdecydowanie się wyróżnia. Nie ma hektolitrów krwi, nie ma nadmiaru nagości. Mamy za to nietuzinkową fabułę, oryginalnych bohaterów, idealne połączenie thrillera i komedii oraz wiele naprawdę zaskakujących zwrotów akcji. Bardzo, bardzo polecam. Nie dajcie się zniechęcić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz