Oblivion
USA (2013)
scenariusz: Joseph Kosinski, Karl Gajdusek, Michael Arndt
reżyseria: Joseph Kosinski
Marek Platypus, zwany Dziobakiem, jak wielu ludzi, lubi komiksy, z gatunku tych poważniejszych. Zaczytywał się w "Jestem Legendą", wzruszał przy "Immortel" i płakał przy lekturze "Strażników". Lubi też ekranizacje takich dzieł. Nakręcenie filmu na podstawie komiksu nie jest łatwe - weźmy sobie na przykład Supermana: facet z majtami na spodniach prezentuje się nieźle w komiksie, ale jego krzykliwy stroik w filmie wygląda idiotycznie. Dlatego Dziobaka ucieszył fakt, że "Strażnicy" okazali się udanym filmem. Jednocześnie, kiedy Dziobak dowiedział się, że zapowiadany od pewnego czasu komiks "Oblivion" prawdopodobnie nie ukaże się nigdy, zrobiło mu się przykro, ale i radośnie, bo to, co nie ukazało się na papierze, zostało zauważone i uznane za znakomity materiał na film. Tym sposobem "Oblivion" ukazał się moim oczom - w kinie. Poszedłem. I nie żałuję.
Trudno jest opisać fabułę tego filmu bez spojlerowania (a tego procederu nienawidzę), ale spróbuję. Akcja rozgrywa się w 2077 roku. Sześćdziesiąt lat wcześniej obcy zwani Padlinożercami zniszczyli Księżyc, co wywołało sztormy, trzęsienia ziemi i tsunami, które spustoszyły świat. Niedobitki ludzkości miała zmiażdżyć armia obcych, jednak została odparta przez uderzenie jądrowe. Ludzie wygrali, jednak Ziemia nie nadawała się już do zamieszkania. Postanowili osiedlić się na Tytanie, księżycu Saturna. Na Ziemi pozostały jedynie ogromne machiny poszukujące wody i resztek surowców oraz drony broniące tych machin przed pozostałymi przy życiu Padlinożercami. Całość kontrolowana jest przez Tet - ogromną stację kosmiczną - oraz dwoje ludzi, Jacka i Victorię, których zadaniem jest utrzymywać maszyny na chodzie. Wszystko idzie gładko, jednak dwa tygodnie przed końcem misji Jack odkrywa, że Padlinożercy wysyłają sygnał naprowadzający w kosmos. Niedługo potem na ziemi rozbija się kapsuła ratunkowa statku wysłanego w kosmos tuż przed inwazją. Na pokładzie znajdują się komory kriogeniczne z kilkoma osobami, a Jack ze zdumieniem zdaje sobie sprawę, że chyba osobiście zna jedno z nich.

Całkiem efektownie prezentuje się też "techniczna" strona przyszłości. Nawiasem mówiąc, widać, że twórcy byli zafascynowani "Odyseją Kosmiczną" Kubricka oraz (najwyraźniej) animacją "WALL-E". Drony bojowe są latającymi białymi kulami, podobnymi nieco do kapsuł z "Odysei", z pojedynczym czerwonym okiem, jak w terminalach komputera HAL-9000. Statek Jacka jest śliczny - wygląda jak szklano-metalowa ważka i troszeczkę przypomina "Dicsovery" ze wspomnianego filmu. Jednak na mnie największe wrażenie zrobił Tet, nowy sztuczny satelita, ogromny - większy i jaśniejszy od Księżyca w pełni. Jeśli mowa o stronie technicznej - podobała mi się ścieżka dźwiękowa filmu (wielki plus za umiejętne wykorzystanie standardów rocka) oraz ciekawy sposób jej wykorzystania, często niestety zapominany. Otóż kiedy rozwój akcji opiera się na kontakcie bohatera ze światem, dźwięku w tle nie ma. Takie rozwiązanie ma dwie zalety. Raz, że buduje atmosferę. Dwa, że można wtedy przekonać się, jak to jest, gdyby nie było słychać ptaków, głosów ludzi, zwierząt i pojazdów, a jedynym dźwiękiem byłby szum wiatru i toczących się kamieni.

Ogólnie film zrobił na mnie wrażenie dobre i nie żałuję, że poszedłem na niego do kina. W skali 1-10 mocna "ósemka" mu się należy. Ostrzegam jednak - niech nazwisko Cruise'a Was nie zmyli, to nie jest film akcji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz