The Killer Shrews
USA, 1959scenariusz: Jay Simms
reżyseria: Ray Kellogg
Pisałem niedawno o pokazie "Najgorszych filmów świata". Pokazy te są cykliczne, mają miejsce każdej jesieni, a czasami i wiosną. Można wtedy obejrzeć filmy, które nie miałyby szans nawet na "Złote Maliny". Podczas każdej edycji prezentowane są różne dzieła, jednak pewien wyjątkowy film zyskał tak ogromną popularność, że - na niekończące się prośby widzów - wyświetlany jest za każdym razem. Ten film to "Zabójcze ryjówki".
"Zabójcze ryjówki" to jeden z setek "Monster movies" nakręconych w Stanach Zjednoczonych w latach 50. Producenci zdawali sobie sprawę, że w tej materii wiele nowego się nie wymyśli, musieli więc wpaść na jakiś oryginalny pomysł, który przyciągnąłby ludzi do kin. Tak, dobrze napisałem: do kin, bo - jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi - takie produkcje przynosiły czasami spore zyski i cieszyły się popularnością wśród młodzieży. Szczerze mówiąc nie wiem, jak doszło do podjęcia tematu ryjówek. Może scenarzysta doszedł do wniosku, że zestawienie najmniejszych ssaków na ziemi z krwiożerczością to gwarancja sukcesu, może ktoś po prostu otworzył atlas zwierząt na losowo wybranej stronie i z zamkniętymi oczami wskazał palcem na ryjówki właśnie - trudno powiedzieć.
Jak by nie doszło do jego powstania, powstał film o grupie ludzi, którzy znajdują się na odciętej od świata wyspie. Przypływa na nią łódź z zaopatrzeniem, której załogę stanowi kapitan oraz jego czarnoskóry pomocnik. Na wyspie napotykają ośrodek badawczy, którego ekipę stanowią naukowiec, jego córka (grana przez Miss Szwecji 1958), jego pomocnik - pracoholik, drugi pomocnik - pijaczek oraz meksykański służący. Łódź wezwał naukowiec właśnie pod pretekstem, że chce ocalić swą córkę. Niestety - zbliża się huragan. Wszyscy zostają więc na wyspie, w ośrodku, który - nie wiedzieć czemu - otoczony jest palisadą, a wszyscy mają pod ręką broń. Kapitan łodzi dowiaduje się, że wszyscy obawiają się zmutowanych ryjówek - owocu eksperymentu, który miał zapobiec katastrofie głodu na świecie. W tym wszystkim kapitan zaczyna romansować z córką naukowca, co wywołuje niezadowolenie - nie, nie ojca, ale drugiego pomocnika - pijaczka.
Pytanie brzmi: czy da się nakręcić sensowny film o ryjówkach mordujących ludzi? Odpowiedź jest prosta - nie, nie da się. W tym filmie niewypałem jest dosłownie wszystko. Już na zdjęciach widać, że z ryjówkami jest coś nie tak: oczywiście, są to teriery z doczepionymi tekturowymi zębami i ogonkami (w pewnym momencie jednemu z psich aktorów zęby przesuwają się na czubek głowy, więc wiem na pewno). Aktorzy ludzcy są jeszcze gorsi. Kapitan to wzór cnót wszelakich, nieulękły bohater, człowiek jednej miny i potężnego ciosu, skoro kiedy uderza pijaczka, ten obraca się o 360 stopni jeszcze przed uderzeniem. Miss Szwecji wygląda ładnie, ale o grze aktorskiej nie ma sensu pisać - w pewnym momencie zaczyna nawet mówić po szwedzku, możliwe, że przez pomyłkę. Pomocnik uczonego, nazwany przeze mnie pracoholikiem, nie przerywa pracy dosłownie do ostatniej sekundy życia: wyjmuje kartkę z maszyny i dopiero umiera. Sam główny naukowiec jest bardzo dumny ze swojego odkrycia, nawet gdy goni go ono w celu pożarcia. Jest też chyba kiepskim ojcem, bo zupełnie nie reaguje na jednoznaczne teksty, jakie wygłasza kapitan pod adresem jego córki.


Ocena filmu jest bardzo trudna. Z jednej strony film wymyka się klasyfikacji; jest tak zły i nieudany, że powinien dostać jeden punkt na dziesięć. Z drugiej strony - przysięgam, że nigdy w życiu na żadnym filmie tak się nie uśmiałem. Pozwolę sobie więc uczynić wyjątek i nie wystawić żadnej oceny. Niech każdy sam zobaczy i oceni ten film. Gwarantuję, że nie będziecie żałować ani jednej minuty nań poświęconej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz