środa, 7 sierpnia 2013

Excalibur - Le Morte d'Arthur

Excalibur

USA, Wlk. Brytania, 1981
Scenariusz: John Boorman, Rospo Pallengberg
Reżyseria: John Boorman


Ciężko jest pisać o filmach legendarnych. Istnieje ryzyko, że zostanie się wyśmianym za opisywanie czegoś, co wszyscy znają. Zagorzali fani gotowi zmieszać z błotem za jedno niepochlebne słowo lub pochlebne w wypadku, gdy sami są innego zdania. Jednak taką sobie rolę narzuciłem, że piszę nie tylko o filmach nowych, ale też starszych, czasem prawie nieznanych w naszym kraju, a w wypadku "Excalibura" - po prostu godnych tego, żeby napisać o nich parę słów. Wiem z doświadczenia, że niewielu młodych ludzi zna i umie docenić kunszt dawnych mistrzów - jeśli chociaż jedna osoba po przeczytaniu tego wpisu zdecyduje się obejrzeć ten film, to będę zadowolony. Jeśli jej się spodoba - będę zachwycony.

"Excalibur" to film, który obejrzałem pierwszy raz w wieku dość późnym. Wynika to z faktu, że dawniej nie było internetu, w telewizji go chyba nie emitowano, a znalezienie na kasecie video - graniczyło z cudem. Tak się składa, że właśnie dzisiaj miałem okazję obejrzeć go ponownie. Postaram się napisać o tym filmie w miarę neutralnie - chociaż mogę mieć z tym kłopoty, jako że od dziecka interesowały mnie legendy arturiańskie, czytałem o rycerzach (nie tylko tych mitycznych), interesowałem się dawnymi czasami i jako historyk-amator mam czasami spaczone spojrzenie na niektóre filmy czy pojedyncze sceny.

"Excalibur" to jednak film zupełnie niezwykły, w którym przyczepić się mogę tylko jednej rzeczy: otóż z pierwszych minut filmu widz nie obeznany z mitem arturiańskim dowiaduje się, że Excalibur to właśnie oręż, który Artur wyciągnął ze skały dowodząc swoich praw do tronu. Tylko że to zupełnie nie tak! Dla nieznających mitu: ów "miecz z kamienia" był pierwszym orężem króla Artura, który jednak w pewnym momencie został złamany, natomiast tytułowy miecz (którego nazwa, nawiasem mówiąc, wywodzi się z jego nazwy w języku walijskim, a która brzmi Caledfwlch - nie dziwota, że zmieniono to na Excalibur) wręczyła królowi Pani Jeziora.

Ale to właściwie tyle, jeśli chodzi o wady. Poza tym, "Excalibur" jest dość wierną ekranizacją "Śmierci Artura", dzieła ukończonego w 1485 r. przez sir Thomasa Malory'ego. Przez wzgląd na wierność literackiemu pierwowzorowi twórcy zdecydowali się na pewne ustępstwa na rzecz wiarygodności historycznej. Nie jest moim zadaniem opisywać, co dzisiaj wiadomo, a co się przypuszcza na temat pierwowzorów postaci i przedmiotów opisanych w mitach arturiańskich, ale jako historyk z zamiłowania mogłem zauważyć, że bohaterowie noszą stroje (oraz zbroje i broń) typowe dla epoki późniejszej, niż wskazywałyby np. architektura czy użyte w jednej ze scen batalistycznych machiny oblężnicze. Wynika to z prostego faktu, że pierwowzór Artura żył mniej więcej w VI w., tymczasem znana dziś legenda (a także dzieło "Śmierć Artura") mówi o rycerzach walczących w zbrojach, wiernych ideałom, które powstały tak naprawdę wiele setek lat później, oraz modlących się do jedynego Boga i szukającego Świętego Graala. Siłą rzeczy należało więc film osadzić w epoce późniejszej, niż Artur faktycznie żył.

Muszę jednak zwrócić uwagę na niezwykłą staranność, z jaką twórcy oddali mentalność ludzi z tego okresu, a także pewne legendy związane z epoką. Kiedy kraj pod wodzą Artura zjednoczył się, wszyscy są szczęśliwi, ludzie żyją w dostatku, a ziemia nie skąpi swych płodów. Kiedy Artur popełnia grzech, ziemia angielska zwraca się przeciw niemu - król musi odnaleźć Graala, by ponownie zapanował dostatek. Wszyscy mieszkańcy Anglii są wiernymi chrześcijanami - nie przeszkadza im to jednak gościć między sobą czarodzieja Merlina i słuchać jego rad oraz akceptować faktu jego kontaktów z dawnymi bogami. Merlin jest tutaj postacią symboliczną - jest pośrednikiem między starym i nowym porządkiem, jednak stare w końcu musi odejść, zwycięża nowe. Dlatego pod koniec filmu widzimy jedynie sir Parsifala - ostatniego ocalałego rycerza Okrągłego Stołu i jedynego, który wyznaje już tylko nową wiarę i jest w pełni wierny rycerskim ideałom. Reszta - jako "skalana" dawną, na pół pogańską i nie bardzo "rycerską" mentalnością - musi odejść.

Jedną z najbardziej zapadających w pamięć rzeczy z "Excalibura" są zdjęcia i muzyka. W tym filmie nie ma scen niepotrzebnych. Współczesnego, przywykłego do wartkiej akcji i krótkich scen widza może zdziwić fakt częstych ujęć przyrody lub bohaterów oddających się różnym czynnościom - jednak każda scena jest tutaj ważna, każdy obraz i każda rzecz w otoczeniu mają znaczenie. Zachodzące Słońce symbolizuje koniec pewnej epoki, widok wody oznacza spokój, ale i możliwą przemianę bohatera, który sięgając po miecz musi się w niej symbolicznie obmyć. Takich elementów jest w tym filmie sporo i po prostu trzeba go obejrzeć, by to docenić. A muzyka? Cóż, napisał ja Trevor Jones - i to niech wystarczy.

Podsumowując - "Excalibur" jest wspaniałym przykładem, jak można zrobić dobry film, któremu nie potrzeba wartkiej akcji, ponieważ jego siłą jest klimat, starannie dopracowane sceny oraz doskonała gra aktorów. Film oferuje bardzo rozsądną mieszankę pojedynków, scen wzruszających, tragicznych, a także humorystycznych. Szkoda wielka, że "Excalibur" nie znalazł wielu naśladowców, a kolejne filmy dotyczące mitów arturiańskich niewiele mają wspólnego z tym dziełem - a często jeszcze mniej z samym mitem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz