niedziela, 18 sierpnia 2013

Powrót Króla - lekko zubożony koniec przygody

The Lord of the Rings: The Return of the King

Nowa Zelandia, USA 2003
Scenariusz: Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens
Reżyseria: Peter Jackson

Tytuł wpisu nawiązuje oczywiście do wątku, którego bardzo zabrakło mi w filmie, mianowicie do próby ustanowienia przez Sarumana swoich rządów w Shire. Może nie jest to wątek bardzo ściśle związany z całą historią Pierścienia, ale jakoś mi tego zabrakło. Saruman był - i nagle zniknął, co jest tym bardziej przykre, że grał go sam Christopher Lee. Moim zdaniem usunięcie wspomnianego wątku ma związek z chronologicznym ujęciem przygód bohaterów powieści. To sprawiło, że dopiero w trzeciej części, a nie w drugiej, pojawiła się przeprawa z Szelobą. W przeciwnym razie czasu starczyłoby akurat na to, by rozprawę z Sarumanem pokazać. Ale cóż, cieszmy się z tego, co jest. I, jak zwykle, skupię się tylko na kilku wybranych zagadnieniach. Nie będę na przykład opisywał, co mi się podobało, a co nie w spotkaniu z Szelobą - ostatecznie to tylko tunele i wielki pająk, więc co - poza dodaniem karygodnego moim zdaniem wątku z odesłaniem Sama - można było zrobić nie tak?

Minas Tirith i armia Gondoru
Stolica Gondoru jest w powieści opisana w taki sposób, że pozwala określić ogólny kształt miasta, ale szczegóły pozostawia wyobraźni czytelnika. Twórcy mogli więc pozwolić zaszaleć wyobraźni. Efekt jest moim zdaniem wspaniały: filmowe Minas Tirith idealnie wpasowało się w moje wyobrażenie o tym mieście. Dostojne, solidne białe mury przywodzą na myśl Konstantynopol; miasto potężne, pozornie niezdobyte, chociaż w po setkach lat nieco upadające. Mieszkańcy wyglądają na dumnych, dochowujących wierności stylowi życia i tradycjom, chociaż lęk i smutek w oczach wskazuje na to, że są świadomi utraty dawnej chwały. Miasto nadal zachowuje jednak zdolność do obrony przed wielką armią - i stosownie do swojej wagi i tradycji jest dość nowoczesne i solidnie uzbrojone: warto zwrócić uwagę na obecność jedynych w Śródziemiu trebuszetów - w "naszym" świecie będących chyba najskuteczniejszymi machinami miotającymi epoki średniowiecza. Z nowoczesnością urządzeń obronnych trochę nie współgra armia Gondoru - sprawia wrażenie formacji nieco paradnej i zaskakująco nieporadnej w obliczu wroga, mimo że przecież wielokrotnie brała udział w boju. Można to jednak wytłumaczyć trwogą wzbudzaną przez krążące w powietrzu Nazgule oraz ogromną przewagą wroga - tak jak to miało miejsce w powieści. Ogólnie za przedstawienie Minas Tirith oraz armii Gondoru - plus.

Minas Morgul i armia Mordoru
Mroczna potęga twierdzy została tutaj ukazana w pełni. Scena wymarszu armii Mordoru mnie osobiście zachwyciła, zwłaszcza w połączeniu z ukazaną reakcją mieszkańców Minas Tirith: najpierw cisza, potem nagle kolumna światła i pokazuje się on - Król Czarnoksiężnik. Wróg osiągnął niemal szczyt potęgi i rzuca butne wyzwanie - oczywiście odpowiednio widowiskowe, którego w powieści nie było, ale stanowi to dobre wprowadzenie do tego, co już niedługo czeka obrońców Gondoru.
Zwrócić muszę tutaj uwagę na armię Mordoru i jego sojuszników. Ciekawe, że twórcy filmu sprawili, iż Sauron jest tradycjonalistą, jego armia w porównaniu z siepaczami Sarumana sprawia na pierwszy rzut oka wrażenie lekko przestarzałej i gorzej zorganizowanej. Zbroje orków są gorszej jakości, sami orkowie nie używają materiałów wybuchowych, a niemal każdy ma inne uzbrojenie i wyposażenie. Armia jest też dość mało karna, w każdym razie w porównaniu z ludźmi z Haradu. Mordor za to wyraźnie wyprzedza Isengard względem sztuki oblężniczej: wieże, onagery, a wreszcie budzący grozę Grond - wszystko to świadczy o starannym przygotowaniu do oblężenia miasta. Właśnie, Grond... taran służący do rozbicia głównej bramy wygląda groźnie, ale i pięknie, mnie w każdym razie zachwycił artyzmem wykonania. Za armię Mordoru twórcy filmu również zasługują na mój podziw i szacunek.

Bitwa na polach Pelennoru
Jako że bitwa ta jest największą batalią Wojny o Pierścień, warto poświęcić jej parę słów.Od razu napiszę, że nie podobała mi się, i to bardzo, jedna rzecz: zastąpienie "ludzkich" posiłków dowodzonych przez Aragorna armią duchów, która w powieści pojawia się tylko epizodycznie i odgrywa znacznie mniejszą rolę. I po co? Czy batalia z udziałem wyłącznie ludzi nie byłaby dość efektowna? Botwa o Helmowy Jar dowodzi czegoś przeciwnego.
Jednak reszcie nie zarzucę nic. Owszem, pewne szczegóły uległy zmianie, ale scenom bitewnym wyszło to tylko na dobre. Dzięki temu mamy na przykład nieco bardziej dramatyczne pojawienie się armii Rohanu, a także chyba najbardziej efektowną scenę filmu - walkę z mumakilami. Potężne olifanty w powieści opisano jako "ruchome domy" - i trudno się nie zgodzić, kiedy patrzy się na szarżę tych potężnych bestii. Przyznać też muszę, że wielkie zrobił na mnie wrażenie pojedynek Eowiny z Królem Nazguli. Podobała mi się też drobna zmiana uczyniona w jego wyglądzie: w powieści czytamy, że przestrzeń między koroną a płaszczem zapiętym pod szyją wypełniały płomienie. Taki opis szczerze mówiąc jakoś mi nigdy nie pasował - filmowi Nazgule pozbawieni jakiegokolwiek ciepła i śladów życia wyglądają jak wcielenie śmierci i są tym bardziej przerażający. Scenę Bitwy na Polach Pelennoru oceniłbym więc wysoko, gdyby nie fakt wprowadzenia do niej armii upiorów. Mogę więc wystawić jedynie ocenę dobrą.

Mordor
Wędrówka Froda ukazuje nam Mordor w pełnej okazałości. Kraina została przedstawiona moim zdaniem w sposób celujący: ziemia wygląda na wielokrotnie torturowaną i splugawioną - ponure, smutne pustkowie, które nigdy nie zaznało światła słonecznego, nigdy nie wyrosła na nim żadna roślina ani nie przebiegło żadne zwierzę. Filmowa Góra Przeznaczenia jest tworem mającym w sobie elementy czarnoksięskie: z jednej strony widać, że to "zwykły" wulkan, ale z drugiej - ogień i pyły Orodruiny wydają się być poruszane czyjąś wolą, przesłaniają niebo jedynie nad Mordorem i tam, gdzie znajduje się armia Nieprzyjaciela. Ciekawy zabieg, który sprawia, że Góra wydaje się żyć własnym życiem. Jeśli mowa o Górze, to wspomnieć muszę o scenie z Pierścieniem - mnie osobiście zadziwiło, jak za pomocą drobnych zabiegów związanych z oświetleniem udało się Elijahowi Woodowi sprawić, że grany przez niego Frodo nabiera nagle energii, siły i mocy.

Epilog
Nawet zagorzali fani filmu krytykują zakończenie trylogii jako zbyt długie i rozciągnięte. Krytykantom radzę zajrzeć jeszcze raz (albo pierwszy raz) do powieści: wątki takie jak wyzdrowienie Froda i Sama, ślub Aragorna i Arwerny, pożegnania i rozstania oraz powrót do Shire zajmują sporą część ostatniego tomu. Z mojego punktu widzenia błąd tkwi w zaskakująco złym montażu, z długimi zaciemnieniami sugerującymi koniec filmu. Dziwne naprawdę, że Jackson, dotąd tak starannie pilnujący pracy kamery, zdecydował się na taki dziwaczny zabieg. Rekompensują to ostatnie minuty filmu - scena na Szarych Nabrzeżach wskazująca jasno, że to już koniec wielkiej przygody. Przy okazji - zwróćcie uwagę na statek elfów. Jest on dowodem na to, co wspominałem o "przestarzałości" elfów. Statek jest zadziwiający jak na jednostkę pełnomorską. Jest piękny, to fakt, ale ster boczny? Brak żagli rejowych? Jakoś mi to nie pasuje do okrętu płynącego w daleką podróż. Za to pasuje ja ulał do okrętu, który zatrzymał się w czasie na tysiące lat - jak rzymska galera w epoce Wielkich Odkryć Geograficznych. Przy okazji - wielki plus dla Jacksona za zakończenie filmu tymi samymi słowami, które kończą powieść.

Trzecia część zawiera w sobie pewne wątki, które w powieści opisane zostały w "Dwóch Wieżach" - co jest moim zdaniem do pewnego stopnia błędem, gdyż doprowadziło do uproszczenia np. kwestii Sarumana, który we "Władcy Pierścieni" odgrywa daleko bardziej znaczącą rolę - do samego końca. Z drugiej strony film jest sam z siebie na tyle efektownie nakręcony, na tyle trzymający w napięciu i wzruszający, że jakoś się broni. Mnie osobiście zawiodło jedynie samo zakończenie Bitwy na Polach Pelennoru. Jednak ponownie dam ocenę 9/10.

Trzy części, trzy filmy i trzy wpisy na blogu. Pozwolę sobie na komentarz: no, to wreszcie skończyłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz