piątek, 27 maja 2016

Alicja w Krainie Czarów - o problemach samodzielności

Alice in Wonderland

USA 2010
Scenariusz: Linda Woolverton
Reżyseria: Tim Burton

Lada chwila na ekranach kin pojawi się "Alicja po drugiej stronie lustra" Tima Burtona. Już teraz mogę napisać, że na pewno będę zauroczony. Z filmami Tima Burtona mam bowiem taki problem, że zupełnie nie umiem być wobec nich obiektywny. Próbowałem, naprawdę, ale mi nie wychodzi. Wielu na ten przykład narzekało na "Mroczne Cienie", które uważałem za film przecudowny, wzruszający i klimatyczny. Podobnie zacięcie krytykowano burtonowską "Alicję w Krainie Czarów", która też bardzo mi się podobała. Pomyślałem, że może z czasem zachwyt mi przeszedł. Obejrzałem sobie więc ten film jeszcze raz i... Cóż, przykro mi, nadal mnie zachwyca.

Wydaje mi się, że problemem tego filmu okazała się niewłaściwa promocja. Z jakiegoś powodu w wielu pismach i serwisach filmowych opisywano ten film jako "adaptację powieści Lewisa Carrola". To oczywiście bzdura totalna - sam Burton zresztą nigdy nie traktował tak tego dzieła. Jego zamierzeniem było pokazać, co się dzieje z młodymi ludźmi, kiedy dorastają, a wspomnienia o ich osobistych Krainach Czarów stają się mglistym cieniem przeszłości, wyblakłym snem i zbiorem dziecięcych marzeń o nieziemskich krainach.


Tytułowa Alicja jest właśnie przykładem takiej młodej osoby. Na początku poznajemy ją jako dziecko, któremu ojciec tłumaczy, że jej wyobraźnia dowodzi nieprzeciętnej osobowości. Niestety, potem widzimy Alicję starszą o dziesięć lat i zupełnie samotną. Owszem, ma towarzystwo z ta zwanych "wyższych sfer" - ale jest to towarzystwo nudne, podłe i sztuczne; zupełnie nieprzystające do obdarzonej wyjątkową fantazją dziewczyny. Wyobraźnią - podkreślmy - na każdym kroku tępioną przez matkę i inne "bliskie" osoby. Kiedy więc Alicja kątem oka dostrzega odzianego w kamizelkę królika z zegarkiem, decyduje się za nim pobiec. Tym sposobem ponownie trafia do Krainy Czarów.

Kraina jednak mocno się zmieniła. Jest miejscem spustoszonym i ponurym, nad którym niepodzielne rządy sprawuje doskonale okrutna Czerwona Królowa. Jedyne, co mąci jej spokój, to przepowiednia o dniu, w którym Alicja powróci i pokona okrutnego Dżabersmoka, pozbawiając ją tym samym władzy. Rozkazuje więc pojmać Alicję, która może liczyć tylko na pomoc Szalonego Kapelusznika i Kota z Cheshire. Jeśli doprowadzą ją przed oblicze dobrej Białej Królowej, wszystko wróci do normy. Największym problemem jest jednak sama Alicja, która w Krainę Czarów już nie wierzy i uważa, że nie ma sensu walczyć dla wytworów swojej wyobraźni.

Wiele osób krytykowało ten film głównie za dość nachalne, przyznaję, słowa o tym, że trzeba samodzielnie decydować o sobie i nie pozwolić, by inni kierowali naszym losem. Fakt, że ta życiowa prawda była wypowiadana w "Alicji..." kilkanaście chyba razy, czasami zupełnie niepotrzebnie i tylko po to, żeby widz zauważył (jakby bez tego nie był w stanie) etapy dojrzewania tytułowej bohaterki do bycia sobą. Fani powieści z kolei krytykowali - i tu już niesłusznie - że film nie pokrywa się z literackim oryginałem.

Ja jednak patrzę na "Alicję..." nieco inaczej. Problemy dojrzewania i samodzielności to jedna sprawa, zbyt eksploatowana, chociaż ważna w świetle tego, co czekało Alicję w realnym świecie. Ale co ze znacznie ważniejszym Prawdziwym Światem, światem jej wyobraźni? Ten był zagrożony - przez matkę, bliższą i dalszą rodzinę, znajomych, niechcianego narzeczonego. Wszyscy ci ludzie popełniali ogromne zło - nie tylko podejmując decyzję za bohaterkę. Przede wszystkim zabijali jej wyobraźnię, nie pozwalając jej marzyć. A bez marzeń nie ma celów, nie ma działania, nie ma przyszłości...

Tak właśnie rozumiem ten film. "Alicja..." nie jest dziełem o samodzielności. Przede wszystkim mówi o tym, żeby nie bać się własnej wyobraźni i tego, co może przynieść. W Realnym Świecie Alicji się na to nie pozwala. Ucieka więc do Prawdziwego Świata, czyli Krainy Czarów, gdzie może znów, przynajmniej przez chwilę, przeżywać cudowne przygody. Tylko że tego już nie potrafi - została niestety dość skutecznie stłamszona przez otoczenie. Walczy więc z tą stroną swojej osoby, która umiała snuć marzenia i nie wstydziła się być inną od przeciętnych istot ludzkich ją otaczających. Skutkiem tego, gdy przybywa do Krainy Czarów, początkowo nikt jej nie poznaje i - z wyjątkiem Kapelusznika - nie traktuje poważnie. Dlatego też mądra gąsienica Absolem nazywa ją "Wątpliwie Alicją", wiedząc, że "Prawdziwą Alicją" stanie się dopiero wtedy, gdy zaakceptuje samą siebie i przestanie hamować swoją osobowość.

A jak pięknie to wszystko jest podane! Część osób, przyzwyczajona do "kukiełkowych" filmów Burtona, miała za złe animację komputerową, ale spójrzcie tylko na te cudowne krajobrazy! Jak wspaniałe są łąki z mówiącymi kwiatami, ile grozy czai się w spustoszonych przez Dżabersmoka krainach. No i właśnie ta bestia - toż to idealny smok z powieści fantasy. Nie jakiś skrzydlaty dinozaur, ale prawdziwy potwór, setki zębów, pazurów i kolców, a co najważniejsze - z głosem świętej pamięci Christophera Lee. Kot z Cheshire jest wręcz idealny - ogromny, gruby, puchaty kotek z rasy brytyjskich krótkowłosych; kto widział, ten wie, że one naprawdę niemal dokładnie tak wyglądają. Żywi aktorzy zresztą też nie zawodzą, zwłaszcza Helena Bonham Carter w roli Czerwonej Królowej.

"Alicję w Krainie Czarów" uważam więc za udany film. Pod względem treści udało się jej przemycić tyle, ile to możliwe przy filmach fantastycznych, zaś pod względem formy jest przeuroczy, momentami tak słodki, że aż trudno uwierzyć, że to dzieło Tima Burtona. Mam nadzieję, że "Alicja po drugiej stronie lustra" będzie mi się podobać w co najmniej równym stopniu. I że znajdą się ludzie podobni do mnie, gotowi zobaczyć w tym filmie coś innego, niż tylko próbę adaptacji powieści, a mianowicie luźne rozważania reżysera na temat tego, jak ważna jest w życiu wyobraźnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz