Requiem for a Dream
USA 2000Scenariusz: Darren Aronofsky, Hubert Selby Jr.
Reżyseria: Darren Aronofsky
Uzależnienia to temat wyjątkowo trudny i niewdzięczny.
Niewdzięczny, bo czasami trzeba ukazać wyjątkowo niesmaczne sceny,
niemal nierozerwalnie związane z nałogami. Trudny, bo w pewnym
momencie twórca staje przed koniecznością odpowiedzi na pytanie:
„Dlaczego właściwie ludzie popadają w uzależnienia, skoro
wszyscy wiedzą o zagrożeniach?”. „Requiem dla snu” to jedyna
znana mi produkcja, która w pełni ukazuje nie tylko mechanizm
powstawania uzależnienia, ale też przyczyny, dla której ludzie
biorą i nie chcą przestać – nawet jeśli mają okazję.
W „Requiem dla snu” śledzimy równocześnie historię trojga
ludzi: Harry'ego, jego dziewczyny Marion i jego matki Sary. Harry i
Marion snują marzenia o lepszym życiu w przyszłości: ona chce
prowadzić sklep, a on ma zamiar zrobić cokolwiek, by matka była z
niego dumna – w tym celu musi stanąć na nogi. Aby jak najszybciej
zdobyć potrzebną sumę, oboje decydują się na współpracę ze
znajomym handlującym narkotykami. Matka Harry'ego czuje się
tymczasem opuszczona, gdyż jej mąż nie żyje, a syn widzi się z
nią coraz rzadziej. Jedynymi rozrywkami są dla niej spotkania z
koleżankami i oglądanie telewizyjnego show. Pewnego dnia dowiaduje
się, że została wybrana jako gość jednego z kolejnych wydań
programu.
Jednak w życiu każdego z bohaterów zaczynają się problemy:
Harry dowiaduje się, że na skutek wojny gangów nie uda się zdobyć
odpowiedniej ilości towaru na sprzedaż, a na dodatek na ręce
poranionej od ciągłego wkłuwania igieł wdaje się zakażenie.
Marion czuje coraz większą potrzebę wzięcia kolejnej działki –
niezależnie od kosztów. Natomiast Sara w ramach przygotowań do
programu postanawia się odchudzić i zaczyna brać coraz większe
ilości tabletek. A dalej jest już tylko gorzej.
„Requiem dla snu” to w moich oczach genialny pokaz mechanizmu
uzależnienia – nie tylko od narkotyków, ale też rzeczy z pozoru
niegroźnych, jak telewizja czy tabletki. Widzimy, że na początku
Harry i Marion biorą narkotyki dla przyjemności. Oboje – ubogi
półsierota i dziewczyna z dobrego domu, która ma dość pozerstwa
i obojętności – widzą w narkotykach ucieczkę od codzienności.
One pozwalają im marzyć, żywić nadzieję na lepsze jutro i dają
siłę do realizacji planów. Nie zauważają nawet, kiedy
przekraczają moment, w którym przyjęcie codziennej dawki zamienia
się w rutynową czynność podobną myciu zębów czy jedzeniu. W
tym momencie bohaterowie mogą się jeszcze wycofać – ale nie
chcą. Przed nimi coraz więcej problemów, a dzięki prochom życie
chociaż na parę godzin staje się łatwiejsze. Skutek może być
tylko jeden: narkotyki przestają być środkiem do realizacji celu,
ale są już celem samym w sobie. Nie inaczej jest z matką chłopca.
Sara potrzebuje odrobiny uwagi, co ma jej zapewnić udział w
programie telewizyjnym. Zdaje sobie sprawę z własnych
niedoskonałości i chce poradzić sobie chociaż z jedną z nich.
Wbrew pozorom nie chce być gwiazdą – chce po prostu przez chwilę
poczuć się w ogóle zauważona. I nie dostrzega, kiedy coś do tej
pory mało ważnego zaczyna rządzić jej życiem i postępowaniem.
Mocne punkty filmów Afonofsky'ego to zdjęcia i montaż. „Requiem
dla snu” jest w moich oczach mistrzowskim przykładem na to, jak
dobre ujęcia mogą przekazać więcej, niż „łopatologicznie”
przekazana historia. Gdy Marion i Harry biorą
narkotyki, ukazany jest dość szczegółowo cały ceremoniał
związany z przygotowaniem porcji, strzykawki i właściwym
zabiegiem. W tym momencie zaczyna się coś niepokojącego: nawet
kiedy bohaterowie leżą obok siebie na łóżku, obraz składa się
z dwóch ujęć: jego i jej. Później Harry i Marion nawet nie
pojawiają się jednocześnie na ekranie – ich dialogi to szybkie
oddzielne ujęcia twarzy obojga ukazane na przemian – symbol
rozwijającego się specyficznego egoizmu, typowego dla osób
uzależnionych, dla których kolejna dawka jest ważniejsza, niż
wszystko inne. Kolejne sceny brania narkotyku są coraz szybsze i
krótsze – znak tego, że jest to już czynność rutynowa.
Jednak jeśli chodzi o stronę techniczną, to najmocniejszym
punktem filmu jest muzyka. Motyw przewodni pojawiający się w kilku
najważniejszych momentach filmu to arcydzieło, które w niejednym
rankingu uznane zostało za najpiękniejszą muzykę filmową
wszechczasów. Ta melodia nie podkreśla klimatu – ona go tworzy.
Zabrzmi to może nieco na niekorzyść filmu, ale bez muzyki nie
miałby chyba aż tak wielkiej siły i nie zdobyłby aż takiego
uznania. Czytałem już opinie od zwyczajnych typu "ten utwór jest
genialny” po sformułowania typu „tu słychać płacz Boga
lamentującego nad nieuchronnym upadkiem bohaterów”. Nie
widzę w tym przesady – sam uważam tę melodię za najpiękniejszą
spośród znanych mi motywów filmowych.
„Requiem dla snu” to film nie tyle trudny, co ciężki, wręcz
przytłaczający. Osobiście znam ludzi, którzy twierdzili, że po obejrzeniu go opuściła ich wszelka chęć na eksperymenty z narkotykami. Wyłania się z niego przerażający obraz
uzależnienia jako zagrożenia, które pojawia się podstępnie i
rozwija stopniowo, tak, że ofiara nie jest w stanie go zauważyć. W
tej materii jest to zdecydowanie najlepszy film spośród innych
podejmujących podobną tematykę. I do tego jeszcze ta muzyka...