Timeline
USA 2003
Scenariusz: George Nolfi, Jeff Maguire
Reżyseria: Richard Donner
Wiele powstało filmów, powieści i nowel o podróżach w czasie. Często ich fabuła ma taką postać: bohater cofa się w czasie i zmienia przeszłość swojej rodziny, co może doprowadzić do tego, że nigdy się nie narodzi. Słowem - jest to jakaś forma "paradoksu dziadka": rozważania na temat, co by się stało, gdyby cofnąć się w czasie i zabić własnego dziadka - zabójca się nie urodzi, co sprawi, że nie cofnie się w czasie i nie zabije dziadka, co sprawi, że sprawca się urodzi...
Czasami, głównie w powieściach, pojawia się ciekawe alternatywne rozwiązanie "paradoksu dziadka": otóż czasoprzestrzeń miałaby być tak urządzona, że wszystko ma swoje miejsce i niemożliwe jest naruszenie kontinuum czasowego: jeśli ktoś na przykład cofnie się w czasie, by zabić dziadka, to po powrocie okaże się, że dziadek przekazał swoje geny wcześniej, że ojciec bohatera jest adoptowany, że dziadek tak naprawdę nie jest dziadkiem. Może być też tak, że zmienić się mogą szczegóły, ale bieg historii będzie z grubsza taki sam, np. cofnięcie się w czasie i zabicie Hitlera nie zapobiegłoby wybuchowi wojny - po prostu władzę przejąłby ktoś inny z NSDAP. Jednostka wedle takiego toku myślenia nie jest więc w stanie zbytnio namieszać w przeszłości.
Z takiego właśnie założenia wyszedł Michael Chrichton pisząc powieść "Linia czasu". Opowiada ona o archeologach mediewistach, którzy przenoszą się do Francji okresu Wojny Stuletniej, by ratować swojego szefa, a przy tym przyjaciela i mentora. Najpierw wspomniany szef opuszcza stanowisko archeologiczne we Francji. Potem pozostali archeolodzy okrywają, że w 600-letnich wykopaliskach znajdują się okulary szefa. Informują o wszystkim głównego sponsora - ten wzywa wszystkich i informuje ich o tym, że prowadzony przez niego instytut naukowy wynalazł maszynę do podróży w czasie. Ich szef wykorzystał ją w celu przeniesienia się w przeszłość, jednak coś poszło nie tak i już nie wrócił. Archeolodzy postanawiają również cofnąć się w czasie, by uratować przełożonego. Odkrywają na własnej skórze, jak wyglądało życie w czasach rycerzy. Okazuje się też, że to właśnie bohaterowie
doprowadzają do zajścia niektórych znanych z historii wydarzeń.
Ze smutkiem stwierdzam, że pisarz nie umiał wykorzystać potencjału tkwiącego w pomyśle i "Linia czasu" jest powieścią co najwyżej średnią. W każdej swojej powieści Chrichton zawierał rozważania na temat rozwoju nauki: w "Parku Jurajskim" dotyczyły one biotechnologii, w "Andromeda znaczy śmierć" czy "Kuli" - możliwego kontaktu z organizmem pozaziemskim. W "Linii czasu" czegoś takiego nie ma. Tylko przez chwilę mowa jest o "paradoksie dziadka" w formie, o której pisałem wcześniej. Poza tym - żadnych rozważań czy przemyśleń, a jedynie akcja, dość brutalna nawiasem mówiąc. Średniowiecze jest tutaj nieprzerwanym ciągiem rzezi ale cóż - pisarz osadził powieść w realiach Wojny
Stuletniej i, sądząc z tego, czego się doczytałem, mocno postarał się, by opis średniowiecza był w miarę możliwości rzeczywisty. Mamy więc trochę opowieści o obyczajach rycerskich, mamy wzmianki o
etykiecie dworskiej. Pojawiają się też spostrzeżenia bohaterów, którzy odkrywają, że epoka ta wcale nie była tak
"brudna", jak sobie ją wyobrażamy, a wręcz przeciwnie - przynajmniej u
przedstawicieli wyższych stanów. Książka nie jest więc typowym dla
Chrichtona thrillerem, ale potrafi wciągnąć.
"Linia czasu" - jak wiele powieści Chrichtona - łączyła w sobie podróże w czasie, akcję, pewien element zaskoczenia i wojnę w czasach średniowiecza; wydawać by się mogło, że niczego więcej nie trzeba dla stworzenia dobrego filmu. Niestety... film odbiega od powieści, czasami zupełnie niepotrzebnie i to z powodu wręcz niewiarygodnego otóż uznano, że średniowiecze Chrichtona jest zbyt wiarygodne! Niektórzy pamiętają może dialog z "Parku Jurajskiego" (książki, nie filmu), gdzie jeden z naukowców tłumaczy szefowi ośrodka, że na potrzeby Parku trzeba wyhodować dinozaury powolne i głupie. Okazało się, że są szybkie i inteligentne, co nie pokrywa się z powszechnym o nich wyobrażeniem, co może sprawić, że ludzie uznają je za roboty i nie uwierzą, że są prawdziwe. Podobnie postąpili twórcy: uznali, że wizerunek średniowiecznych realiów u Chrichtona jest zbyt prawdziwy i postanowili go przerobić. Średniowiecze jest więc epoką pełną brudu, również wśród tych wyżej postawionych. Bohaterowie są niemal supermenami zdolnymi przez długi czas biec, skakać, walczyć, a to wszystko bez posiłku, odpoczynku i picia - w powieści muszą odpoczywać, jeść i spać. Z jakiegoś powodu ich mowa jest zrozumiała dla rycerzy angielskich - podczas gdy w powieści właśnie z powodu różnic między współczesnym a dawnym angielskim dochodzi do kilku znaczących, a nieraz śmiesznych nieporozumień. Ze względów oszczędnościowych fortece z powieści zastąpiono prymitywnymi warowniami - że o braku machin oblężniczych nie wspomnę.
Do tego dochodzą kwestie techniczne: w zasadzie jedynym elementem, gdzie mogły zostać użyte efekty wizualne, to scena z machiną czasu, ale to niestety zniszczono. Machina w powieści to piękny wręcz mechanizm otoczony trzeba rzędami przemieszczających się ciągle szklanych tafli, które w filmie zastąpiono czymś znacznie prostszym, za to zapewne łatwiejszym do realizacji. Sama podróż w czasie wygląda jak scena z filmu onirycznego - zupełnie nie pasuje do konwencji i wygląda wręcz śmiesznie. Chociaż scena z ostrzałem z łuków w finałowej bitwie wygląda nieźle muszę powiedzieć.
Ogólnie film zawiódł moje oczekiwania. Nie spodziewałem się kina wybitnego, ale miałem nadzieję na coś znacznie ciekawszego. Po prawdzie książka zasługiwałaby nawet na jakiś miniserial, co wyszłoby ekranizacji na korzyść. A tak, mamy silnie zubożoną wersję powieści. 4/10 to najwyższa ocena, jaką mogę temu przyznać.
Ten film był bardzo, bardzo kiepski. Nawet nie pamiętam w jaki sposób wytrwałem do końca. Pamiętam na pewno, że wszystko było nie tak jak trzeba. Efekty, kostiumy, aktorzy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa również się zgadzam. Film rozczarowuje pod każdym względem. Lepiej już obejrzeć inny film Donnera o średniowiecznej Francji - "Ladyhawke". Scenariusz, aktorstwo, klimat są w nim o wiele lepsze.
OdpowiedzUsuńJa w ogóle o takim filmie nie słyszałam, a szkoda że wyszedł słabo, bo wydawał się ciekawy.
OdpowiedzUsuńEj, ale "Powrót do przyszłości" jest super! Co do tego alternatywnego "paradoksu dziadka", to przychodzi mi do głowy "Wehikuł czasu". Były dwie wersje tego filmu, w tej nowej na pewno było to pokazane. Ale nie pamiętam już czy to była innowacja reżysera, czy w powieści i pierwszym filmie też był ten wątek pokazany. Chyba tak, bo jakiś powód główny bohater musiał mieć, żeby się w przyszłość przenieść.