Ironclad
Wielka Brytania, Niemcy, USA 2011Scenariusz: Jonathan English, Stephen McDool, Erick Kastel
Reżyseria: Jonathan English
Kręcenie filmów historycznych i kostiumowych to spore wyzwanie. Film może się nie spodobać widzom, to raz. Historycy z zawodu i z zamiłowania mogą na nim psy wieszać - i to już, wbrew pozorom, gorzej. Niektórzy twórcy z góry zakładają pewne zmiany w stosunku do znanej historii po to jedynie, by zapewnić większy dramatyzm, widowisko bądź jedno i drugie. Oczywiście z puntu widzenia historyka film będzie wówczas zawierał błędy, ale zawsze jakieś prawdy o epoce przemyca. Jeśli przy tym sposób wykonania dzieła przyciąga widzów i chociaż część z nich zainteresuje się, jak było naprawdę, to można rzec, że rola edukacyjna została spełniona.
Takim właśnie filmem jest "Żelazny rycerz". Nawiązuje on do pewnego wydarzenia w historii Anglii, a mianowicie oblężenia zamku Rochester w 1215 roku przez wojska króla Jana Bez Ziemi. We wstępie powiedziano prawdę: faktycznie król został niemalże zmuszony do podpisania Wielkiej Karty Swobód i faktycznie nie bardzo miał zamiar jej przestrzegać. Doszło do wojny domowej, podczas której zbuntowani przeciw królowi baronowie zdecydowali się zwrócić o wsparcie do księcia Francji, Ludwika. Jednym z epizodów tej wojny było oblężenie zamku Rochester. Około stu rycerzy broniło się przez długi czas przed kilkakrotnie liczniejszymi wojskami.
Nie wiadomo, po co twórcy filmu zdecydowali się pięciokrotnie zaniżyć liczbę obrońców. Nie wiadomo, po co zdecydowali się uśmiercić pewne osoby, które bitwę przeżyły. Moim zdaniem tłumaczenie, że tak jest bardziej dramatycznie, nie ma sensu - czy naprawdę dziesięciokrotna przewaga jest za mało dramatyczna? Wydaje mi się, że ktoś po prostu chciał zaoszczędzić. Nie do końca także rozumiem zabieg uczynienia pogan z wojowników z Danii. To, że Dania była wówczas schrystianizowana, to rzecz jedna - ale po co ten zabieg? Dla podkreślenia szlachetności rycerzy broniących zamku i dzikości napastników? Z tego, co wiem, to historia uczy, że chrystianizacja rzadko kiedy szła w parze z bardziej cywilizowanym sposobem prowadzenia wojen. Chrześcijańscy rycerze mordowali, gwałcili i rabowali tak samo skutecznie, jak wojownicy wyznań przedchrześcijańskich.
Jednak to, co widzimy podczas seansu sprawia, że opisane sprawy wyglądają na zwykle czepialstwo. Przede wszystkim całkiem udanie ukazano sposób prowadzenia oblężenia i sztukę inżynierską tamtych czasów: możemy obejrzeć doskonale zrekonstruowane machiny oblężnicze. Nie jestem specjalistą w zakresie uzbrojenia średniowiecznego, ale z napotkanych opinii wynika, że broń i zbroje, a także kostiumy doskonale pasują do epoki i nie ma żadnych anachronizmów.
Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiły niezwykle realistycznie oddane sceny walk i pojedynków. W "Żelaznym Rycerzu" średniowiecze zostało ukazane z całą swoją brutalnością. Chętnie czytamy o Rycerzach Okrągłego Stołu, podziwiamy szlachetnego Zbyszka z Bogdańca, jednak smutna prawda jest taka, że były to czasy raczej okrutne: bitwy były bardziej krwawe niż to, co zwykle serwuje się nam w kinie i telewizji, a na rycerskie zachowania rzadko znajdowano miejsce i czas. Dlatego film nie należy do produkcji, które można na przykład pokazać dziecku: sceny walk są tutaj wyjątkowo krwawe, normalnym widokiem są odrąbane części ciała. Jednocześnie muszę zaznaczyć, że zadziwiająca szybkość, z jaką bohaterowie wywijają mieczami, nie jest fałszem. To tylko nam się wydaje, że walki na miecze odbywały się stosunkowo powoli, jednak w rzeczywistości należy pamiętać, że ówcześni byli od nas niżsi, to fakt, ale też mocniej zbudowani i silniejsi. Nie ma wątpliwości, że rycerz od młodości wprawiający się w walce na miecze, umiał nim walczyć szybko i sprawnie. Może nie z prędkością szermierza szablą, ale jednak szybko.
Zwrócę też uwagę na "ludzką" stronę filmu. Jan bez Ziemi jest ukazany jako chytry, pozbawiony honoru drań - i bez przesady można powiedzieć, że ten wizerunek z grubsza odpowiada prawdzie. Niestety, nie jest jakimś szczególnym wyjątkiem, gdyż podobnie postępowało wówczas wielu władców (i chyba nic się w tej kwestii nie zmieniło). Główny bohater jest templariuszem, rycerzem bez skazy można powiedzieć, który jednak w pewnej chwili przeżywa kryzys i zastanawia się nad sensem swoich ślubów. Zabijać nie lubi, uważa wojnę za zło, ale wie, że nie ma wyboru, bo jego wahanie może kosztować życie innych. Baron William de Albany jest rozdarty między wrodzonym poczuciem sprawiedliwości, a powinnością posłuszeństwa królowi. Arcybiskup Langdon również przeżywa rozterki - powinien być posłuszny papieżowi, który objął opieką Jana bez Ziemi, ale wie, że ten postępuje niesprawiedliwie. Może postąpić wedle sumienia, ale okaże nieposłuszeństwo Stolicy Piotrowej. Każdy z bohaterów przeżywa rozterki, które ukazane są w taki sposób, by widz zrozumiał, przed jakimi dylematami musieli stawać ówcześni ludzie. I uważam, że niełatwe to były czasy, w których każdy człowiek związany był rozmaitymi powinnościami z innymi, czyniąc coś podług jednego, czynił sobie wroga z innego...
"Żelazny Rycerz" to obowiązkowa lektura dla każdego, kto interesuje się średniowieczem albo po prostu lubi oglądać walki rycerzy. Z punktu widzenia historyka w filmie sporo jest przeinaczeń, ale nie są one na tyle duże, by uznać film za czystą fantazję; poza tym jego siła nie tkwi w zobrazowaniu prawdziwych wydarzeń, ale w ukazaniu doli rycerskiej - ze wszystkimi jej ciemnymi, omijanymi często w filmach stronami. Jeśli ktoś lubi oglądać dynamiczne i efektowne sceny walk, a jednocześnie nie brzydzi się krwią - szczerze polecam. U mnie ten film ma 8 punktów na 10.
Oj tak, historyczny film o jednym z moim ulubionych okresów w dziejach Anglii - to jest to :)
OdpowiedzUsuń