Starship Troopers
USA 1997
Scenariusz: Edward Neumeier
Reżyseria: Paul Verhoeven
Robert Heinlein napisał w 1959 roku książkę będącą chyba najsłynniejszą w jego karierze i uznawaną za przełomową w jego twórczości. Znana jest u nas jako "Kawaleria Kosmosu". Zdobyła wiele prestiżowych nagród, stała się jedną z najważniejszych pozycji literatury SF, uwielbianą między innymi właśnie za zamieszczone w niej przemyślenia oraz rozmowy bohaterów na tematy moralne. Niemniej, wiele osób zarzucało autorowi nadmierną pochwałę militaryzmu oraz wielce kontrowersyjnych metod wychowawczych.
Kiedy więc Paul Verhoeven ogłosił, że zamierza nakręcić ekranizację powieści, wielu fanów pisarza, w tym ja, było ciekawych efektu. Przyznam, że pokładałem wielkie nadzieje w twórcy, który już we wcześniejszych filmach dał się poznać jako dobry obserwator rzeczywistości; który nawet w filmach pozornie prostych i banalnych potrafił przemycić celną i czasem gorzką krytykę społeczeństwa. Wiadomo na przykład, że Verhoeven wyśmiewał społeczną fascynację przemocą w mediach. Jak więc poradzi sobie z powieścią, która sugeruje, iż przemoc jest czasem niezbędna?
Cóż, poradził sobie i nie. Zacznę od końca: "Żołnierze Kosmosu" jako ekranizacja powieści zupełnie nie wyszła, bowiem reżyser kompletnie przeinaczył sens i przesłanie powieści. "Żołnierze Kosmosu" w wersji papierowej to powieść, w której wątki SF pełnią rolę tła dla rozważań na temat moralności, wychowania i wartości obywatelskich. Heinlein wyraźnie podkreślał rolę armii jako gwaranta swobód obywatelskich, a żołnierza jako osobę najbardziej uświadomioną w kwestii ich wagi. Niedwuznacznie przekazywał też pewne poglądy uznawane za konserwatywne, np. konieczność stosowania kar cielesnych w wychowaniu, jako że, zdaniem autora, młody człowiek, jako jednostka niedojrzała społecznie, musi zostać na swój sposób "wytresowana", zanim zrozumie, jak należy postępować. Autor wyraźnie przeciwstawiał też ludzkość rasie "Robali" - obcych, których społeczność, wzorowana na społeczności mrówek czy termitów, była alegorią komunizmu - systemu, w którym prawa jednostki nie miały racji bytu. "Robale" były ukazane jako rasa agresywna i okrutna - dopuszczały się ataków na cywili, rzezi bezbronnych, podczas gdy ludzie starannie wybierali cele i ograniczali działania wojska do minimum.
Tymczasem u Verhoevena wszystko jest na odwrót. Oglądając film trudno określić, czy "Robale" są naszymi prześladowcami czy raczej ofiarami. Są "zwykłymi" owadami, które jedynie bronią swoich planet, a ludzie są okrutnymi najeźdźcami znęcającymi się nad nimi. Nawet posiadające indywidualną świadomość jednostki "Robali" są traktowane jak przedmioty przez sadystycznych specjalistów w wywiadu. W filmie ukazano świat, w którym przemoc i okrucieństwo są cnotami, wszelka przemoc jest wynikiem chęci zamiany ludzi w maszyny do zabijania, a osoby najbardziej bezwzględne i pozbawione emocji dochodzą najwyżej. Sens powieści został więc zupełnie przeinaczony.
To, co wyszło na złe ekranizacji, wyszło jednak na dobre samodzielnemu dziełu. Gdyby potraktować "Żołnierzy Kosmosu" jako niezależny film, dostalibyśmy dość trafną krytykę tego, co w drugiej połowie lat 90. (i wcześniej) mogło Verhoevena faktycznie przerazić, a konkretnie fascynację przemocą w mediach i rosnącą akceptację dla niej. Nie zamierzam tu pisać, że Amerykanie lubią przestępców - ale jak się zastanowić, to bardzo lubią rozrywki oparte na przemocy. Wystarczy porównać sobie naszą piłkę nożną z tym, co oni nazywają futbolem. Albo ich fascynację boksem. To przenosi się dalej: Amerykanie pozwalają, by niektórzy przestępcy stawali się gwiazdami mediów - w ten sposób nieświadomie (lub przeciwnie - całkowicie świadomie) dopingują ich, a czynią wrogów ze stróżów porządku. Bywało, że przestępcy byli bohaterami z założenia pozytywnymi! Do tego dochodziła kwestia amerykańskiej doktryny wojskowej. Ameryka po upadku ZSRR stawała się "żandarmem świata", ingerującym często i gęsto w sprawy innych państw, nie zawsze zgodnie z ich wolą. Czasami miało to pewne uzasadnienie, ale w oczach wielu Amerykanie zaczynali nieco przeginać z chęcią kontroli wszystkiego dookoła.
Film Verhoevena znakomicie te problemy ukazuje. Żołnierze w jego dziele są szkoleni, żeby nie rzec "tresowani" na bezwzględne i pozbawione uczuć maszyny, czerpiące przyjemność z zabijania. Fragmenty wiadomości telewizyjnych lub internetowych ukazują m.in. okrutne badania nad "Robalami" czy dzieci zauroczone wręcz żołnierzami lub możliwością pomęczenia robali - tym razem naszych, ziemskich, Bogu ducha winnych insektów. Tresura wojenna od najmłodszych lat! A największymi bohaterami relacji wojennych są ci, którzy potrafią najskuteczniej zabijać. Sami żołnierze są zresztą starannie selekcjonowani i przygotowywani: jak to określił pewien dziennikarz filmowy - w "Żołnierzach Kosmosu" nawet Japończycy są Aryjczykami. To prawda - wszyscy są silnej budowy i rysy twarzy sugerujące, że dany osobnik przywykł rozwiązywać wszelkie problemy za pomocą fizycznej siły. Do tego dochodzą iście hitlerowskie mundury, przemowy godne samego Goebbelsa - i tak otrzymujemy państwo faszystowskie - w jakie zamieniała się Ameryka lat 90. w oczach Verohoevena.
Jak więc ocenić ten nieszczęsny film? Wysoko, nisko? Jako ekranizację musiałbym go zjechać nieprzeciętnie i uznać za totalne nieporozumienie, a na pocieszenie dać 4 punty za stroje i efekty specjalne. Jednak jako "samodzielny" film "Żołnierze Kosmosu" całkiem dobrze sobie radzą i zasługują nawet na 8 punktów na 10. Oczywiście, taką ocenę mogą dać ci, co lubią wyszukiwać w filmach smaczki takie jak elementy stroju odwołujące się do hitleryzmu. Większość jednak oceni ten film zapewne znacznie niżej. Szkoda.
Oglądałem ten film w tv będąc bodajże w gimnazjum, leciał późną nocą i mnie pochłonął całkowicie:) Świetne kino s-f. Mam sentyment do tego filmu :)
OdpowiedzUsuńJa też :) Przykro, że wiele osób nie doceniło przesłania i widziało tylko rozwałkę.
UsuńProponuję zagłębić się w "Żołnierze Kosmosu 3", z chęcią przeczytałbym Twój tekst na temat tego filmu.
OdpowiedzUsuń