sobota, 28 września 2013

Łowca trolli - czego to nie ma w tej Norwegii!

Trolljegeren

Norwegia 2010
Scenariusz i reżyseria: Andre Ovderal

Paradokumentów powstało od czasów "Blair Witch Project" tyle, że trudno zliczyć. Są wśród nich produkcje żałosne, pomiędzy nimi można znaleźć perełki, które wyróżniają się jeśli nie fabułą, to chociaż starannością wykonania. Jednak nie da się ukryć, że większość filmów tego typu zdaje się być tworzona przez ludzi, którzy - nie mając lepszego pomysłu na promocję - chcą nadać swojemu dziełu pozory realizmu.

Tymczasem w Norwegii parę osób postanowiło zrobić coś w przeciwną stronę. Stworzony przez nich paradokument "Łowca trolli" jest cudownie idiotyczny, a wszelkie próby uczynienia go realnym czynią go na dodatek cudownie śmiesznym. Zgodnie z intencją twórców zresztą. Przy okazji przemycają oni parę spostrzeżeń na temat współczesnej Norwegii.

Oto mamy trójkę studentów szkoły filmowej. Poszukując tematu na film natrafiają na przypadek, jak się zdaje, kłusownictwa: oto został zabity niedźwiedź. Myśliwi oskarżają pewnego tajemniczego człowieka, którego zaczynają śledzić nasi filmowcy. Początkowo jest on do studentów nastawiony mocno niechętnie, ale po rozmowie z pazernym szefem postanawia się zemścić za podłe warunki pracy i postanawia zaprosić filmowców do obejrzenia największej tajemnicy Norwegii: otóż w różnych miejscach kraju można znaleźć trolle, a on zajmuje się chwytaniem tych, które uciekły z rezerwatów. Rzecz jest jednak niebezpieczna: trolle są co prawda głupie, ale za to duże, silne i w dodatku nienawidzą chrześcijan.

Film jest parodią wszelkiego typu paradokumentów z potworami w roli głównej. Mamy tutaj nieziemskie stwory, których istnienia nikt nie podejrzewa, choć są ogromne i jest ich sporo. Mamy sceptycznych początkowo filmowców, którzy z czasem zaczynają darzyć bohatera reportażu boskim uwielbieniem. Mamy wyjaśnienie, czemu w Norwegii jest tak mało chrześcijan - to oczywiste, trolle wszystkich wyżarły (w dużych miastach pewnie też). Wiemy też, czemu przybywa muzułmanów - trolle są obojętne na Koran. Ośmieszono też wszelkie utrzymane w poważnym tonie metody badawcze i próby poznania nieprzyjaciela w innych paradokumentach. Hans, tytułowy łowca, potrzebując próbki krwi trolla, bierze strzykawkę wielkości sporej butli na gaz, chociaż potrzebna mu maleńka kropla. Na wszelkie sposoby drażni trolla, po czym stwierdza wściekliznę, bo w końcu został zaatakowany. Na dodatek okazuje się, że jest jedyną osoba zdolną odnaleźć największe, 100-metrowe trolle.

Poznajemy też sporo obyczajów trolli. O tym, że nienawidzą chrześcijan, już wiemy. Bardzo źle reagują też na pieśni religijne (w sumie nie dziwne - jakby mi ktoś puścił takie wyjce, jak Hans puszcza trollom, też bym się wściekł). Ale jakim cudem wyczuwają, że ktoś jest ochrzczony, tego nie wiadomo niestety. Podobnie jak tego, w jaki sposób wyczuwają krotki czas przynależenia do organizacji przykościelnej albo czemu Hans ma w swojej przyczepie masę świeżych fragmentów ciał trolli mimo że są wrażliwe na światło UV, a tylko takie jest w przyczepie zainstalowane.

Samym Norwegom też się dostało. Są ukazani jako ludzie wyjątkowo naiwni - nikogo nie dziwi fakt rozmieszczenia linii wysokiego napięcia w samym środku kompletnego zadupia. Nikt nie zadaje pytań, po co Hans wozi ze sobą kilkadziesiąt litrów krwi chrześcijanina (jednego?!) i skąd je ma. Może zastanowiłby się nad tym pewien Polak pojawiający się w filmie. Właśnie, oberwało się też nam. Polak pojawia się w "Łowcy trolli" epizodycznie, ale powstał chyba dzięki wskazówkom rodaków na obczyźnie: jest kombinatorem, który dostaje zlecenie i dopóki mu płacą, o nic nie pyta. Na przykład, jakim cudem niedźwiedź zostawia ślady trzech lewych łap i jaki ma to związek z atrapami takowych łap w samochodzie Hansa. Poza tym widać, że krew Wikingów w narodzie zaginęła - w zasadzie jedyną odważną i silną osobą jest dziewczyna, podczas gdy panowie zajęci są głównie uciekaniem i wrzeszczeniem w razie zagrożenia.

"Łowca trolli" mógł być "jeszcze jednym" paradokumentem i dołączyć do grona filmów przeciętnych, o których szybko się zapomina. Na szczęście Norwegowie podeszli do tematu z humorem. Wzięli się za jeden ze swoich mitów narodowych i wykorzystali go umiejętnie, do stworzenia nie niby-horroru, ale czarnej komedii. Dzięki temu film wyróżnia się wśród wielu innych podobnych - i to zdecydowanie na korzyść! Oceniam go aż na 8 punktów w skali do 10.

PS. W Norwegii naprawdę można znaleźć prowadzące chyba donikąd sieci wysokiego napięcia. A jeśli to wszystko prawda?

4 komentarze:

  1. Rozbraja mnie Twój gust filmowy :D Ale super, takie parodie są najlepsze, sama poszukam tego filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam o sobie mówię, że nie mam gustu :) A poważnie - oglądam oczywiście produkcje z innych półek, ale one są na tyle znane, że na pewno znajdą uznanie i bez dodatkowej reklamy. A czemu mają marnować się takie cudeńka?

      Usuń
    2. zgadzam się w 100%. Europejskie kino, z takiego gatunku. z bardzo dobrze wykorzystanym budżetem - nie lada gratka

      Usuń
  2. Jak dla mnie, absolutna rewelacja. Same trolle ( kilka całkiem odmiennych gatunków ! ) wykonano na medal, a zaprojektowano jeszcze lepiej - na prawdę szacun za wyobrażnię i kreatywnosc, przecież to jest niszowa, półamatorska produkcja, jak 'Monsters' Garetha Edwardsa. Film wygrywa między innymi tym, że te wszystkie kacopoły i herezje podane są z ,kamienną twarzą', bez puszczania oka do widza, bez żadnego brania w nawias - dzięki temu komiczny faktor dzieła ostro idzie w górę. Polscy złodzieje serbskich niedżwiedzi z zoo , to jest temat na osobny film. Swoją drogą, nie mogliby się u nas na coś podobnego porwac, o smoku wawelskim, bazyliszku, albo o śpiących rycerzach spod Giewontu ( a la zombie templariusze De Ossorio )?
    Chcę dwójkę!

    OdpowiedzUsuń