Legend of the Guardians: The Owls of Ga'Hoole
Scenariusz: John Orloff, John Collee
Reżyseria: Zack Snyder
Uwielbiam ptaki. Nie jestem jednym z tych napalonych ornitologów, którzy tygodniami przesiadują na obozach i potrafią spędzić kilka godzin bez ruchu, żeby zrobić zdjęcie jakiegoś ptaka, ale lubię podczas spaceru przyjrzeć się temu, co akurat przeleci mi nad głową. Szczególną sympatią darzę zaś dwie grupy: papugi i sowy. Papugi - bo są bardzo inteligentne (znacznie bardziej niż psy dajmy na to), a sowy - bo są po prostu cudowne z tymi wielkimi, niemal ludzkimi oczami. Nic dziwnego, że już starożytni Grecy nieco sowy uczłowieczali.
Kiedy dowiedziałem się swego czasu, że na ekrany kin ma wejść animacja o sowach i obejrzałem zwiastun, troszkę się zdziwiłem. Poczytałem sobie za to o literackim pierwowzorze i zdziwiłem się jeszcze bardziej: wyglądało na to, że "Legendy Sowiego Królestwa" to film baśniowy, ale w dawnym stylu: momentami wesoły, ale momentami smutny i nie uciekający od przemocy. Żadnych czarów, potworów, a jedynie alegoria na nasze, ludzkie zachowania, a nawet historię. Jednak zapotrzebowanie na takie bardziej "życiowe" bajki jednak istnieje, przynajmniej za oceanem - seria liczy obecnie już 15 tytułów.
"Legendy Sowiego Królestwa: Strażnicy Ga'Hoole" to ekranizacja pierwszych trzech książek serii. Opowiada o młodej sowie imieniem Soren, który jest marzycielem domagającym się od rodziców, by wciąż opowiadali mu o legendarnych Strażnikach, którzy dbają o pokój w Królestwie Sów, a którzy kiedyś pokonali złowrogiego Stalowego Dzioba. Pewnej nocy Soren zostaje porwany z bratem Kluddem i zabrany do Akademii Sów. Okazuje się, że Stalowy Dziób żyje i ma zamiar odbudować armię. Kluddowi niestety podoba się ten pomysł, ale Soren, wraz z poznaną w więzieniu przyjaciółką, uciekają. Poznają jeszcze dwie inne sowy i tak całą czwórką wyruszają na wyprawę w poszukiwaniu legendarnych Strażników - skoro istnieje ten zły, to ci dobrzy też przecież muszą.
Sądząc po fabule można spodziewać się "zwykłej" bajki o walce dobra ze złem. Też byłem tak nastawiony. Mocno się pomyliłem. Przyznam, że poszedłem na ten film tylko ze względu na to, że lubię sowy. Nigdy bym się nie spodziewał, że kupię go sobie na DVD i będę do niego regularnie wracał. Przede wszystkim - muszę przyznać - ze względu na animację. Jest po prostu przecudowna, stanowi - przepraszam za patos - ideał, doskonałość, szczytowe osiągnięcie obecnych możliwości technicznych. No cóż, reżyserem jest Zack Snyder, więc czemu się dziwić... Nigdy nie widziałem lepszej animacji, poważnie. Nie ma w tym filmie miejsca na niedokładności, nawet jeśli jakaś sowa ukazana jest z daleka widać, że zachowano staranność w odwzorowaniu budowy, barw czy płynności ruchów. Zbliżenia są jeszcze lepsze: każde piórko rusza się oddzielnie, widać też elementy ich budowy. W kilku scenach widać zawirowania powietrza, unoszący się w powietrzu kurz oraz krople deszczu rozbijające się na ciałach ptaków. Należy wspomnieć, że filmowe sowy posługują się techniką na poziomie mniej więcej średniowiecza - i radzą sobie z nią znakomicie: nawet wykuwają broń, która jest oczywiście przystosowana do ptasiej anatomii. A biją się za jej pomocą, aż skry lecą (i znów: genialnie animowane). Widać, że twórcy chcieli się w paru miejscach popisać, gdyż kilka scen
jest stworzonych chyba jedynie po to, by pochwalić się jakością animacji
właśnie - choćby pierwsza scena, w której sowa przelatuje między literami układającymi się w tytuł, gubiąc przy tym piórko.
O filmie wszakże powinna jednak stanowić nie tylko technika. Fabuła na szczęście też nie jest tak banalna, jakby to mogło wynikać z opisu. Jest to bowiem bardzo specyficzna opowieść na temat historii, wcale nie tak dawnej. Wiele jest tu nawiązań do nazizmu i okropieństw II Wojny Światowej: Stalowy Dziób to nic innego, niż ptasie wcielenie Hitlera, podobnie postępowanie jego podwładnych z porwanymi sowami to próba przedstawienia, czym były obozy koncentracyjne. Przygody sówek są przy tym bardzo ludzkie: bohaterstwo nierozerwalnie wiąże się z cierpieniem, wojna - ze zdradą i śmiercią. Film nie jest cukierkowy; przeciwnie: kiedy wszedł na ekrany kin, pojawiały się zarzuty, że dla polskiego dziecka jest zbyt mroczny i okrutny. Cóż, chciałoby się rzec, samo życie. Istotnie, muszę przyznać, że w filmie dość często pojawiają się sceny przemocy, ale gwoli uczciwości należy podkreślić, że jest to przemoc usprawiedliwiona, a jeśli nie - to zostaje sprawiedliwie ukarana.
Bohaterowie - mimo że sowy - są także bardzo ludzcy. Dotyczy to zarówno ich charakterów, jak i - co zaskakujące - troszeczkę wyglądu. Pod względem, że tak napiszę, merytorycznym, filmowi nie umiem niczego zarzucić: sowy są przedstawicielami różnych gatunków, a każdy z nich został przedstawiony z niesamowitą wręcz precyzją. Z jednym jednak wyjątkiem - dla potrzeb filmu trzeba było zaopatrzyć sowy w mimikę. W rzeczywistości ptaki nie mają mięśni mimicznych - co nie oznacza, że za pomocą drobnych, acz znaczących gestów nie umieją przekazywać emocji. Umieją, i to jeszcze jak! Niemniej, dla potrzeb filmu takie gesty to za mało: trzeba było jednak nieco zwiększyć ich możliwości w tym zakresie. Na szczęście sowy nie przestają z tego powodu wyglądać naturalnie. Jeśli chodzi zaś o charaktery... Filmowe sowy są różne i także ludzkie: Soren jest typowym pełnym marzeń młodzikiem, przedwcześnie zmuszonym do dojrzałości. Jego przyjaciółka dojrzewa szybciej, jak przystało na kobietę, ale staje się lekko zazdrosna o inną sowę. Przyjaciele Sorena kłócą się bez przerwy, jednak widać, że "kto się czubi, ten się lubi", a ich przekomarzanki przynoszą odprężenie między scenami nieco mniej idyllicznymi.
Mocną stroną filmu jest też ścieżka dźwiękowa. Jest ona doskonale dopasowana do tego, co się dzieje na ekranie. Kilka piosenek wprowadza atmosferę niemal beztroski, by chwilę potem ustąpić miejsca pseudomarszom rodem z propagandowych filmów III Rzeszy. A w kilku przełomowych dla Sorena scenach pojawia się najpiękniejsza perła - utwory Dead Can Dance.
Film w Polsce nie spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Wiem, że dzieciom zdarzało się na nim bać, dorośli uważali go z kolei... za dziecinny. Moim zdaniem "Legendy..." są po prostu wytworem innej kultury i należy wziąć na to poprawkę. Tam, za oceanem, zły bohater powinien zostać zabity, a nie zamieniony w ropuchę. Mam takie samo zdanie, nawiasem mówiąc. Muszę jednak przyznać uczciwie, że w paru miejscach sam bardzo mocno przeżywałem ten film i nie dziwię się, że dzieci również reagowały dość emocjonalnie. Trudno - z mojego punktu widzenia są to jednak cechy znacznie podnoszące wartość filmu. Dlatego możecie się śmiać, ale "Legendy..." są jednym z nielicznych filmów, który ma u mnie pełne 10 punktów na 10.
Mam dwadzieścia lat i mi osobiście pękło serce gdy Kladd kazał swojej siostrze 'spać'. Nie dziwię się dzieciom :)
OdpowiedzUsuńFilm jest super ! Tak jak ty ma umnie
OdpowiedzUsuń10 na 10 :)