Way Back
USA
2010
Scenariusz: Keith R. Clarke i Peter Weir
Reżyseria:
Peter Weir
W
latach 50. Zachód na dobre zapomniał o swojej niedawnej miłości do ZSRR.
Mało kto wie, że po części stało się to za sprawą bestselleru ze zrozumiałych względów w Polsce praktycznie nieznanego przez bardzo
długi czas – książki „Długi Marsz” Stanisława Rawicza. Autor
opisał w niej historię ucieczki z rosyjskiego gułagu - rzekomo własną, a faktycznie niejakiego Witolda Glińskiego. Bez map, bez kompasu, praktycznie bez
jedzenia i wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu zakończoną sukcesem. Ich
wędrówce poświęcony jest film „Niepokonani”.
Rzecz
zaczyna się od krótkiej scenki, gdzie ukazana jest zupełnie bezkrwawa, ale
najbardziej chyba nieludzka część przesłuchania w gmachu NKWD – żołnierz
aresztowany za szpiegostwo widzi swoją żonę potwierdzającą prawdziwość
zarzutów. Na podstawie zeznania zostaje skazany na zsyłkę do gułagu. Jednak ani
klimat, ani strażnicy, ani współwięźniowie nie zabijają w nim ducha walki –
zaczyna kręcić się wokół kilkorga ludzi dzielących jego marzenia o ucieczce.
Pewnego razu, korzystając z wyjątkowo silnej śnieżycy, uciekają z obozu. Decyzja była nagła, możliwości przechowania jakichkolwiek potrzebnych przedmiotów - niemal niemożliwe, więc nie
mają ze sobą niczego poza podstawową wiedzą o przyrodzie i nożem jednego z
więźniów. Tak zaczyna się wędrówka przez tysiące kilometrów, przez las,
pustynię, step i góry - około sześciu i pół tysiąca kilometrów!
Przyznam,
że film mnie całkowicie zaskoczył – praktycznie do ostatnich minut
trzyma w napięciu, którego - przyznam - nie spodziewałem się. Trudno nie zaciskać rąk na podłokietnikach, kiedy widzimy
bohaterów wędrujących przez śnieżycę, zmuszonych do walki o resztki padliny z
wilkami czy czekających na powrót jednego ze swoich kolegów, który wyruszył
szukać wody. Próbowałem tak sobie wyobrazić, że codziennie muszę poszukiwać wody i jedzenia. Że muszę zadowalać się błotem w przypadku pierwszym i
chrząszczami w drugim. I wiecie co, jakoś… chyba… nie dałbym rady. I tym
większy żywię szacunek dla bohaterów (autentycznych przecież), że nie poddali się, że przetrwali –
nie zapominając przy tym o swoich współtowarzyszach. I że dokonali tego, do czego
dzisiejsi podróżnicy w ramach Long Walk Plus Expedition
potrzebują kompasu, mają dostęp do zapasów wody i pożywienia i uważają się za
wielkich twardzieli.
Jeszcze
większy plus za zdjęcia. Mimo całej grozy ukazanej w filmie, dzikich zwierząt
(nie zawsze dużych – od kiedy najgroźniejsze są największe?) i, delikatnie
mówiąc, przerażającego klimatu, krainy, przez które wędrują bohaterowie,
potrafią oczarować. Stepy środkowej Azji na przykład – wyobraźcie sobie tysiące
kilometrów ziemi bez jednego drzewa, tylko łąki, łąki… Nie wspominając o samych
lasach Syberii, od których wędrówka się zaczyna. Podoba mi się też muzyka, a w
zasadzie jej brak. Pewne motywy pojawiają się w nielicznych scenach, jednak
tłem dla filmu są przede wszystkim odgłosy zwierząt, szum drzew, wody i odgłos
kroków bohaterów. Moim zdaniem taka „ścieżka dźwiękowa” doskonale podkreśla
klimat, a widz może lepiej wczuć się w sytuację wędrowców, kiedy widzi i słyszy dokładnie to, co oni sami.
A
„czynnik ludzki”? Temu też w zasadzie nic nie zarzucę. Życie w obozie zostało
przedstawione, o ile mogę tak napisać, realistycznie. Tak jak wiemy z innych
książek poświęconych temu zagadnieniu – obóz niszczył ludzi nie tylko
fizycznie, ale i emocjonalnie. Tylko nieliczne jednostki umiały tam przetrwać
dłuższy czas, a nawet się „ustawić”. trudne warunki sprawiają, że nawet ci
najgorsi potrafią czasem odnaleźć w sobie resztki dobra, a ci nieskazitelni
nagle się załamują – tak również bywa. Dość przekonująco aktorzy wypadają
również w sytuacjach zupełnie skrajnych, kiedy, że tak powiem, są na skraju
wyczerpania (wspomniana walka z wilkami). Innymi słowy, nie mogę się przyczepić
do gry aktorskiej. Cieszy mnie też, że Amerykanie odchodzą od łopatologicznego
wyjaśniania wszystkiego i widz sam musi sobie dopowiedzieć, czemu bohaterowie
obserwują, gdzie rośnie mech na drzewach, badają długość cienia czy żują kamyki
w ciągu dnia. Przy okazji niech to będzie lekcją, że wiadomości z lekcji
przyrody nie są tylko „sztuką dla sztuki”, ale maja zastosowanie praktyczne.
Czy
można więc mieć zastrzeżenia do filmu? Cóż, niestety można. Przede wszystkim
zakończenie. Wydaje się, że film „kończy się” wraz z rozstaniem z jednym z
bohaterów, a dalsza wędrówka została streszczona w kilku minutach: „Rozstali
się, przeszli Himalaje i znaleźli się w Indiach”. Szkoda, bo spodziewam się, że
tutaj też byłoby co pokazać. Końcówka została „obcięta”, spodziewam się,
kosztem ukazania sceny przesłuchania – moim zdaniem, wbrew pozorom i temu, co napisałem na początku - niepotrzebnej. Chociaż jest
ona swego rodzaju wstępem i ukazuje, w jaki sposób bohater znalazł się w
obozie, można było tylko o tym wspomnieć, a skupić się na znacznie ważniejszych
dla samego filmu scenach. Jeszcze jedno zastrzeżenie – jakim cudem bohaterowie,
mający pewne pojęcie o życiu w dziczy, nie umieli odnaleźć kierunku na
podstawie Gwiazdy Północnej? Ale to takie moje „zawodowe”, przyrodnicze
zboczenie. I
jeszcze jedno – przez chwilę wydawało się, że bohaterowie będą mówić po polsku
i rosyjsku, ale niestety, języki słowiańskie pojawiają się tylko w kilku
scenach. Szkoda.
Ocena
ogólna – 8/10. Dwa punkty ujemne za brak języków ojczystych mimo początkowych
nadziei i za brutalnie uciętą końcówkę. "Ile ma mieć film? 120 minut? A, to skończyłem". Tak się nie robi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz