piątek, 30 maja 2014

Z okazji Dnia Dziecka: Robaczki z zaginionej doliny - Mikrokosmos dla dzieci

Minuscule: La Vie privee des insectes


Francja 2006 - dziś
Scenariusz i reżyseria: Thomas Szabo i Helene Giraud

Na wstępie muszę coś wyjaśnić: NIE JEST moim zamiarem opisywanie filmu, który na początku roku wszedł do kin. Chcę zamiast tego zająć się serialem, który zaistniał najpierw. Niestety sam serial polskiego tytułu nigdy się nie doczekał, więc niecnie posłużyłem się filmem dla przyciągnięcia uwagi.

Jakby mnie ktoś zapytał, jaki film z czasów lat "nastu" wywarł na mnie największe wrażenie, to bez wahania wskazałbym "Mikrokosmos". Absolutnie genialne dzieło o owadach, bardziej obyczajowe (!) niż dokumentalne, zdobyło serca widzów na całym świecie, moje także. Film ten pokazał latające i pełzające robale z nieco innej perspektywy. Widać było, że owady zachowują się czasami zaskakująco ludzko: stawiają czoło różnym zagrożeniom, walczą, rozwiązują problemy... zupełnie jak my. Zdaniem twórców najbardziej kłopotliwe w kręceniu filmu było to, że owady są, jak się okazało, indywidualistami i w określonej sytuacji każdy może zachować się inaczej.

piątek, 23 maja 2014

Wielki rok - ptasia przygoda

The Big Year

USA 2011
Scenariusz: Howard Franklin
Reżyseria: David Frankel

Ostatnimi czasy wzięło mnie na obserwowanie ptaków czyli coś, co fachowo nazywa się birdwatchingiem. Wbrew nazwie to coś więcej, niż tylko wypatrywanie przypadkowo napotkanych ptaków podczas spaceru. Ja jestem zaledwie amatorem, ale pełnokrwisty birdwatcher ma na podorędziu dobrą lornetkę, aparat fotograficzny wart kilka średnich krajowych pensji, terenowe buty i strój pozwalający na taplanie się w błocie przy huraganowym wietrze i zacinającym deszczu. Wszystko po to, żeby "zaliczyć" jak najwięcej gatunków w ciągu roku czy całego życia. Dowodów nie trzeba - jest to po prostu "sport" dla uczciwych.

Prawdziwy birdwatching to fanatyzm niemalże religijny. Znam osobę, która z własnej, nieprzymuszonej siedziała jakieś trzy godziny nieruchomo na wieży obserwacyjnej przy sztormowym wietrze i minus 20 stopniach, żeby obejrzeć dzięcioła czarnego. Są tacy, którzy potrafią wziąć urlop na żądanie i wydać ostatnie pieniądze po to, żeby na własne oczy ujrzeć pierwszego od 50 lat strepeta na ziemiach polskich. Legenda głosi, że pewien miłośnik ptaków zakrapiał sobie oczy solą fizjologiczną, żeby nie mrugnąć okiem i nie przegapić, jak zimorodek będzie wylatywał z norki. Ja sam niedawno, w najbardziej parszywą pogodę, jaka kiedykolwiek zdarzyła mi się na weekend majowy, łaziłem po rozlewiskach przemoczony od stóp do głów i ze skręconą kostką po to, żeby obejrzeć walki batalionów. Miłośnicy ptaków potrafią zapomnieć o całym świecie: w święto państwowe dziwią się, że sklepy są pozamykane. Ptaki nie świętują, nie wywieszają flag, więc birdwatcher łatwo zapomina, że na przykład 3 maja to dzień inny niż wszystkie.

piątek, 16 maja 2014

Tank Girl - postapokalipsa na prochach

Tank Girl

USA 1995
Scenariusz: Tedi Sarafian
Reżyseria: Rachel Talalay
Na podstawie komiksu "Tank Girl" Alana Martina i Jamiego Hewletta


Czy zdarzyło się Wam oglądać film tak idiotyczny i bezsensowny, że aż nie mogliście o nim zapomnieć, a co gorsza - uznaliście za jeden z najbardziej oryginalnych i ciekawych przeżyć kinowych? W moim przypadku miłośnika filmów klasy "B" takich filmów jest po prawdzie sporo. W wielu tego typu produkcjach można wskazać jakiś sens, ukazują też pewne prawdy o czasach, w których powstały. Są też filmy zupełnie bezsensowne i wyjątkowo nieudolne, do których nie wracam. Z jednym filmem mam problem: ocieka tandetą, a jednak nie mogę o nim zapomnieć. Jest to film powstały w latach 90. w oparach narkotyków - praktycznie dosłownie. Wiekopomne to dzieło nosi tytuł "Tank Girl". 

"Tank Girl" osadzona jest w klimatach postapokaliptycznych. Jest rok 2033 i jest niefajnie, bo w Ziemię walnęła wielka kometa (właściwie to walnie za 8 lat). Na Ziemi wyschła wszelka woda, a w dodatku od czasu kataklizmu nie spadła kropla deszczu. Ogromna większość zasobów wody kontrolowana jest przez organizację "Water and Power" (nie wysilili się z nazwą, prawda?). Po pustyniach rozsiani są rebelianci, którzy podkradają wodę z transportów lub budując nielegalne studnie. W takim właśnie świecie żyje sobie Rebecca, młoda kobieta mieszkająca... w czołgu. Z pomocą swego opancerzonego domu walczy z wrogami. Pomaga jej w tym Booga, jeden z Rozpruwaczy, istot będących skrzyżowaniem - uwaga! - amerykańskich Czarnych z australijskimi kangurami w celu stworzenia istot odpornych na suszę. 

piątek, 9 maja 2014

Snowpiercer - nowy, wspaniały świat na torach

Snowpiercer

Francja, USA, Korea Płd. 2013
Scenariusz: Joon-ho Bong, Kelly Anderson
Reżyseria: Joon-ho Bong
Na podstawie komiksu "Le Transperceneige" Benjamina Legranda i Jacquesa Loba

Wśród wizji świata w trakcie lub tuż po katastrofie są lepsze i gorsze filmy, ale jeden z nich mogę polecić nie tylko fanom SF. Jest to ekranizacja prawie nieznanego u nas komiksu Benjamina Legranda i Jacquesa Loba "Le Transperceneige", czyli w nieco bardziej popularnym języku "Snowpiercer". Film ten zaintrygował mnie z banalnego powodu: otóż miejscem pobytu ocalałych resztek ludzkości jest tutaj... pociąg. Film obejrzałem z wielkim zainteresowaniem i mogę uspokoić, że nie jest to niskich lotów wizja postapokaliptycznej Ziemi, banalne ostrzeżenie przed skutkami globalnego ocieplenia czy "kolejne" wołanie o sprawiedliwość na świecie. W dodatku czerpie całymi garściami z powieści "Nowy, Wspaniały Świat" Aldousa Huxleya.

Rzecz dzieje się w świecie, który padł ofiarą dobrych chęci uczonych: wystrzelili w atmosferę rakiety ze związkiem chemicznym, który miał powstrzymać proces globalnego ocieplenia. Efekt był przeciwny do oczekiwanego - doszło do raptownej zmiany klimatu. Cały świat został skuty lodem i pokryty śniegiem, a temperatura spadła tak bardzo, że przestało istnieć wszelkie życie, nawet bakterie. Po takim właśnie świecie porusza się "Snowpiercer", ostatnie schronienie ludzkości: monstrualny pociąg złożony z tysiąca i jednego wagonu, ruchomy dom, elektrownia, farma i wszystko inne w jednym. Pociąg ten nie potrzebuje paliwa, nigdy się nie zatrzymuje, objeżdża w ciągu roku cały świat po liczącej ponad 400 tysięcy kilometrów trasie. Jest tylko jeden warunek - musi jechać. Dopóki się porusza - ludzie będą mieli energię, ciepło i żywność. Jeśli zaś się zatrzyma...

Na początku jest trochę jak w podobnych filmach fantastycznych - ocaleni dzielą się na dobrych i biednych oraz bogatych i złych. Bogaci żyjąc z przodu, zaś biedni z tyłu, w warunkach jak w obozie koncentracyjnym. Ludzie ci traktowani są jak podludzie przez mieszkańców Przodu oraz brutalnych strażników, żyją w brudzie i trudzie, a jedynym ich pożywieniem są syntetyczne batony proteinowe. Curtis, nieoficjalny przywódca Tyłu, planuje przewrót. Zdaje sobie sprawę, że jest tylko jeden sposób na to, by odmienić los swój i swoich ludzi - musi dotrzeć do czoła pociągu i opanować lokomotywę. I wtedy właśnie... kończy się dramat w oklepanym stylu trwający na szczęście zaledwie jakieś 20 minut. Pozostała część filmu to intrygujące skrzyżowanie psychologicznego horroru i groteski.

"Snowpiercer" jest wbrew pozorom produkcją bardzo nieprzeciętną, zdecydowanie niekomercyjną i warto potraktować ją jako rodzaj niemal horroru psychologicznego utrzymanego w formie groteski, z elementami czarnej komedii. Sceny takie, jak przemówienie przedstawicielki rządu, lekcja w wagonie sekcji przedniej, strzelanina w tejże szkole czy niesamowita, surrealistyczna walka ze strażnikami przerwana w celu... uczczenia nadejścia Nowego Roku budzą śmiech i grozę jednocześnie. Z jednej strony jest to zabieg artystyczny, z drugiej - jak mniemam - zamierzona przez twórców chęć urealnienia filmu. Można sobie tylko wyobrażać, jak ogromne spustoszenia w psychice wyrządza zamknięcie ludzi z małej przestrzeni, w dodatku na całe życie! Muszę tutaj zwrócić uwagę na świetną grę aktorów, zwłaszcza Tildy Swinton, rewelacyjnej w roli nie do końca chyba normalnej członkini rządu i Eda Harrisa jako Wilforda, konstruktora i maszynisty "Snowpiercera".

Wspominałem o nawiązaniach do "Nowego Wspaniałego Świata". Twórca pociągu, Wilford, jest tutaj czczony niemalże jako bóstwo, cudotwórca, który pospieszył z pomocą na ratunek ludzkości skazanej na zagładę - podobnie jak Henry Ford (nieprzypadkowa zbieżność nazwisk) w powieści Aldousa Huxleya. Wilford jest uosobieniem geniuszu i nieomylnej władzy. Podobnie jak w rzeczonej powieści podzielone jest społeczeństwo i podobnie są niektóre zachowania klas wyższych, wpajanie od małego jedynie słusznych "nauk" Wilforda. Jest jednak różnica: "Nowy, Wspaniały Świat" wyrażał obawy związane z rolą techniki, zaś "Snowpiercer" pełni podobną rolę jeśli chodzi o nauki społeczne. Można go odczytać jako ostrzeżenie przed zagrożeniem, jakie może nieść starannie przygotowana manipulacja za pomocą programu kształcenia czy kontroli nad mediami. Taki system jest wynaturzony, przetrwać mogą w nim tylko jednostki posłuszne, ale społecznie dysfunkcjonalne. Ludzie trzeźwo myślący, dostrzegający błędy i wypaczenia są skazani na niezrozumienie i porażkę. Największą tragedią pasażerów "Snowpiercera" jest bowiem fakt, że panujący potworny, wynaturzony system społeczny jest jedynym, który pozwala na przetrwanie. Równe traktowanie wszystkich nie wchodzi w grę. Koniec pociągu to koniec wszystkiego - poza nim nie ma życia, nie ma świata, nie ma niczego. I niestety mam wrażenie, że w pewnym stopniu da się to przenieść na naszą rzeczywistość.

"Snowpiercer" ma jeszcze jedną wyróżniającą go cechę. Jeśli przyjrzeć się obrazom z komiksu, to widać, że aktorzy zostali starannie dobrani i ucharakteryzowani, by jak najbardziej przypominać swoje pierwowzory. Mam natomiast parę zastrzeżeń dotyczących tytułowego "bohatera", którego rola w powieści graficznej jest znacznie większa i mocniej akcentowana. Co za tym idzie, czytelnik lepiej zdawał sobie sprawę z tego, jak złożonym, delikatnym i podatnym na zniszczenie był świat "Snowpiercera". Na potrzeby filmu pociąg został skrócony do zaledwie 65 wagonów, czyli ponad 15-krotnie! Lokomotywa była potężną maszyną pochłaniającą śnieg i lód leżące przed nią i z nich właśnie czerpiącą energię (stąd zresztą nazwa pociągu) - tutaj jest jakieś "perpetuum mobile". Szkoda, bo film traci na umownie rozumianym realizmie. Poza tym pociąg w filmie prawie się nie pojawia w ujęciach z zewnątrz - a szkoda. Rozumiem, że film miał być czymś więcej, niż zbiorem efektów wizualnych, ale chociaż kilka ładnych ujęć dodałoby dramatyzmu, a przy tym jak efektownie by wyglądało...

Niedociągnięcia są drobne i po prawdzie nie mają wielkiego wpływu na film. Złowroga jego wymowa jest dość dobitna, zaś znakomite kreacje aktorskie nie pozwolą o sobie szybko zapomnieć. Niestandardowy pomysł, oryginalna fabuła czynią ze "Snowpiercera" film oryginalny i wyróżniający się zdecydowanie na korzyść. Bez zbędnej przesady mogę wycenić go na 9/10.

piątek, 2 maja 2014

Ściśle tajne!

Top Secret!

USA 1984
Scenariusz: Jim Abrahams, David Zucker, Jerry Zucker, Martyn Burke
Reżyseria: Jim Abrahams, David Zucker, Jerry Zucker

Nakręcić parodię nie jest trudno. Nakręcić parodię, która będzie śmieszna - o, to już większa sztuka. Prawdziwości pierwszego zdania dowodzą stada "Strasznych filmów" i im podobnych arcydzieł, na powstanie których recepta wydaje się prosta: weźmy parę znanych scen z paru znanych filmów, doróbmy do tego sceny "humorystyczne" z bekaniem, puszczaniem bąków, załatwianiem potrzeb fizjologicznych i film gotowy.

Jednak do niedawna parodie były nieco inne. Opierały się nie tyle na konkretnych filmach, co raczej na typowych schematach w nich przedstawianych. Podobnie jak we współczesnych tego typu filmach pojawiał się absurdalny, "głupi" humor, ale wiele z jego elementów było tak naprawdę inteligentną grą z widzem. Na przykład nawiązywano do stereotypowych wyobrażeń o nacjach, wyśmiewano utrwalane w poważnych: filmach postawy. Na przykład: w niektórych filmach przypadkowy człowiek wplątany nagle w jakąś aferę okazuje się być lepszy od stada polującego nań dobrze wyszkolonych wrogów. Zły bohater był zwykle człowiekiem bez charakteru, opanowanym jedynie żądzą wzbogacenia się. Dobry musiał być szlachetnym wojownikiem o wolność i inne wartości. Nakręcenie parodii czegoś takiego samo się prosi.