piątek, 25 grudnia 2015

W głowie się nie mieści!

Inside Out

USA 2015
Scenariusz: Michael Arndt
Reżyseria: Pete Docter

Czy w młodości próbowaliście wyobrazić sobie, jak działa wasz organizm? Ja miałem ułatwione zadanie - akurat w telewizji rekordy popularności bił serial "Było sobie życie", gdzie wszystkie komórki organizmu przedstawiono jako antropomorficzne stworki. Tym sposobem ciekawie, dowcipnie i przystępnie wytłumaczono, jak jest zbudowane i jak funkcjonuje ludzkie ciało. Serial tak zadziałał na wyobraźnię, ze nawet dzisiaj lubię sobie myśleć, że właśnie w mojej głowie jakiś stworek wcisnął guzik na tablicy kontrolnej i sprawił, że mrugnąłem oczami. Do tej koncepcji silnie nawiązuje animacja "W głowie się nie mieści". W moim odczuciu był to strzał w dziesiątkę - pomysł został wykorzystany w sposób ciekawy i oryginalny, a film w pewnym stopniu pozwala zrozumieć, dlaczego zachowujemy się tak, jak się zachowujemy.

W świecie przedstawionym zachowania wszystkich istot żywych są sterowane przez Emocje - antropomorficzne stworki siedzące w głowie i obserwujące, co się dzieje z istotą, którą kierują. Są to: Radość odpowiedzialna za dobry nastrój i zabawę; Smutek - specjalista od troski i wartości rodzinnych; Strach strzegący przed niebezpieczeństwem; Odraza zajmująca się rozsądnym poznawaniem nowych rzeczy; Gniew pobudzający do działania. Emocje zajmują "Centralę Dowodzenia" i od nich zależy, co w danej chwili czujemy. Przeżyte wydarzenia są zachowywane w postaci świetlistych kul - Wspomnień. Kilka z nich tworzy Fundament - wydarzenia mające największy wpływ na nasze osobowości. Pozostałe są przechowywane w Pamięci Długotrwałej - ogromnej strefie wypełnionej tysiącami półek wypełnionych Wspomnieniami. W razie potrzeby Wspomnienia są wysyłane z powrotem do Centrali, by pomóc Emocjom podjąć właściwą i najbardziej korzystną decyzję. Oprócz tego w mózgu są też strefy takie jak Podświadomość, Marzenia oraz Zapomnienie, do którego trafiają wszystkie Wspomnienia z jakiegoś powodu tracące ważność i z którego nie ma już ucieczki.

czwartek, 17 grudnia 2015

W rocznicę tragedii: "Czarny czwartek" oczami uczestników

Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł

Polska 2011
Scenariusz: Mirosław Piepka, Michał Pruski
Reżyseria: Antoni Krauze
 
Kiedy przed laty mieszkałem w Gdyni, w maleńkim mieszkanku na strychu domku przeznaczonego dla 5-6 rodzin, bardzo polubiłem dwóch przesympatycznych starszych panów. Prawdziwe "złote rączki", co umiały wszystko naprawić, we wszystkim pomóc i wszystko załatwić. Pewnego razu zrobili mi malowanie całego mieszkanka. Podczas pracy opowiadali mi o Gdyni - jej najpiękniejszych stronach, ale i najtragiczniejszych chwilach. Za najstraszliwszy dzień w dziejach miasta jednogłośnie uznali 17 grudnia 1970 roku. Data ta znana jest na Pomorzu każdemu dziecku od kołyski jako "Czarny czwartek".

Starsi panowie opowiadali mi przez łzy o tym, co przeżyli. Nie byli żadnymi bohaterami "Solidarności", która wtedy nawet nie istniała. Nie uczestniczyli w żadnych strajkach czy zamieszkach. Trzymali się z daleka od polityki; chcieli jedynie spokojnie i godnie żyć. Tego dnia jak zwykle pojechali do pracy Szybką Koleją Miejską. Kiedy dojechali na miejsce, przywitały ich strzały - z ostrej amunicji, oddane bez żadnego ostrzeżenia do wjeżdżającego na stację pociągu. Wysiedli z kolejki i zobaczyli zabitych i rannych na ulicy. Ten jeden, jedyny raz zdecydowali się wziąć udział w demonstracji - szli w pochodzie ulicą Świętojańską tuż za drzwiami, na których robotnicy położyli ciało Zbyszka Godlewskiego, najmłodszej ofiary tego tragicznego dnia, uwiecznionego jako Janek Wiśniewski w słynnej balladzie. Starsi panowie, o których piszę, widzieli też śmierć jednego ze znanych sobie z widzenia ludzi - Brunona Drywy, który wraz ze swoją rodziną jest głównym bohaterem filmu Antoniego Krauzego "Czarny czwartek".

piątek, 11 grudnia 2015

Strach przed ciemnością - lęki są zaraźliwe

Fear of the Dark

USA 2003
Scenariusz: K.C. Bascombe, John Sullivan
Reżyseria: K.C. Bascombe

Czasami moja kotka budzi we mnie strach. Otóż zdarza się, że ni stąd, ni zowąd podnosi głowę, patrzy w drzwi, wodzi uważnie po pokoju, potem spina się, jakby zobaczyła kogoś obcego, robi parę kroków, znów wodzi wzrokiem, a potem się uspokaja. Ktoś mógłby uznać, że to tylko jakaś forma kociej zabawy, ale ona jest wyraźnie zaniepokojona i patrzy uważnie w określony punkt. Przesuwający się punkt, uściślijmy. Zawsze zastanawiam się, co ona widzi. I zaczynam się troszkę bać.

Lęki bowiem mogą się udzielać. Osoba stojąca twardo na ziemi, na co dzień absolutnie racjonalna i do bólu sceptyczna może zacząć bać się czegoś, co wprawia w przerażenie kogoś będącego blisko niej. O ile oczywiście występuje więź i silnie rozwinięta empatia. W takich sytuacjach członkowie rodziny osobnika dotkniętego fobią sami robią wszystko, by uchronić nieszczęśnika od lęku, ale jednocześnie stają się uczestnikami tej obsesji. Skutkiem jest to, że może zacząć się ona udzielać innym domownikom, jeśli wykształci się w nich przekonanie, że przecież ich bliski nie może aż tak bardzo bać się bez powodu. O tym właśnie zjawisku opowiada niezależny horror psychologiczny "Strach przed ciemnością".

piątek, 4 grudnia 2015

Generacja DNA - sex, drugs and industrial

The Gene Generation



USA 2007
Scenariusz: Keith Collea, Pearry Reginald Teo
Reżyseria: Pearry Reginald Teo

Od kilku lat moim hobby jest "urban exploration". Jest to wędrówka po terenach miejskich, ale nie byle jakich: zwiedza się nie zabytki, zamki czy kościoły, ale fabryki, opuszczone magazyny, budowle techniczne, bocznice kolejowe i tym podobne rzeczy. Taki sposób spędzania czasu jest w Polsce stosunkowo nowy,  ale ma już wielu pasjonatów. Rozumiem to doskonale - takie rozpadające się domy, niszczejące maszyny, rdzewiejące wagony to jednak również nasza historia, jej znacząca, ale zapomniana i niedoceniana część - a przecież mówiąca o swoich czasach nierzadko więcej niż najpiękniejszy nawet zamek. Rozumiem jednak, że nie każdy może zachwycać się czymś takim. Do tego trzeba pewnej specyficznej (czy jak kto woli: dziwacznej) wrażliwości. Pewnie dla takich właśnie ludzi została stworzona "Generacja DNA" - film tak dziwny i nieudany, że aż piękny i będący swoistym arcydziełem. 

W bliżej nieokreślonej przyszłości w państwie-mieście Olimpia grupa uczonych zaprojektowała urządzenie zwane transkoderem. Umożliwia ono manipulację kodem genetycznym, co pozwala m.in. na leczenie chorób lub śmiertelnych ran w ciągu kilku sekund. Jednak na skutek wypadku w laboratorium dochodzi do tragedii: u doktor Hayden, szefowej zespołu badawczego zachodzi mutacja, przez co zamienia się ona w potwora, zaś jeden z uczonych, Christian, ucieka wraz w urządzeniem. Tragedia firmy badawczej odbiła się na całym mieście - ludzie bali się tu mieszkać i zaczęli masowo uciekać. Jednak wyprawa poza miasto możliwa jest tylko dla wybranych, a identyfikacja odbywa się za pomocą badań genetycznych. Nowocześni złoczyńcy zwani hakerami DNA kradną wzorce genetyczne tym, co mają bilety na wyjazd, i sprzedawać je ludziom, którym się nie powiodło. Chcąc powstrzymać nielegalny proceder, władze posługują się płatnymi zabójcami likwidującymi hakerów.

piątek, 27 listopada 2015

Kosogłos część 2 - na wojnie nie ma sprawiedliwych

The Hunger Games: Mockingjay part 2


USA 2015
Scenariusz: Danny Strong, Peter Craig
Reżyseria: Francis Lawrence

Jakie macie wyobrażenie o życiu codziennym naszej armii z XVII wieku? Zapewne macie przed oczami Małego Rycerza i podobnych mu bohaterów, którzy piorą wroga, ile wlezie, o swoich dbają, kobiety noszą na rękach... zapomnijcie. Za dużo Sienkiewicza. Polecam raczej prozę Komudy. Tam przedstawiony jest prawdziwy obraz naszych wojsk. Nie mam zamiaru ujmować naszym żołnierzom dzielności, bo pod tym względem absolutnie żadna armia na świecie nie mogła (i wierzę, że nadal nie może) się z nami równać. Ale poza bitwą... oj, nie było tak różowo: pojedynki, burdy pijackie, napaści na niewinnych ludzi, rabunki, gwałty - tak, to wszystko robili również polscy husarze. Przyczyny tego bywały różne - a to brak pieniędzy, a to nieporozumienia, czasami po prostu im się nudziło. W czasie walk też zdarzało im się stosować podstępy, brać zakładników czy mordować niewinnych. Ten wstęp wbrew pozorom bardzo silnie nawiązuje do drugiej części trzeciej części "Igrzysk Śmierci" (to nie błąd, tylko uzasadniona złośliwość, bo zabieg był zupełnie niepotrzebny). Film ten jest dosadną krytyką działań wojennych z punktu widzenia cywilów, którzy zawsze - podkreślam: zawsze! - obrywają od obu stron: wroga i swojej. Jakoś tak się bowiem składa, że sojusznicze wojska często rekwirują żywność, sprzęty mieszkańców terenów, na których stacjonują, a czasem też ich żony i córki. Bo im się należy. I nasi niestety w niczym nie wyróżniali się wśród wojsk innych krajów.

Zakładam, że film oglądali ci, co znają książki i poprzednie części, więc daruję sobie streszczenia poprzednich części. Przypomnę tylko, że pierwsza odsłona "Kosogłosa" kończy się w momencie, gdy Peeta - towarzysz Katniss z areny Igrzysk, więziony dotąd w Kapitolu - zostaje uprowadzony do Dystryktu 13 będącego bazą rebeliantów walczącego z władzą. Gdy tylko Peeta zobaczył Katniss, próbował ją zabić, ponieważ uważał ją za sztuczny twór, tajną broń Kapitolu służącą do zniszczenia rebelii.

piątek, 20 listopada 2015

Gry wojenne - czy możemy zaufać komputerom?

WarGames

USA 1983
Scenariusz: Lawrence Lasker, Walter F. Parkes
Reżyseria: John Badham

W latach 80. świat wrzał: wojna w Afganistanie, zamieszanie w Polsce spowodowane najpierw strajkami, a potem stanem wojennym sprawiły, że sytuacja stała się delikatna. W dodatku prezydent USA, Ronald Reagan, zdecydował się finansować wiele różnych programów zbrojeniowych - w tym dotyczących taktycznych i strategicznych rakiet z głowicami atomowymi. Słynny "Zegar Zagłady" przesunął swoje wskazówki nieco bliżej godziny dwunastej.

Ten etap wyścigu zbrojeń różnił się od poprzednich wysoko posunięta automatyzacją nowych broni. W czasie wojny o Falklandy systemy przeciwlotnicze brytyjskich okrętów odpalały rakiety, zanim ktokolwiek na pokładzie zorientował się, że jednostka jest atakowana. Automatyka zapewniała reakcję i precyzję bez porównania wyższą niż ludzka - jednak zaczęły pojawiać się wątpliwości: czy na pewno powinniśmy nasze życie do tego stopnia powierzać komputerom? Dla maszyny ludzkie życie nie ma wszak wartości - śmierć cywilów może na przykład uznać za dopuszczalne straty... Skrajnie pesymistyczny scenariusz takiego rozwoju wydarzeń przedstawili twórcy filmu "Gry wojenne" - zdobywcy trzech Oscarów (które wówczas coś znaczyły) i słusznie uznawanego za jeden z najlepszych filmów fantastycznonaukowych w historii kina. Jest to bowiem rzadko w sumie spotykane połączenie fantastyki (sztucznej inteligencji) z rzeczywistością, będące jednocześnie surową krytyką ówczesnej sytuacji politycznej.

piątek, 13 listopada 2015

Wojna światów - kosmiczna zimna wojna

The War of the Worlds

USA 1953
Scenariusz: Barre Lyndon na podstawie powieści Herberta G. Wellsa
Reżyseria: Byron Haskin

Jeśli wydaje wam się, że żyjemy w ciekawych czasach, to trzeba się przenieść myślami do połowy XX wieku, by zrozumieć, że generalnie nasza dekada jest i tak stosunkowo spokojna. 60 lat temu żyło na świecie wielu ludzi, którzy przeżyli okropieństwa Wielkiej Wojny przekonani, że nic gorszego nie może ich spotkać. Dwadzieścia lat po niej wybuchła kolejna wojna, która odmieniła świat w jeszcze większym stopniu. Jej zakończeniu towarzyszyło wydarzenie, z powodu którego wszyscy zaczęli drżeć ze strachu: zniszczenie Hiroszimy przez jedną tylko bombę. Od tego momentu słowa "wojna światowa" miały oznaczać koniec ludzkości.

Na dodatek w 1953 roku USA i ZSRR zaczęły testować broń termojądrową. Były to fajerwerki, jakie trudno sobie wyobrazić. Jeden z wybuchów spowodował wyparowanie kilku wysp. Inny miał moc dziesięć razy większą niż wszystkie bronie użyte podczas II wojny światowej. Jednocześnie pojawiły się bombowce zdolne przenosić broń w najodleglejsze zakątki świata. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Powstawały schrony atomowe, poradniki uczące życia na skażonej ziemi - chyba tylko ku pokrzepieniu serc, gdyż znajdowały się w nich wskazówki typu "aby uprawiać ziemię, należy usunąć 10 cm wierzchniej warstwy gleby". Konia z rzędem osobie, której ten wyczyn się uda.

piątek, 6 listopada 2015

Yamato - wierność Ojczyźnie za wszelką cenę

Otoko-tachi no Yamato

Japonia 2005
Scenariusz i reżyseria: Junya Sato
Na podstawie opowiadania Jun Hemni "Ketteiban Otoko-tachi no Yamato"

Japońska kinematografia była mi - pomijając "zawodowe" zainteresowanie serią filmów o Godzilli - raczej obca. Samą jednak kulturą tego kraju byłem zawsze zafascynowany. Najbardziej niesamowitą sprawą był dla mnie fakt, że Japonia - kraj, który przed II Wojną Światową był pod względem rozwoju na poziomie Belgii czy Holandii - przez kilka lat był kością w gardle największego mocarstwa świata. Co więcej - mimo że Japonia wojnę zakończyła jako kraj dosłownie i w przenośni zrujnowany, to jednak zdołała się podnieść, a w końcu stała jedną z największych potęg gospodarczych. Przypuszczam, że stoją za tym wartości z tym krajem utożsamiane: pracowitość, zdolność do zachowania spokoju ducha w każdych warunkach oraz przywiązanie do tradycji i wartości umiejętnie dopasowane do współczesności. Wszystko to sprawiło, że Japonia powstała jak feniks z popiołów, a niedawni wrogowie zaczęli patrzeć na ten kraj z podziwem i zazdrością. 

Sami Japończycy, w przeciwieństwie do na przykład Niemców, podeszli do tematu wojny z zadziwiającą samokrytyką oraz chłodnym dystansem. Dlatego tym cenniejsze są wspomnienia i filmy traktujące o wojnie z punktu widzenia Japończyków. Wyłania się z nich obraz ludzi, którzy gotowi byli walczyć za swój kraj i cesarza do samego końca - wroga lub własnego. Nawet kiedy wiedzieli, że wygrana jest niemożliwa, walczyli dalej - w imię honoru. Doskonałym tego przykładem jest historia opisana w opowiadaniu "Mężczyźni Yamato" autorstwa Jun Hemni, traktująca o marynarzach służących na pancerniku Yamato - dumie Cesarskiej Marynarki Wojennej, największym okręcie tamtej wojny oraz największym pancerniku, jak kiedykolwiek zbudowano. Na podstawie opowiadania powstała znakomita superprodukcja znana u nas pod tytułem "Yamato".

piątek, 30 października 2015

iZombie - chronić i służyć nawet po śmierci

iZombie

USA 2015
Na podstawie komiksu "iZombie" Chrisa Robertsona i Michaela Allreda

Czy wiecie, że w USA służby medyczne zupełnie serio ćwiczą się na okoliczność na przykład apokalipsy zombie? Brzmi ro śmiesznie, ale w tym szaleństwie jest metoda: w wypadku zawleczenia do kraju nowej choroby wymagającej nietypowych metod postępowania lekarze mają doświadczenie, choćby minimalne. Tego typu ćwiczenia wykazały już swoją skuteczność w przypadku wykrycia na kontynencie amerykańskim eboli, więc mieszkańcy nie protestują, a wręcz popierają takie ćwiczenia. Inna rzecz, że spora część Amerykanów zupełnie serio traktuje możliwość wystąpienia ataku żywych trupów.

Pewnie dlatego motyw zombie (a właściwie nieumarłych) w kinie i telewizji jest w ostatnich latach niemiłosiernie eksploatowany, jednak nic nie wskazuje na to, by miał się znudzić. Nic dziwnego, bo trafia on w samo sedno współczesnych lęków związanych z rozwojem biotechnologii i genetyki. Filmowe zombie to nic innego niż swoiste ucieleśnienie strachu przed skutkami niekontrolowanych eksperymentów nad GMO czy badania kodu genetycznego. To jednak nie znaczy, że można wybaczyć monotonię. Dlatego od pewnego czasu pojawiają się filmy ukazujące temat w sposób nieco mniej konwencjonalny. Doskonałym tego przykładem są dwie świetne czarne komedie: "Zombieland" oraz "Wiecznie żywy". A właśnie w tym roku ukazał się "iZombie" - jeden z bardziej oryginalnych znanych mi seriali kryminalnych powstałych na podstawie serii komiksów pod tym samym tytułem.

piątek, 23 października 2015

Pierścień Nibelungów - opowieść o czasach, w których umarł honor

Ring of the Nibelungs (a.k.a. Dark Kingdom: The Dragon King)

Niemcy, Włochy, Wielka Brytania, USA 2004
Scenariusz: Diane Duane, Peter Morwood, Uli Edel
Reżyseria: Uli Edel

"Pieśń o Nibelungach" jest w kraju nadwiślańskim znana jakby trochę mniej od mitów arturiańskich czy nawet sagi o Beowulfie. Przyczyną tego jest moim zdaniem fakt, że epos ten dotyczy w znacznej mierze historii ziemi niemieckiej, czyli tej, z którą mamy nie zawsze miłe skojarzenia. A szkoda, bo utwór ten wiele mówi o burzliwych dziejach sprzed ukształtowania się znanych dzisiaj państw. Opowiada ona bowiem o wojnach plemiennych na terenie obecnej Burgundii w okresie wędrówek ludów w IV i V wieku. Był to okres gwałtownych zmian - dawny porządek świata walił się w oczach, zastępowany przez nowe wartości proponowane przez chrześcijaństwo. Właśnie ten okres przejściowy ukazuje nam film zrealizowany na podstawie pierwszych przygód eposu znanych pod zbiorczym tytułem "Śmierć Zygfryda". Film nawiązuje do eposu dość luźno, więc jako ekranizacja sprawdza się przeciętnie, ale jako niezależne dzieło jest przecudowny.

Bohaterem filmu jest młody pomocnik kowala imieniem Zygfryd. Nie wie on, że jest ocalałym synem zamordowanego przed laty króla Xantena. Pewnego dnia Zygfryd widzi spadającą gwiazdę i postanawia ją znaleźć. Kiedy dociera na miejsce, widzi krater, na którego dnie leży bryła twardego metalu. Próbując ją zdobyć, napotyka tajemniczą nieznajomą, która zamierza przejąć dar niebios dla siebie. Zaczynają walczyć, a Zygfrydowi udaje się wygrać. Wówczas dowiaduje się, że nieznajoma jest królową imieniem Brunhilda. Ślubowała oddać się tylko temu mężczyźnie, który pokona ją w walce. Niestety, Zygfryd jest zbyt niskiego stanu, by poślubić królową, jednak ma nadzieję, że z pomocą broni wykutej z niebiańskiego metalu uda mu się dokonać wielkich czynów. 

piątek, 16 października 2015

Piksele - o szkodliwości gier komputerowych na wesoło

Pixels

USA 2015
Scenariusz: Tim Herlihy, Timothy Dowling
Reżyseria: Chris Columbus
Zainspirowany filmem "Pixels" Patricka Jeana

Odkąd gry komputerowe zapanowały nad światem, różnego rodzaju, tfu, specjaliści, zaczęli często i gęsto mówić na temat ich szkodliwości. Sposób, w jaki piszę o tych "ekspertach", świadczy wystarczająco dobitnie, co myślę na ten temat. Sam wychowałem się na serii "Doom", na studiach przyszła pora na "Diablo 2" (którego wielkim fanem i namiętnym graczem jestem do dziś) i jakoś nigdy nie miałem ochoty nikogo zabić ani zostać satanistą.

Jednak byłbym nierozsądnym optymista, gdybym nie zauważył, że na niektóre jednostki gry mogą działać niezbyt korzystnie. Pół biedy, jeśli ktoś po prostu poświęca grom za dużo czasu (sam potrafiłem przesiedzieć 18 godzin bez przerwy, zabijając dziesiątki potworów jako Zabójczyni w "Diablo 2"). Gorzej, że wiele osób traktuje gry zbyt poważnie; zapominają, że to tylko zabawa i nawet jeśli od czasu do czasu przegrają, to nie jest powód, że zwyzywać wszystkich użytkowników Sieci od najgorszych. Właśnie o takich ludziach opowiada - metaforycznie - film "Piksele", inspirowany francuską krótkometrażówką z 2010 r. o tym samym tytule.

piątek, 9 października 2015

Bogowie muszą być szaleni - opowieść o butelce, która odmieniła losy Afryki

The Gods Must Be Crazy

RPA, Bostwana 1980
Scenariusz i reżyseria: Jamie Uys

Trudno w to uwierzyć, ale nawet dzisiaj żyją na świecie ludzie, którzy nie mieli nigdy do czynienia z cywilizacją. Żyją w warunkach, które nazwalibyśmy prymitywnymi, zupełnie obywają się bez zdobyczy cywilizacji... i dobrze im z tym. Do takich ludów należą na przykład ludy San, znani jako Buszmeni, zamieszkujący Kalahari (zupełnie niesłusznie nazywana pustynią, skoro porastająca ją roślinność ewidentnie kwalifikuje ją do sawanny). Teren jest przez większą część roku suchy, nieprzyjazny, w dodatku z uwagi na unikatowy charakter powstało tam wiele parków narodowych, więc jest nadzieja, że Sanowie będą żyć w miarę spokojnie jeszcze wiele pokoleń. Są oni bowiem ludem unikalnym, przystosowanym do przetrwania w warunkach niemal skrajnej suszy. Mimo to są szczęśliwi. Co rano spijają rosę z liści. Umieją znajdować i wykopywać bulwy, które zawierają wodę. Uważają, że wszystko, co ich otacza, jest dobre i pożyteczne - nawet jadowity wąż może się przydać ze względu na skórę. Nie stosują przemocy wobec dzieci ani dorosłych. Wielu z nich nigdy nie widziało innych ludzi i nie spotkało się z wytworami techniki. A co, gdyby w końcu do spotkania doszło? O możliwej wersji wydarzeń opowiada film "Bogowie muszą być szaleni" opowiadającym o misji pewnego wojownika San.

piątek, 2 października 2015

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej

Dobrý voják Švejk

Czechosłowacja 1957
Scenariusz i reżyseria: Karel Steklý

Poslušně hlásím

Czechosłowacja 1957
Scenariusz i reżyseria: Karel Steklý

Istnieje powiedzenie, którego wręcz nienawidziłem swojego czasu, że o pewnych rzeczach/osobach/książkach/filmach mówi się dobrze albo wcale. Nie zgadzam się z tym w ogóle. Jednak mam wrażenie, że istnieją pewne filmy czy książki, które albo się kocha, albo się ich nie zna bądź nie rozumie. Doskonałym tego przykładem są słynne "Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej". Książkę tę czytałem w wieku lat "nastu", a postanowiłem przypomnieć sobie na fali swojej rosnącej czechofilii. I ponownie mnie zachwyciła.

Zachwyciła mnie tak bardzo, że ze strachem niemal podchodziłem do możliwości obejrzenia jej ekranizacji. Czy uda się, myślałem, przenieść to niemal doskonałe dzieło na ekran? Jak oddać niepowtarzalną atmosferę, charaktery, specyfikę dialogów i opowiastek oraz niewiarygodny teatr absurdu, jakim była armia cesarsko-królewska? Wreszcie się zdecydowałem na ekranizację bodajże najsłynniejszą i uznawaną za najbardziej udaną, której reżyserem był Karel Stekly. Czy faktycznie taka jest? W moich oczach i tak, i nie. (Tutaj uwaga: zmuszony jestem opisać dwa filmy naraz, jako że są one ściśle powiązane; jednak dla jasności będę pisał o nim jak o jednym).

piątek, 25 września 2015

Ostatni Legion - trochę inna historia ostatniego cesarza Rzymu

The Last Legion

Wielka Brytania, Włochy, Francja 2007
Scenariusz: Valerio Massimo Manfredi
Reżyseria: Doug Lefler

31 października 475 roku Orestes, naczelnik wojsk cesarstwa na Zachodzie włożył diadem - symbol władzy cesarskiej - na głowę kilkuletniego ledwie chłopca, znanego jako Romulus Augustus. Był to tylko symbol, gdyż faktycznie władzę sprawował właśnie Orestes. Nie cieszył się nią długo - oto najemne wojska złożone głównie z Germanów żądały nadania im sporych połaci ziemi należących do Rzymu. Spotkawszy się z odmową, obrały własnego władcę - sławnego wśród nich wodza Odoakera. Ten ruszył na czele wojsk na Rzym, pokonał resztki armii Cesarstwa Zachodniego, a 23 sierpnia 476 roku przejął władzę w Rzymie. Imperium o 1200-letniej historii, jedno z największych i najbardziej zdumiewających w dziejach świata, przestało istnieć. A co z ostatnim cesarzem Rzymu?

Źródła podają, że Odoaker wykazał się litością - okazał Romulusowi łaskę. Pozbawił go insygniów władzy, ale puścił wolno i nawet nadał mu dożywotnią rentę. Romulus Augustus żył jeszcze do najmniej 30 lat - w każdym razie istnieje wzmianka, która to potwierdza. Po 507 roku Romulus Augustus zniknął z kart historii. Tak oto zakończyła się historia Cesarstwa Rzymskiego. Dość smutny i żałosny to koniec. Niemniej, stał się natchnieniem dla włoskiego pisarza Valeria Massima Manfrediego, który swoją, mocno zmienioną wersję dziejów Romulusa opisał w powieści "Ostatni Legion" i dość zgrabnie połączył z historią Brytanii oraz inną wielką zagadką starożytnego Rzymu - zaginięciem IX legionu

piątek, 18 września 2015

Babadook - horror samotnego macierzyństwa

The Babadook

Australia, Kanada 2014
Scenariusz i reżyseria: Jennifer Kent

Zastanawiam się czasem, jakim byłbym rodzicem. Przyznam szczerze, że chyba takim sobie, bo niby jestem spokojny, ale czasami zdarza mi się eksplodować i być nieprzyjemnym dla otoczenia. Poza tym nigdy nie umiałem dogadać się z dziećmi. Dlatego może lepiej, że jestem bezpotomny. Niemniej, szczerze podziwiam i zazdroszczę ludziom, którzy potrafią pogodzić obowiązki rodzicielskie z zawodowymi. To niewiarygodne, jak ci ludzie umieją zgrać ze sobą mnóstwo obowiązków. Ale to i tak nic w porównaniu z tym, co przeżywają samotni rodzice. Trudno to sobie wyobrazić. Nie dość, że trzeba zajmować się dzieckiem, to przecież trzeba zarabiać na utrzymanie, zajmować się domem... A nie zawsze da się bezproblemowo znaleźć np. opiekę do dziecka, kiedy nagle trzeba gdzieś wyjść.

Niestety, często widzę dorosłych, którzy traktują dziecko w sposób świadczący o tym, że nie bardzo mają pomysł na to, jak się nim zająć. Rozmawiają z nim tak, że ja bym to zrobił lepiej. Krzyczą, czasem biją... Teoretycznie żyjemy w kraju, gdzie przemoc domowa ma niewielkie nasilenie, ale wynika to niestety wyłącznie z faktu, że naród nie uważa uderzenia ręką za przemoc. No cóż... W każdym razie okres wychowania dziecka bywa swoistym horrorem nie tylko dla nie do końca gotowego do tej roli rodzica, ale i dla dziecka. Skutki tego mogą być różne. Bywa, że kiedy dziecko dorośnie, zupełnie zrywa kontakt z rodziną. Bywa, że stosunki zostają bardzo napięte. Ale zanim to nastąpi, dziecko przeżywa codzienny koszmar przebywania w domu, którego się boi. Ten temat rzadko pokazywany jest z perspektywy dziecka, dlatego z tym większym zainteresowaniem przywitałem film "Babadook".

piątek, 11 września 2015

Człowiek ciemności - jak stworzyć superbohatera?

Darkman

USA 1990
Scenariusz: Sam Raimi, Chuck Pfarrer, Ivan Raimi, Daniel Goldin, Joshua Goldin
Reżyseria: Sam Raimi

Pokażcie mi kogoś, kto w dzieciństwie nie marzył o posiadaniu jakichś supermocy. Chciało się latać, wspinać po ścianach, mieć nadludzką siłę... Dzieciom niestety w końcu przychodzi zrozumieć, że to tylko fantazja i pozostają jedynie zabawy w superbohaterów, a z czasem się i z tego wyrasta. Jednak superbohaterów mamy i w realnym świecie. Są nimi ludzie, którzy potrafią stworzyć komiksy, książki i filmy o osobach, które w ten czy inny sposób posiadły nadprzyrodzone umiejętności. W mniej lub bardziej nieskomplikowany sposób potrafią oni dotrzeć do ludzi w różnym wieku (zwłaszcza młodych) i przekazać im pewne wartości, które owszem, istnieją też w bardziej, jak niektórzy twierdzą, ambitnej sztuce, ale czy jest to sposób równie atrakcyjny? Akurat... Niektórzy coś marudzą na temat niezbyt wysokiego poziomu historii o superbohaterach, ale cóż - nie wymagajmy, by każdy umiał docenić piękno tego, co potrafi stworzyć ludzka wyobraźnia.
 
Do takich ludzi (znaczy tych, co mają wyobraźnię, a nie tych, co marudzą) należy człowiek kojarzony raczej nie z superbohaterami, lecz z genialnymi w swojej prostocie horrorami - Sam Raimi. Otóż ten pan - odniósłszy sukces dzięki filmowi "Martwe Zło" - stał się postacią na tyle znaną i cenioną, że mógł pozwolić sobie na realizację własnych wizji. Miał on wielkie marzenie - nakręcić film o Batmanie, który był jednym z jego ulubionych bohaterów. Tak się jednak złożyło, że ubiegł go Tim Burton (moim skromnym zdaniem jest to zresztą najlepszy film o Batmanie w ogóle). Sam Raimi tak się wściekł, że postanowił wymyślić swojego bohatera i nakręcić o nim film. Tak właśnie narodził się "Człowiek Ciemności".

czwartek, 3 września 2015

Atak na Arkham - dlaczego kochamy złych bohaterów?

Batman: Assault on Arkham

USA 2014
Scenariusz: Heart Corson
Reżyseria: Jay Oliva, Ethan Spaulding

W wielu filmach, serialach, powieściach czy komiksach jest tak, że dopingujemy dobrych, ale kochamy się w złych. Nader często zdarza się, że zły bohater kradnie protagoniście film. W zasadzie nie ma w tym nic dziwnego - wystarczy poczytać trochę o seryjnych mordercach, by wiedzieć, że często są to ludzie niezwykle inteligentni, uprzejmi i interesujący. Nikogo więc nie dziwi istnienie postaci "praworządnych złych" bądź na wskroś negatywnych, ale samych z siebie ciekawych.

Doskonałym tego przykładem jest seria komiksów i animacji o Batmanie. Komiks ten nigdy nie rościł sobie praw do bycia lekką, łatwą i przyjemną rozrywką dla mas. O nie - Batman od samego początku miał być tworem mrocznym, którego bohaterowie (dobrzy i źli) mieli posiadać niezwykle złożone profile psychologiczne. Tym sposobem twórcy - umyślnie lub przypadkiem - doprowadzili do tego, że wrogowie Batmana stali się równie interesujący, co on sam i są w tym samym stopniu rozpoznawani. Umiecie wymienić w ciągu pięciu sekund pięciu największych wrogów Supermana? No właśnie... a w przypadku Batmana problemu nie ma.

piątek, 28 sierpnia 2015

Butelki zwrotne - o poszukiwaniu swojego miejsca

Vratné Lahve

Czechy 2007
Scenariusz: Zdeněk Svěrák
Reżyseria: Jan Svěrák

Każdy potrzebuje swojego miejsca w świecie. Banał? Możliwe. Ale jakże często ignorowany. Coraz częściej słyszy się o ludziach, często bardzo młodych, którzy a to popełniają samobójstwa, a to uzależniają się od tej czy innej używki... Wielu to dziwi: Jak to, pytają, przecież ten człowiek miał dom, pracę, rodzinę, pieniądze? Zgadza się, mieli wszystko - z wyjątkiem szczęścia. Dzieje się tak między innymi dlatego, że pozwolili wpisać się w określoną rolę i nie mieli odwagi lub chęci z niej wypaść. Tym sposobem wykonują pracę, na którą nie mają ochoty, wiążą się z ludźmi, do których nic nie czują, ale "tak wypada", robią wiele rzeczy, bo co ludzie powiedzą. Oto gwarantowany sposób na to, by życie przeciekało przez palce.

O takich rzeczach trudno pisać, trudno kręcić filmy, żeby uniknąć oskarżenia o banał czy nudę. Na szczęście istnieje kraj, którego kinematografia doskonale radzi sobie z pozornie trudną tematyką. Dzieje się tak, ponieważ potrafi kręcić filmy o życiu: łączyć komedię, tragedię, dramat, romans i parę innych rzeczy. Tak, czeskie filmy są na swój sposób przepiękne. Przekonałem się o tym niestety dopiero niedawno, za to za sprawą naprawdę genialnego filmu - "Butelki zwrotne".

piątek, 21 sierpnia 2015

Kronika wojny na Lodoss - serial RPG

Record of Lodoss War

Japonia 1990-1991
Na motywach powieści "Kronika Wojny na Lodoss" Ryo Mizuno

Gry RPG w swoich różnych odmianach to rzecz niebanalna. Dla tych, co nie wiedzą: gracze wcielają się w określone lub wymyślone przez siebie postacie żyjące w pewnym uniwersum. Każdy z graczy wciela się w rolę pewnej istoty zamieszkującej ten świat. Jego życie opisują różne współczynniki: charakter (dobry, neutralny, zły), siła, inteligencja, siła woli, zręczność, szybkość i inne, w tym również (jeśli przedstawiony świat zakłada taką możliwość) zdolności magiczne. Pewne sytuacje gracze określają sami, bywa, że trzeba rzucać kośćmi. Wykonując pewne zadania czy np. pokonując wrogów zdobywa się punkty doświadczenia, których odpowiednia ilość pozwala osiągnąć wyższy poziom i zwiększyć pewne współczynniki. Nad całością rozgrywki czuwa Mistrz Gry, który jest jakby scenarzystą z tą różnicą, że wymyśla on niektóre szczegóły "scenariusza" na bieżąco, a także pełni rolę sędziego w spornych momentach.

Gry RPG zaskakująco dobrze współgrają ze światem przedstawionym spod znaku "heroic fantasy", czyli: Mamy świat na poziomie naszego średniowiecza z dodatkiem magii, zaludniony przez różne rasy inteligentne, potwory, demony i smoki. W tym wszystkim gromadzi się grupa bohaterów, którzy, wykonując różne misje, mają uratować świat, doprowadzić do zwycięstwa jakiegoś królestwa itp. Taka grupa bohaterów składa się najczęściej z przedstawicieli różnych ras, mających odmienne zdolności i umiejętności. W przełożeniu na grę oznacza to, że gracze muszą umiejętnie rozwijać swoje postacie i współpracować ze sobą, by odnieść zwycięstwo. 

piątek, 14 sierpnia 2015

Wojna Światów - inwazja z kosmosu okiem przeciętnego obywatela

War of the Worlds

USA 2005
Scenariusz: Josh Friedman, David Koepp
Reżyseria: Steven Spielberg
Na podstawie powieści "Wojna Światów" H.G.G. Wellsa

"Wojna Światów" to klasyka, chyba najsłynniejsza powieść SF traktująca o konflikcie z inną rasą. Mimo że w czasach, gdy powstawała, wiele osób traktowało fantastykę jak niepoważne powiastki, to jednak dla Wellsa czyniono wyjątek - w swoich opowiadaniach zawsze bowiem wyrażał trapiące ludzkość lęki . Dzięki tej powieści Wellsa okrzyknięto wizjonerem. Machiny Marsjan i opisana przez autora technologia były niezwykle szczegółowo opisane, a na dodatek większość z tych rzeczy dzisiaj istnieje. Machiny bojowe, "snop gorąca", czarny dym (gazy bojowe) niestety zaistniały zaledwie kilkanaście lat po wydaniu powieści. Warto wspomnieć, że Marsjanie nie używali koła, a zamiast tego posługiwali się techniką zadziwiająco podobną do tej samej, która dziś porusza pociągi magnetyczne!

Powieść nie dość, że wyprzedziła swoje czasy, to do dziś pozostała wyjątkową i niepowtarzalną. Czemu? - można zapytać. Ano dlatego, że do tej pory pozostaje jedyną, w której człowiek sprowadzony jest do roli niemalże niemego świadka wydarzeń. Ludzie są wobec inwazji zupełnie bezradni, a wróg zostaje pobity nie przez geniusz człowieka, dzielność wojska czy odwagę jednostek, lecz przez "najmniejsze istoty, jakie Bóg w swej mądrości umieścił na Ziemi". Słowem - zginęli z powodu nieznanych chorób. Ot, wątek zupełnie praktycznie pomijany w późniejszej literaturze.

piątek, 7 sierpnia 2015

Ralph Demolka - ku pamięci Pegasusa

Wreck-It Ralph


USA 2012
Scenariusz: Jennifer Lee, Phil Johnston
Reżyseria: Rich Moore

"Jestem Zły - ale to dobrze; nigdy nie będę Dobry - ale to nic złego. Lubię siebie takiego, jakim jestem".

Nie należę co ludzi z rozrzewnieniem wspominających czasy dzieciństwa, rzekomo o niebo lepszych od obecnych. Uważam, że miasta są bardziej zadbane niż kiedyś, ludzie bardziej sympatyczni i przyjaźni, filmy często ciekawsze, ba – nawet pełnometrażowe animacje wykonane komputerowo przyciągają mnie bardziej niż tradycyjne (no dobra, „Herkules” mi się podobał). Jednakowoż muszę przyznać, że jedną rzecz czasów dziecięcych i młodzieńczych uważam za bezwzględnie lepszą, a mianowicie gry komputerowe.

Mój pierwszy kontakt z grami to prościutkie gierki na Atari (na dyskietkach pięciocalowych – kto to dzisiaj pamięta?), potem były gierki na Commodore. Aż wreszcie przyszedł dzień 12 urodzin, kiedy to dostałem w prezencie konsolę Pegasusa no i zaczęło się szaleństwo. Od tamtej pory minęło lat ho, ho i jeszcze więcej, ale sentyment pozostał i czasem odnajduję „stare, ale jare” gry w wersji on-line i przez chwilę znów jestem chłopaczkiem wyrabiającym sobie odciski od naciskania guzików. Czemu stare gry, a nie dzisiejsze? Dlatego, że mimo prymitywnej grafiki i prostej fabuły były niesamowicie grywalne: animacja bywała zabawna, melodyjki wpadały w ucho. Ówcześni twórcy zdawali sobie sprawę z ograniczeń sprzętowych, więc tworzyli gry tak, by się nie nudziły – i to im się udało. Wiele gierek dawnych czasów ma statut kultowych, a postacie z nich są rozpoznawalne do dziś niemal przez każdego. Od tamtej pory jedynie "Diablo 2" do tego stopnia mnie wciągnął - może dlatego że opiera się na podobnych zasadach - jak na swoje czasy nie był zbyt zaawansowany, ale za to miał klimat.

„Ralpha Demolkę” stworzyli ludzie podobni nieco do mnie z czasów dzieciństwa: zapewne  mocno uczłowieczali bohaterów gier i zastanawiali się, co też robią po tym, jak automaty, konsole i komputery zostają wyłączone. Otóż dowiadujemy się, że postacie z gier mają bogate życie: urządzają przyjęcia, odwiedzają się nawzajem... a niektórzy idą na terapię: dotyczy to bohaterów negatywnych, ciągle zwalczanych i ponoszących klęski ku uciesze graczy. A przecież oni tylko wykonują swoją pracę... Na jednym z zebrań „Anonimowych Negatywnych” spotykamy Ralpha Demolkę – bohatera gry „Felix Zaradzisz”. Jest rozgoryczony, bo inne postacie z gry traktują go jak wyrzutka. Nawet nie dostał zaproszenia na przyjęcie z okazji 30. rocznicy wydania gry. Aby zmienić swój los, decyduje się zdobyć „Medal Bohatera” przyznawany w grach jedynie „pozytywnym”. Ralph przypadkiem bierze udział w brutalnej strzelance „Ku Polu Chwały”. Niestety na skutek zbiegu okoliczności, zamiast wrócić do siebie, trafia do dziecięcej wyścigówki „Mistrz Cukiernicy”. Tam poznaje Wandelopę – podobnie jak Ralph odrzuconą i niechcianą postać, która medalem Ralpha opłaca swój udział w wyścigu. Wygrana to dla niej jedyna szansa na poprawę losu. Po przełamaniu początkowej niechęci Ralph i Wandelopa zaczynają współpracować, by osiągnąć cel, jednak nie wszystkim uśmiecha się, żeby im się udało.

Animacja to najmocniejszy punkt filmu. Na pierwszy rzut oka wydaje się niespójna, jednak jest to działanie celowe. Każda z fikcyjnych gier ukazanych w filmie jest przedstawicielem pewnej epoki i stosownie do tego różnią się ich bohaterowie. Te z „Feliksa”, jako już 30-letnie, mają proste rysy, śmieszne, nienaturalne proporcje ciała, a ich ruchy są mało płynne, z lekko rwącą się animacją – na przykład kiedy skręcają, potrafią wykonać jedynie zwrot o 90 stopni. Na tle „nowszych” postaci wygląda to przekomicznie - mnie osobiście do łez rozbawiła scena dyskoteki w „Feliksie”. Postacie z nowszych gier mają ruchy płynne, a ich wygląd jest bardziej naturalny. Taka na przykład pani sierżant z „Ku Polu Chwały” - o, to jest dopiero technika! Nawet ludzie z innych gier doceniają jej te, no... piksele.

Oczywiście nie samą techniką i efektem wspomnień film żyje – a przynajmniej nie powinno tak być. Tutaj muszę przyznać, że film prezentuje się dobrze, ale nie bardzo dobrze. Pomysł na osadzenie filmu w świecie gier komputerowych jest czymś nowatorskim (na upartego można dopatrzeć się inspiracji filmem „TRON”). Jednak wykonanie kuleje, gdyż ogromny potencjał tkwiący w pomyśle nie został wykorzystany. Można było zrobić więcej nawiązań do kultowych tytułów, jak „Tomb Raider” i podobnych, jednak w filmie znane postacie pojawiają się jedynie w tle bądź są jedynie wspominane w rozmowach. Szkoda. Na szczęście główni bohaterowie są sympatyczni, chociaż na szczęście żaden z nich, nawet Wandelopa, nie odbiera roli Ralphowi (a rzadko się zdarza, by drugoplanowa postać nie "ukradła" roli głownym bohaterom). O przesłaniu pisał na dużo nie będę – wynika ono z cytatu zamieszczonego na początku: film jest „typową” produkcją Disneya o konieczności pogodzenia się z rzeczywistością, odkrycia własnych zalet i zaakceptowania siebie. Banalne, ale się sprawdza, zwłaszcza że odnaleźć siebie musi nie tylko bohater tytułowy, ale i dosłownie wszyscy pozostali.

Obiektywnie muszę jednak stwierdzić, że film docenią głównie osoby, które – podobnie jak ja – zauważą pewne niuanse pokroju właśnie różnic w animacji postaci z gier różnych epok. Młodsi wiekiem widzowie pewnie nawet nie wiedzą, kto to Q*bert, nie rozpoznają niektórych potworów z gier. Młodsi nie zrozumieją też subtelnego przesłania płynącego z filmu, a mówiącego o niepotrzebnej ilości krwi i przemocy we współczesnych grach. Natomiast starsi wiekiem widzowie mogą poczuć się zawiedzeni brakiem dialogów rodem ze „Shreka” - mnie osobiście wiele tekstów bawiło, ale humor w filmie jest dość specyficzny i nie każdemu musi odpowiadać. Subiektywnie przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz: film jest momentami zwyczajnie za głośny – sporo w nim strzelania czy warkotu silników. Może to być jednak zabieg celowy, podkreślający różnicę między spokojną animacją i ścieżką dźwiękową gier lat 80. a atakującymi zmysły efektami współczesnych produkcji. Poza tym fabuła rozwija się nierównomiernie: o ile niektóre sceny oglądam sobie „wyrywkowo” dla odprężenia, to inne omijam szerokim łukiem. Na szczęście tych pierwszych jest więcej.

„Ralph Demolka” to film trudny do oceny: z jednej strony nie jest wybitny pod względem fabuły czy przesłania. Ma też pewne cechy (trudno je uznać jednoznacznie za wady) powodujące, że wiele osób go nie doceni. Z drugiej strony – technicznie film jest małym arcydziełem. Jako osoba obeznana nieco w starszych grach mogę jednakowoż zawyżyć ocenę – także z tego względu, że film po prostu mi się spodobał.

piątek, 31 lipca 2015

Furia - prawdziwe oblicze wojny

Fury


USA, Wielka Brytania, Chiny 2014
Scenariusz i reżyseria: David Ayer

Zacznę dzisiaj nieco wrednie - od krytyki naszych środowisk narodowych. Żeby było jasne - patriotyzm uważam za piękną i niestety rzadką już cechę. Jednak kiedy słyszę zapewnienia młodych ludzi, jak to gotowi są umrzeć za Ojczyznę i wyzywają od tchórzy i mięczaków tak zwanych "facetów w rurkach", to mnie śmiech ogarnia. Skąd ci wielcy wojownicy mogą wiedzieć, jak by się zachowali podczas bitwy - gdy dookoła świszczą kule, ich koledzy padają, wszędzie jest mnóstwo dymu, a mundury oblepia brud i krew - czasem własna, ale częściej kolegów? Tego moim zdaniem nie jest w stanie wyobrazić sobie nikt, kto sam tego nie przeżył. Znajomość gier typu "Call of Duty" to po mojemu nieco za mało.

Prawdziwa wojna to nie bezpieczne strzelanie do wroga i maszerowanie w takt werbli z podniesionym czołem. Wojna to przede wszystkim strach, śmierć, zniszczenie i gwałt. A najbardziej cierpią zawsze niewinni. Do tego trzeba pogodzić się z myślą, że wielu ludzi, których uważasz za kolegów, nie wróci do domu. Takie oblicze wojny pokazuje niewiele filmów. Właśnie kilka dni temu obejrzałem jedną z takich produkcji - doskonale ukazującą realia wojny z punktu widzenia przeciętnego żołnierza, a przy okazji niezwykle wiernie oddającą prawdę historyczną. Ten film to "Furia" Davida Ayera.

piątek, 24 lipca 2015

Wampirzyce - trudne jest życie wampira w dzisiejszych czasach

Vamps

USA 2012
Scenariusz i reżyseria: Amy Heckerling

Wampir - potężna istota, posiadająca wiele nadprzyrodzonych mocy, wywodząca się z naszego kręgu kulturowego - budzi grozę, ale i fascynuje. Za sprawą powieści Brama Stokera, który pewne rzeczy pominął, a inne dodał, tworząc mit znany dziś na całym świecie. Z jednej strony mit ten wyraża nasze lęki przed grozą nocy, a z drugiej - tęsknotę za nieśmiertelnością i wolnością od wszelkich zasad. I nikt nie zastanawia się nad tym, że życie wampira też ma swoje cienie.

Na przykład: jak wampiry radziłyby sobie w naszych czasach? Wszechobecne komputery, ewidencja ludności, konieczność zdobycia pracy zarobkowej oraz fakt, że ludzie już nie boją się nocy, może pewne sprawy utrudniać. Kolejna rzecz - wampiry mimo wszystko też mają uczucia i emocje. A co, jeśli taki krwiopijca zakocha się w niedoszłej ofierze? Szczęśliwego życia raczej przed sobą taka para nie ma - koniec końców ludzka połowa związku zestarzeje się i umrze, pozostawiając wampirzą w smutku i tęsknocie. Takie oraz podobne problemy są chlebem powszednim bohaterek filmu "Wampirzyce".

piątek, 17 lipca 2015

Inwazja: Bitwa o Los Angeles - zwiastun lepszy od filmu

Battle: Los Angeles

USA 2011
Scenariusz: Christopher Bertolini
Reżyseria: Jonathan Liebesman


Dobry zwiastun potrafi pobudzić apetyt. Czasami jest tak, że nawet nie wiemy o jakimś filmie albo obojętnie reagujemy na jego tytuł, ale ostatecznie idziemy do kina na film zwiedzeni niesamowitym, budzącym pozytywne wibracje zwiastunem, który zapowiada ucztę dla oczu i duszy. Dobrze, jeśli rzeczywistość pokrywa się z oczekiwaniami. Czasami jednak zdarza się, że zwiastun, który obudził nadzieję na wspaniałe dzieło, zachęcił nas do pójścia na rzecz, której z własnej i nieprzymuszonej woli najpewniej nigdy byśmy nie obejrzeli. Albo przynajmniej spodziewaliśmy się czegoś znacznie lepszego.

Najlepszym przykładem na to ostatnie zjawisko, jaki przychodzi mi do głowy, jest przypadek filmu "Inwazja: Bitwa o Los Angeles". Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem w kinie zwiastun tego filmu. Mój Boże, czego tam nie było! Najpierw zdjęcia przedstawiające UFO na przestrzeni lat z komentarzem dotyczących obserwacji i bliskich spotkań. Potem okraszona poruszającą czule struny w sercu, melancholijna muzyką scena, w której z nieba spadają tajemnicze obiekty, pozostawiając efektowne "parasole" czarnego dymu. Widać było panikę w oczach ludzi; żołnierzy, którzy wychodzą z koszar, z przerażeniem wpatrujący się w budzące grozę widowisko; lęk i rezygnację w oczach bohaterów. Wszystko razem sugerowało porządny dramat z fantastyką w tle, coś w stylu "jak przeżyć inwazję obcych". Opowieść o grupie bohaterów, którzy prowadzą beznadziejną walkę z inwazją z kosmosu, ale będą też musieli stawić czoła własnym słabościom.

piątek, 10 lipca 2015

Bezwstydny Mortdecai - przy dobrej obsadzie nawet kiepski film można obejrzeć

Mortdecai

USA 2015
Scenariusz: Eric Aronson
Reżyseria: David Coepp

Pamiętam, jak w latach 90. emitowane były w telewizji brytyjskie filmy z serii "Carry on..." - komedie osadzone w realiach różnych epok, luźno nawiązujące do historycznych wydarzeń (zdobycie władzy przez Juliusza Cezara, walka floty angielskiej z hiszpańską Niezwyciężoną Armadą itp.). Filmy te, mimo że wymyślone jako raczej mało wymagająca rozrywka, miały zaskakująco wymyślną nieraz fabułę, momentami pojawiały się w nich elementy thrillera, a humor był bardzo różnorodny - od mało wybrednych żartów po kalambury. W podobnym tonie utrzymane były zresztą filmy ze słynnej serii "Różowa Pantera" - pozornie stojące twardo na ziemi, a jednak zawierające niewiarygodny ładunek absurdu i niewiarygodnych sytuacji.

W tamtych czasach powstawały książki, które utrzymywały podobny klimat farsy i zabawy konwencją. Do najpopularniejszych na Wyspach należała seria powieści, których bohaterem był Charlie Mortdecai - arystokrata, pracownik galerii oraz międzynarodowy złodziej i przemytnik dzieł sztuki. Jego przygody, tłumaczone na wiele języków, przez wiele lat były omijane przez filmowców. Jak się nad tym zastanowić, to nie wiem, czemu, bo bohater miał większy potencjał niż Indiana Jones. Mortdecai został dostrzeżony dopiero niedawno - i jak się okazało, o co najmniej 30 lat za późno. Film jest bowiem... bo ja wiem, najlepiej użyć słowa "przestarzały". Przyznam, że obejrzałem ten film ze względu na obsadę. Z tego - i tylko z tego - powodu nie żałuję ani jednej minuty, którą "Mortdecaiowi" poświęciłem.

piątek, 3 lipca 2015

Scott Pilgrim - Simsy w rzeczywistym świecie

Scott Pilgrim vs. the World

Japonia, Wielka Brytania, USA 2010
Scenariusz: Michael Bacall, Edgar Wright
Reżyseria: Edgar Wright
Na motywach serii "Scott Pilgrim"

Pamiętam jak dziś, jak wiele dyskusji wywołała gra "The Sims", kiedy wchodziła na rynek. Trudno w to uwierzyć, ale nikt nie wróżył jej sukcesu. Kto normalny - zadawano sobie pytanie - będzie chciał grać w "zwykłe" życie? Jak się okazało - wiele osób uznało, że tworzenie własnej postaci i kierowanie całym jej życiem to nie lada zabawa i wyzwanie. Zupełnie jak w prawdziwym życiu - można odnieść sukces lub okazać się ofiarą losu. 

Oczywiście "Simsy" można potraktować jak swoisty RPG: postacie mają swoje współczynniki, które ulegają zmianom z różnych powodów. Są też elementy typowe dla innych gier lub humorystyczne: czasami pojawiają się nad nimi chmurki z myślami czy ramki z tekstem; bohaterowie błyskawicznie przebierali się, obracając w miejscu. Niemniej, stworzony świat był na tyle realistyczny, że człowiek zaczynał myśleć - kurczę, przecież u nas jest tak samo: też mamy różne umiejętności, współczynniki, awansujemy na kolejne poziomy (towarzyski i zawodowy awans). Możnaby pomyśleć, że my również uczestniczymy w jakiejś grze. W oryginalny i nowatorski sposób zajął się tym tematem Brian Lee O'Malley - twórca serii komiksów "Scott Pilgrim", na podstawie których powstał film pod tytułem "Scott Pilgrim kontra świat".

piątek, 26 czerwca 2015

Link do zbrodni - technothriller niezwykle (nie)udany

Open Windows

Hiszpania, Francja, USA 2014
Scenariusz i reżyseria: Nacho Viagalondo

Ostatnio mam szczęście do filmów traktujących o cyberprzemocy, ingerencji w prywatne życie czy wykorzystywaniu intymnych nagrań. Tylko kilka z nich jednak zasługuje na to, by poświęcić im więcej niż kilka słów tekstu. Niedawno wspomniałem na przykład o całkiem udanym i mocno trzymającym w napięciu thrillerze "Cyberprzemoc" ze znakomitą Maisie Williams w roli głównej. Jest to w zasadzie film dydaktyczny, powstały na potrzeby telewizji. Ostatnio obejrzałem zaś "Link do zbrodni", który powstał zapewne jako próba stworzenia rasowego thrillera nakręconego w nowatorskiej formie. Niestety, potencjał został w znacznej części zmarnowany.

"Link do zbrodni" opowiada o młodym człowieku nazwiskiem Nick Chambers. Przyjechał do pewnego miasta na uroczystą zapowiedź nowego filmu, w którym główną rolę gra ubóstwiana przez bohatera Jill Goddard. Nick miał nadzieję wygrać konkurs, którego główną nagrodą miała być kolacja z Jill. Dowiaduje się jednak, że konkurs został odwołany bez przyczyny - ot, kaprys gwiazdy i jej menadżera. W tym momencie do Nicka dzwoni pewien człowiek przedstawiający się jako członek ekipy technicznej. Chcąc wynagrodzić bohaterowi stracony czas i pieniądze, daje możliwość włamania się do komórki i komputera Jill. Dzięki umieszczonym tam kamerom, Nick może śledzić każdą chwilę z życia swojej idolki i podsłuchiwać jej rozmowy. Szybko okazuje się jednak, że "pomocnik" ma swoje plany względem naszego bohatera - a także względem Jill.

piątek, 19 czerwca 2015

Jurassic World - czy dinozaury przetrwają?

Jurassic World

USA 2015
Scenariusz: Rick Jaffa, Amanda Silver, Derek Conolly
Reżyseria: Colin Trevorrow

Ci, których dzieciństwo przypadło na lata 90., na pewno pamiętają gorączkę dinozaurową, jaka ogarnęła ludzi na całym świecie po premierze "Parku Jurajskiego" Spielberga. Książki popularnonaukowe, czasopisma kolekcjonerskie czy figurki można było dostać wszędzie. Szał ten był moim zdaniem zrozumiały - "Park Jurajski" oferował znacznie więcej niż jakikolwiek film SF w historii - wreszcie mieliśmy nie przebranych ludzi, nie kukły, nie film poklatkowy, lecz "prawdziwe" dinozaury. Film spełnił się też w roli edukacyjnej: oczywiście użyta w nim technika jest czystą fantazją, ale za to przysłużył się do rozpowszechnienia wiedzy o wymarłych gadach. No i przede wszystkim  pokazywał dinozaury w prawdziwej postaci - przestały być niezgrabnymi, tępymi stworami, a stały się istotami szybkimi, zwinnymi i co ważne - inteligentnymi.

Z czasem fala zachwytu minęła, pojawiły się inne nowości. Jednak czemu nie wrócić do tego tematu? Wymarłe bestie sprzed milionów lat chyba zawsze będą fascynować ludzi, więc warto spróbować. Tylko że jeśli chcemy wskrzesić temat, trzeba to zrobić z odpowiednim rozmachem. Nie wystarczy po prostu pokazać ludziom dinozaury - trzeba wzbudzić w nich emocje, przestraszyć, zachwycić, skłonić do przemyśleń, a najlepiej wszystko naraz. Idee te przyświecały zarówno twórcom realnym - filmu "Jurassic World", jak i fikcyjnym - tytułowego parku.

piątek, 12 czerwca 2015

Film poklatkowy - czy warto znać przyszłość?

Time Lapse


USA 2014
Scenariusz: Bradley King, B.P. Cooper
Reżyseria: Bradley King

Czy przyszłość jest określona? Istnieje teza predestynacji mówiąca, że wszystko dzieje się wedle ustalonego już scenariusza i nic nie da się w nim zmienić. W związku z tym, poznanie przyszłości oznaczałoby, że jest to rzecz absolutnie nieuchronna. Wszystko dobrze, ale co będzie, jeśli dowiemy się, że ma się nam przydarzyć jakieś straszne nieszczęście? Będziemy na nie czekać jak na nieuchronny wyrok, czy spróbujemy coś z tym zrobić? Jedni powiedzą - nie ma sensu, to się i tak wydarzy. Drudzy powiedzą - oczywiście, przyszłość przecież nie jest określona i możemy ją zmienić. to by oznaczało, że widzieliśmy tylko jedną z wersji przyszłości i można skierować swoje losy na inną, lepszą. Istnieje jednak inna opcja, odbierana przeze mnie jako wyjątkowo ponura i niepokojąca: a co, jeśli próbując zmienić przyszłość, faktycznie doprowadzimy do przepowiedzianych wydarzeń? 

piątek, 5 czerwca 2015

Coś za mną chodzi - w obliczu nieuchronnej śmierci

It Follows

USA 2014
Scenariusz i reżyseria: David Robert Mitchell

Nakręcić dobry horror czy film grozy nie jest łatwo. Każdy z nas boi się czegoś innego, co utrudnia trafienie do szerszej grupy widzów. Poza tym pewne zabiegi mogą się "opatrzeć", skutkiem czego po obejrzeniu któregoś z kolei filmu przestają działać. Może więc lepiej nie straszyć, ale zaprowadzić atmosferę niepokoju? Takie założenie przyjmuje się ostatnio coraz częściej. Mimo upływu lat - i filmów - doskonale się sprawdza. Do elementów mających wywołać strach - takich jak nagły trzask, zmiana ujęcia i podobne tricki - można się stopniowo przyzwyczaić; w dodatku wiemy, kiedy spodziewać się czegoś "strasznego". Gorzej, jeśli widz niczego nie widzi i nie słyszy, za to czuje obecność czegoś groźnego, co prześladuje bohaterów. Pod tym względem w moich oczach mistrzostwo zaprezentowali twórcy "Obecności". Jeszcze bardziej oryginalne podejście do sprawy zaprezentował Robert David Mitchell - twórca niezależnego horroru "Coś za mną chodzi". W tym filmie - przeciwnie niż we wspomnianej "Obecności" - od samego początku widz doskonale wie, czego się bać. A bałem się i tak.


Bohaterką "Coś za mną chodzi" jest nastoletnia Jay, która poznaje przystojnego chłopaka imieniem Hugh. Dość szybko, powiedzmy sobie szczerze, daje się zaciągnąć... nie, nie do łóżka, tylko na tylne siedzenie samochodu. Zaraz potem Hugh informuje dziewczynę, że od tej pory coś zacznie ją prześladować - może przyjąć postać dowolnej osoby, starej lub młodej; mężczyzny lub kobiety. Nikt więcej nie będzie tego widział. Jedyny sposób pozbycia się prześladowcy to odbycie z kimś stosunku seksualnego - wówczas ta istota zacznie śledzić kolejnego człowieka. Jeśli Jay się na to nie zdecyduje - to coś będzie chodzić za nią dotąd, aż ją dopadnie i zabije.

piątek, 29 maja 2015

Dziewczyna z sąsiedztwa - kto z nas jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem

The Girl Next Door

USA 2004
Scenariusz: David Wagner, Stuart Blumberg, Brent Goldberg
Reżyseria: Luke Greendield


Nie przepadam za komediami romantycznymi. Fabuła jest w nich zbieżna, rzadko potrafią czymś mnie zaskoczyć. Dlatego za "Dziewczynę z sąsiedztwa" zabierałem się latami, aż w końcu się zdecydowałem. Podczas całego filmu nie roześmiałem się ani razu. Za to poczułem się, jakbym oberwał toną cegieł. Dlatego dzisiejszy wpis nie będzie wesoły, mimo że tyczy się komedii.

Sam film - wydawałoby się - przeciętny. Oto mamy młodego chłopaka, Matta, który poczuł zauroczenie sąsiadką imieniem Danielle. Sympatia jest obopólna, więc wszystko jest na dobrej drodze. Niestety pewnego dnia Mat dowiaduje się, że jego wybranka jeszcze niedawno grała w filmach pornograficznych. Myśląc, że trafił na "łatwą" dziewczynę, za namową kolegów próbuje to wykorzystać. Załamana Danielle ucieka i zamierza wrócić do grania w filmach dla dorosłych. Matt na szczęście zdaje sobie sprawę, jakie głupstwo popełnił i postanawia wyrwać ją z tego środowiska oraz zdobyć jej serce. Jednak musi nie tylko przekonać Danielle o prawdziwości swoich intencji, ale też walczyć z producentem filmów dla dorosłych, który nie chce pozwolić, by chłopak odebrał mu nową "gwiazdę".

piątek, 22 maja 2015

Ex Machina - czy inteligencja bez uczuć ma rację bytu?

Ex Machina

Wielka Brytania, USA 2015
Scenariusz i reżyseria: Alex Garland


Istnieje coś takiego jak test Turinga: człowiek rozmawia z kimś, kogo nie widzi i ma określić, czy rozmawia z drugim człowiekiem czy z maszyną. Jeśli uzna, że z człowiekiem, a jednak okaże się, że to maszyna, będziemy mieli do czynienia z prawdziwie sztuczną inteligencją. Jak dotąd żadna maszyna go nie zdała. Czemu? Moim zdaniem kluczowe jest tu odczuwanie emocji. Komputer, nawet najdoskonalszy, jest jak socjopata, gdyż nie posiada specyficznego ludzkiego daru - inteligencji emocjonalnej. Dysponuje ogromną wiedzą encyklopedyczną. Może wiedzieć wszystko na temat uczuć i emocji. Wie, kiedy ludzie odczuwają radość, kiedy smutek, czemu się gniewają, cieszą lub boją. A jednak sam emocji nie zna.

Szkoda, że motyw odczuwania emocji przez sztuczną inteligencję pojawiał się w kinie tylko wyjątkowo. Do bardziej znanych filmów zwracających na to uwagę należy "A.I. - sztuczna inteligencja". Czy udany, czy nie - to już prywatna sprawa każdego, kto go oglądał. Mnie znacznie bardziej podobał się "Człowiek przyszłości" ze świętej pamięci Robinem Williamsem w roli głównej. Mamy tam do czynienia z robotem, który nie tylko zdaje sobie sprawę z własnego "ja", ale zdolny jest też do zakochania się. Kolejnym i moim zdaniem dość wstrząsającym krokiem ewolucji myślenia o SI jest film "Ex Machina". Tutaj to nie robot się zakochuje - on sam staje się obiektem pożądania. To jest niewątpliwie pomysł na dobry film. Czy wykorzystano potencjał w nim tkwiący? Delikatnie mówiąc - jak najbardziej.

piątek, 15 maja 2015

Cyberprzemoc - w Internecie nic nie ginie

Cyberbully

Wielka Brytania 2015
Scenariusz: Ben Chanan, David Lobatto
Reżyseria: Ben Chanan

Jako dziecko końca lat 70. mogłem śledzić od samego początku triumfalny marsz komputerów i Internetu. Z jednej strony byłem - i jestem - zafascynowany możliwościami, jakie dają nowoczesne metody przesyłu informacji. Żeby nie szukać daleko - siedzę sobie z laptopem na kolanach i tworze wpis na bloga. Żeby sprawdzić dane dotyczące filmu, odpalam wyszukiwarkę, wpisuję tytuł i wszystko mam; w tym zdjęcia z filmu, zwiastuny i ścieżkę dźwiękową. To jest piękne, a właściwie byłoby, gdyby nie...

... gdyby nie przerażająca ilość jadu, jaka wylewa się na stronach internetowych. Ludzie, co się z nami dzieje! Gdzie nie wejdę, jakiego forum bym nie odwiedzał, a jaką tematykę nie zahaczę - wszędzie to samo: zaczyna się od tego, że ktoś się z kimś nie zgadza, a za chwilę wylewa się tony błota, a nawet wzywa do samobójstwa. Za moich czasów za publiczne ośmieszenie można było się odegrać chociażby dając szydercom w twarz - dzisiaj może z nas bezkarnie szydzić cały świat! Mogę sobie tylko wyobrazić, jak czują się ludzie prześladowani w sieci. Niby nic takiego, ale ile można wytrzymać? O tym właśnie opowiada brytyjski film telewizyjny, trzymający w napięciu thriller "Cyberprzemoc".

piątek, 8 maja 2015

Co robimy w ukryciu - życie codzienne wampira

What We Do in the Shadows?

Nowa Zelandia 2014
Scenariusz i reżyseria: Taika Waititi, Jemaine Clement

Paradokument to wspaniała rzecz. Dzięki niej można w niecodzienny, unikalny sposób pokazać historie doskonale znane lub takie, które w postaci tradycyjnego filmu wypadłyby banalnie. Można też podkreślić niepowtarzalny klimat miejsca i czasu, jak udało się to zrobić twórcom genialnego filmu "24 hour party people". W ten sposób można ukazać też życie codzienne jednostek wybitnych czy ekscentrycznych. W tej kategorii za najdoskonalszy film paradokumentalny uważam "Rok Diabła", będący swego rodzaju biografią genialnego muzyka Jaromira Nohavicy. Niewiele od niego gorszą jest nowozelandzka produkcja "Co robimy w ukryciu" która z kolei skupia się na grupie nieco ekscentrycznej.

Bohaterami filmu "Co robimy w ukryciu" są Deacon, Viago, Vladislav i Petyr - wampiry mieszkające w domu na przedmieściach Wellington w Nowej Zelandii. Viago (379 lat) jest pedantycznym i nieco pozbawionym poczucia humoru dandysem, który dotarł na wyspy z Wielkiej Brytanii. Deacon (183 lata) jest domowym rozrabiaką, nieco kłopotliwym we współżyciu; jako najmłodszy ma czasami pewne kłopoty z adaptacją w nowej dla niego sytuacji. Vladislav (862 lata) pochodzi z Transylwanii (prawdopodobnie jest przodkiem słynnego Vlada Tepesa) i zdaje się nieoficjalnym przywódcą grupy. Wszyscy zostali zamienieni w wampiry przez Petyra (ok. 8000 lat), który mimo starszeństwa nie ingeruje w życie pozostałych domowników i nie bardzo umie odnaleźć się we współczesnym świecie, między innymi z powodu odrażającego wyglądu i wyraźnej demencji.

piątek, 1 maja 2015

Piramida - czy można spróbować uczynić film zbyt dobrym?

The Pyramid

USA 2014
Scenariusz: Daniel Meersand, Nick Simon
Reżyseria: Gregory Levasseur

Wszyscy znamy to powiedzenie - lepsze jest wrogiem dobrego. Wbrew pozorom, jest w tym wiele prawdy. Chcąc komuś pomóc, możemy działać na jego szkodę. Chcąc zastąpić sześciu robotników, instalujemy maszynę obsługiwaną przez siedmiu specjalistów. Próbując nakręcić film, chcemy, by był jednocześnie horrorem, filmem romantycznym, zawierał wątki fantastyczne, polityczne, spiskowe i naukowe, a także stał się połączeniem klasycznego kina, paradokumentu... Jeśli wydaje wam się, że napisałem właśnie jakąś skrajną głupotę, to polecam obejrzeć film "Piramida", którego twórcy - jak mi się zdaje - próbowali właśnie takiego manewru.

"Piramida" opowiada o ekipie telewizyjnej kręcącej reportaż z pracy dwójki archeologów, którzy dokonali niebywałego odkrycia. Oto głęboko pod piaskami ukryta była piramida różniąca się od wszystkich innych, gdyż posiadała tylko trzy ściany. Otwarcie piramidy kończy się katastrofą - kilkoro uczestników wykopalisk zostaje poparzonych toksycznymi wyziewami z wnętrza. Na wieść o tym wojsko każe się obcokrajowcom wynosić. Ekipa wypuszcza więc w głąb korytarzy jedynie robota wyposażonego w kamerę, który zostaje nagle zaatakowany przez jakąś istotę. Archeolodzy wraz z towarzyszącymi im filmowcami dostają dwie godziny na rozwiązanie zagadki. Postanawiają zejść w głąb piramidy i dowiedzieć się, co się stało. Okazuje się, że mroczne korytarze zamieszkują dziwne i wyjątkowo agresywne stwory.