Scott Pilgrim vs. the World
Japonia, Wielka Brytania, USA 2010Scenariusz: Michael Bacall, Edgar Wright
Reżyseria: Edgar Wright
Na motywach serii "Scott Pilgrim"
Pamiętam jak dziś, jak wiele dyskusji wywołała gra "The Sims", kiedy wchodziła na rynek. Trudno w to uwierzyć, ale nikt nie wróżył jej sukcesu. Kto normalny - zadawano sobie pytanie - będzie chciał grać w "zwykłe" życie? Jak się okazało - wiele osób uznało, że tworzenie własnej postaci i kierowanie całym jej życiem to nie lada zabawa i wyzwanie. Zupełnie jak w prawdziwym życiu - można odnieść sukces lub okazać się ofiarą losu.
Oczywiście "Simsy" można potraktować jak swoisty RPG: postacie mają swoje współczynniki, które ulegają zmianom z różnych powodów. Są też elementy typowe dla innych gier lub humorystyczne: czasami pojawiają się nad nimi chmurki z myślami czy ramki z tekstem; bohaterowie błyskawicznie przebierali się, obracając w miejscu. Niemniej, stworzony świat był na tyle realistyczny, że człowiek zaczynał myśleć - kurczę, przecież u nas jest tak samo: też mamy różne umiejętności, współczynniki, awansujemy na kolejne poziomy (towarzyski i zawodowy awans). Możnaby pomyśleć, że my również uczestniczymy w jakiejś grze. W oryginalny i nowatorski sposób zajął się tym tematem Brian Lee O'Malley - twórca serii komiksów "Scott Pilgrim", na podstawie których powstał film pod tytułem "Scott Pilgrim kontra świat".
Tytułowy bohater mieszka w Toronto i jest bezrobotnym 22-latkiem, który mieszka w pokoju wynajętym od znajomego geja. Wraz ze swoimi kolegami (i byłą dziewczyną) tworzą zespół "Sex-Bob-Omb" i wierzą, że odniosą sukces na przeglądzie kapel amatorskich. Scott spotyka się z licealistą - Chinką Knives Chau. Pewnego dnia spotyka w bibliotece dziewczynę ze swoich snów. Wytrwale za nią podąża i dowiaduje się o niej wielu rzeczy, w tym takich, że zmienia kolor włosów co 10 dni i nazywa się Ramona Flowers. Wreszcie umawia się z nią na randkę. Początkowo jest ona nieudana, ale Scott daje przykład wytrwałości, więc Ramona postanawia dać mu szansę. Wreszcie idą razem na imprezę, na której Scotta atakuje nieznajomy. Okazuje się, że jest to były chłopak Ramony. Jest on pierwszym z Ligi Złych Byłych - organizacji skupiającej dawnych partnerów dziewczyny, która każdemu z nich w swoim czasie złamała serce. Aby zdobyć Ramonę, Scott będzie musiał stoczyć z każdym członkiem Ligi walkę na śmierć i życie. Na przeszkodzie do szczęścia staje też Knives, która z kolei chce walczyć z Ramoną. Scott musi więc szybko zdobyć jak najwyższe współczynniki, aby okazać się lepszym od rywali. To nie będzie proste, gdyż dysponują oni różnymi umiejętnościami.... W dodatku musi przekonać się, ze jego koledzy z kapeli i współlokator nie są tylko dodatkiem w życiu, ale jego nieodłączną częścią.
Początkowo opis pasuje do przeciętnej komedii romantycznej, ale potem... coś jakby nie tak, prawda? Spokojnie, wszystko jest w porządku. Po prostu film oparty jest na jednym z najbardziej zwariowanych, nowatorskich i niewiarygodnych pomysłów, z jakimi dane było mi się spotkać: mimo że akcja dzieje się w realnym świecie - oparta jest na mechanizmach typowych dla gry komputerowej. Tutaj wiele rzeczy jest możliwych: kiedy na ekranie pojawia się nowa postać, obok niej widzimy tabliczkę z podanym jej imieniem i wiekiem. Kiedy ktoś coś myśli, towarzyszy temu chmurka z odpowiednim rysunkiem lub napisem. Bohaterowie mają pewne umiejętności, innych są zupełnie pozbawieni - tak długo, dopóki nie wejdą na wyższy poziom. Każde zwycięstwo - czy to pocałunek, czy rozmowa z odpowiednią osobą, czy też wygrany pojedynek o dziewczynę - przydaje bohaterowi określoną liczbę punktów, a czasami i złote monety.
Wbrew pozorom, film ten odnosi się ściśle do realnego życia. Dotyczy to nawet scen, kiedy bohater otrzymuje miecz świetlny do skuteczniejszego przeciwstawienia się kolejnym atakom zdradzonych byłych partnerów. Znaleziska czy awanse sprawiają, że naszemu bohaterowi rosną wybrane współczynniki potrzebne w życiu lub dalszej walce. W nagrodę za zdecydowane działanie i osiągnięcie dostaje odpowiednie premie, a raz nawet dodatkowe życie! Ktoś mógłby powiedzieć, że rzeczywistość to nie bajka, nie ma żadnych dodatkowych "żyć" w zapasie, nie da się błyskawicznie zregenerować sił czy w ogóle ich nie tracić w walce/ Oczywiście, ale nie zmienia to faktu, że "Scott Pilgrim" jest filmem niezwykle pouczającym.
Mimo swojej niekonwencjonalnej formuły "Scott Pilgrim" jest bowiem niezwykle twardo osadzony w rzeczywistości. Przecież kolejne awanse to nic innego niż odpowiednik naszych doświadczeń. Walki na miecze o dziewczynę czy zwycięstwo w konkursie muzycznym to surrealistyczne ukazanie naszych codziennych zmagań z przeciwnościami, zaś awanse punktowe i zwiększenie wartości współczynników to wzrost naszej popularności i pozycji. Nawet wspomniane dodatkowe życie ma sens - przecież czasami, kiedy wydaje nam się, że świat legł w gruzach, okazuje się, że jakimś cudem dostaliśmy drugą szansę. Czasami też nieświadomie zachowujemy się jakbyśmy byli sterowani: kwestie, jakie wygłaszamy, opowiadane anegdoty, historie życiowe... wszystko to sprawia wrażenie opracowanego wcześniej programu, który czasami tylko jest modyfikowany stosownie do okoliczności. I rzeczywiście tak jest - ostatecznie czym innym jest wychowanie, niż właśnie sposobem "programowania"?
Z filmu płynie też inna nauka, niby banalna, ale jakże często zapominana: że absolutnie nigdy nie wolno się poddawać. Scott jest raczej leniwy, ale kiedy trzeba, zdobywa się na czyn. Mimo że nie jest wzorem odwagi i zaradności, potrafi walczyć o ukochaną kobietę ze wszystkich sił. Nawet, gdy jego przeciwnicy wydają się być potężniejsi pod każdym względem, zawsze pozostaje Scottowi jego wrodzony spryt czy nowe umiejętności, które dotąd czekały na możliwość wykorzystania. "Nadludzkie" cechy to również trafiona metafora - bywa, że w człowieku zupełnie przeciętnym czy nawet tchórzliwym, w określonych warunkach budzi się heros zdolny przenosić góry. Potrzeba tylko odpowiedniego bodźca. Wreszcie "Ligę Złych Byłych" można interpretować na kilka sposobów. Dla Scotta mogło to oznaczać dosłownie konieczność starcia się (niekoniecznie fizycznego) z dawnymi sympatiami partnerki. Czasami trzeba stawić czoła prześladującym ukochaną osobę demonom przeszłości. Bywa, że zwyczajnie trzeba przekonać wybrankę serca, że jest się w stanie sprostać jej wymaganiom. Wreszcie Scott musi również nauczyć się patrzeć inaczej na siebie i swoje życie - ostatecznie czy ma prawo oceniać czyjąś przeszłość, skoro sam również skrzywdził wiele osób?
Jako ze film zawiera elementy SF, nie można nie zwrócić uwagi na stronę techniczną. Informacje o bohaterach pojawiają się w formie typowej dla gier i w chwilach, gdy są faktycznie potrzebne. Ciekawym zabiegiem są "zmiany lokacji" będące błyskawicznym przeskokiem z jednego miejsca w drugie. Ale przede wszystkim są sceny walk. Co się na tym filmie wyprawia! "Matrix" wygląda przy tym jak produkt niewyrobionego amatora. Bohaterowie skaczą wysoko i daleko w przestrzeń, robią salta, aktywują nadnaturalne moce, a czasami używają nieziemskiej broni, która znajduje się w różnych lokacjach i "secret place'ach". Wszystko to przy dźwiękach świetnej, punkowej i hardrockowej muzyki, czasami również domieszką agresywnej elektroniki. Dobra i mocna rzecz. Szczególnie w momencie pojedynku wykonawców dwóch odmiennych stylów muzycznych - klasycznego i nowoczesnego, pozbawionego tradycyjnych instrumentów.
"Scott Pilgrim" to film bardzo specyficzny, aż się prosi, żeby napisać: "dla nerdów". Spodoba się na pewno miłośnikom gier komputerowych, do których zresztą - mam wrażenie - jest adresowany. Jest to jego ogromna zaleta - motywy przerabiane w filmach po wielokroć zostały w nim pokazane w sposób na tyle nowatorski i odmienny, że nie nużą i nie budzą uczucia, że kiedyś się coś takiego już widziało... przeciwnie; film nie tylko się podoba, ale pozostawia po sobie wrażenie, że jest czymś więcej niż tylko zlepkiem efektownych scen walk. Niestety obawiam się, że wiele osób potraktuje ten film jak lekką komedię romantyczną. Szkoda, bo "Scott Pilgrim" zasługuje na znacznie więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz