piątek, 28 sierpnia 2015

Butelki zwrotne - o poszukiwaniu swojego miejsca

Vratné Lahve

Czechy 2007
Scenariusz: Zdeněk Svěrák
Reżyseria: Jan Svěrák

Każdy potrzebuje swojego miejsca w świecie. Banał? Możliwe. Ale jakże często ignorowany. Coraz częściej słyszy się o ludziach, często bardzo młodych, którzy a to popełniają samobójstwa, a to uzależniają się od tej czy innej używki... Wielu to dziwi: Jak to, pytają, przecież ten człowiek miał dom, pracę, rodzinę, pieniądze? Zgadza się, mieli wszystko - z wyjątkiem szczęścia. Dzieje się tak między innymi dlatego, że pozwolili wpisać się w określoną rolę i nie mieli odwagi lub chęci z niej wypaść. Tym sposobem wykonują pracę, na którą nie mają ochoty, wiążą się z ludźmi, do których nic nie czują, ale "tak wypada", robią wiele rzeczy, bo co ludzie powiedzą. Oto gwarantowany sposób na to, by życie przeciekało przez palce.

O takich rzeczach trudno pisać, trudno kręcić filmy, żeby uniknąć oskarżenia o banał czy nudę. Na szczęście istnieje kraj, którego kinematografia doskonale radzi sobie z pozornie trudną tematyką. Dzieje się tak, ponieważ potrafi kręcić filmy o życiu: łączyć komedię, tragedię, dramat, romans i parę innych rzeczy. Tak, czeskie filmy są na swój sposób przepiękne. Przekonałem się o tym niestety dopiero niedawno, za to za sprawą naprawdę genialnego filmu - "Butelki zwrotne".

piątek, 21 sierpnia 2015

Kronika wojny na Lodoss - serial RPG

Record of Lodoss War

Japonia 1990-1991
Na motywach powieści "Kronika Wojny na Lodoss" Ryo Mizuno

Gry RPG w swoich różnych odmianach to rzecz niebanalna. Dla tych, co nie wiedzą: gracze wcielają się w określone lub wymyślone przez siebie postacie żyjące w pewnym uniwersum. Każdy z graczy wciela się w rolę pewnej istoty zamieszkującej ten świat. Jego życie opisują różne współczynniki: charakter (dobry, neutralny, zły), siła, inteligencja, siła woli, zręczność, szybkość i inne, w tym również (jeśli przedstawiony świat zakłada taką możliwość) zdolności magiczne. Pewne sytuacje gracze określają sami, bywa, że trzeba rzucać kośćmi. Wykonując pewne zadania czy np. pokonując wrogów zdobywa się punkty doświadczenia, których odpowiednia ilość pozwala osiągnąć wyższy poziom i zwiększyć pewne współczynniki. Nad całością rozgrywki czuwa Mistrz Gry, który jest jakby scenarzystą z tą różnicą, że wymyśla on niektóre szczegóły "scenariusza" na bieżąco, a także pełni rolę sędziego w spornych momentach.

Gry RPG zaskakująco dobrze współgrają ze światem przedstawionym spod znaku "heroic fantasy", czyli: Mamy świat na poziomie naszego średniowiecza z dodatkiem magii, zaludniony przez różne rasy inteligentne, potwory, demony i smoki. W tym wszystkim gromadzi się grupa bohaterów, którzy, wykonując różne misje, mają uratować świat, doprowadzić do zwycięstwa jakiegoś królestwa itp. Taka grupa bohaterów składa się najczęściej z przedstawicieli różnych ras, mających odmienne zdolności i umiejętności. W przełożeniu na grę oznacza to, że gracze muszą umiejętnie rozwijać swoje postacie i współpracować ze sobą, by odnieść zwycięstwo. 

piątek, 14 sierpnia 2015

Wojna Światów - inwazja z kosmosu okiem przeciętnego obywatela

War of the Worlds

USA 2005
Scenariusz: Josh Friedman, David Koepp
Reżyseria: Steven Spielberg
Na podstawie powieści "Wojna Światów" H.G.G. Wellsa

"Wojna Światów" to klasyka, chyba najsłynniejsza powieść SF traktująca o konflikcie z inną rasą. Mimo że w czasach, gdy powstawała, wiele osób traktowało fantastykę jak niepoważne powiastki, to jednak dla Wellsa czyniono wyjątek - w swoich opowiadaniach zawsze bowiem wyrażał trapiące ludzkość lęki . Dzięki tej powieści Wellsa okrzyknięto wizjonerem. Machiny Marsjan i opisana przez autora technologia były niezwykle szczegółowo opisane, a na dodatek większość z tych rzeczy dzisiaj istnieje. Machiny bojowe, "snop gorąca", czarny dym (gazy bojowe) niestety zaistniały zaledwie kilkanaście lat po wydaniu powieści. Warto wspomnieć, że Marsjanie nie używali koła, a zamiast tego posługiwali się techniką zadziwiająco podobną do tej samej, która dziś porusza pociągi magnetyczne!

Powieść nie dość, że wyprzedziła swoje czasy, to do dziś pozostała wyjątkową i niepowtarzalną. Czemu? - można zapytać. Ano dlatego, że do tej pory pozostaje jedyną, w której człowiek sprowadzony jest do roli niemalże niemego świadka wydarzeń. Ludzie są wobec inwazji zupełnie bezradni, a wróg zostaje pobity nie przez geniusz człowieka, dzielność wojska czy odwagę jednostek, lecz przez "najmniejsze istoty, jakie Bóg w swej mądrości umieścił na Ziemi". Słowem - zginęli z powodu nieznanych chorób. Ot, wątek zupełnie praktycznie pomijany w późniejszej literaturze.

piątek, 7 sierpnia 2015

Ralph Demolka - ku pamięci Pegasusa

Wreck-It Ralph


USA 2012
Scenariusz: Jennifer Lee, Phil Johnston
Reżyseria: Rich Moore

"Jestem Zły - ale to dobrze; nigdy nie będę Dobry - ale to nic złego. Lubię siebie takiego, jakim jestem".

Nie należę co ludzi z rozrzewnieniem wspominających czasy dzieciństwa, rzekomo o niebo lepszych od obecnych. Uważam, że miasta są bardziej zadbane niż kiedyś, ludzie bardziej sympatyczni i przyjaźni, filmy często ciekawsze, ba – nawet pełnometrażowe animacje wykonane komputerowo przyciągają mnie bardziej niż tradycyjne (no dobra, „Herkules” mi się podobał). Jednakowoż muszę przyznać, że jedną rzecz czasów dziecięcych i młodzieńczych uważam za bezwzględnie lepszą, a mianowicie gry komputerowe.

Mój pierwszy kontakt z grami to prościutkie gierki na Atari (na dyskietkach pięciocalowych – kto to dzisiaj pamięta?), potem były gierki na Commodore. Aż wreszcie przyszedł dzień 12 urodzin, kiedy to dostałem w prezencie konsolę Pegasusa no i zaczęło się szaleństwo. Od tamtej pory minęło lat ho, ho i jeszcze więcej, ale sentyment pozostał i czasem odnajduję „stare, ale jare” gry w wersji on-line i przez chwilę znów jestem chłopaczkiem wyrabiającym sobie odciski od naciskania guzików. Czemu stare gry, a nie dzisiejsze? Dlatego, że mimo prymitywnej grafiki i prostej fabuły były niesamowicie grywalne: animacja bywała zabawna, melodyjki wpadały w ucho. Ówcześni twórcy zdawali sobie sprawę z ograniczeń sprzętowych, więc tworzyli gry tak, by się nie nudziły – i to im się udało. Wiele gierek dawnych czasów ma statut kultowych, a postacie z nich są rozpoznawalne do dziś niemal przez każdego. Od tamtej pory jedynie "Diablo 2" do tego stopnia mnie wciągnął - może dlatego że opiera się na podobnych zasadach - jak na swoje czasy nie był zbyt zaawansowany, ale za to miał klimat.

„Ralpha Demolkę” stworzyli ludzie podobni nieco do mnie z czasów dzieciństwa: zapewne  mocno uczłowieczali bohaterów gier i zastanawiali się, co też robią po tym, jak automaty, konsole i komputery zostają wyłączone. Otóż dowiadujemy się, że postacie z gier mają bogate życie: urządzają przyjęcia, odwiedzają się nawzajem... a niektórzy idą na terapię: dotyczy to bohaterów negatywnych, ciągle zwalczanych i ponoszących klęski ku uciesze graczy. A przecież oni tylko wykonują swoją pracę... Na jednym z zebrań „Anonimowych Negatywnych” spotykamy Ralpha Demolkę – bohatera gry „Felix Zaradzisz”. Jest rozgoryczony, bo inne postacie z gry traktują go jak wyrzutka. Nawet nie dostał zaproszenia na przyjęcie z okazji 30. rocznicy wydania gry. Aby zmienić swój los, decyduje się zdobyć „Medal Bohatera” przyznawany w grach jedynie „pozytywnym”. Ralph przypadkiem bierze udział w brutalnej strzelance „Ku Polu Chwały”. Niestety na skutek zbiegu okoliczności, zamiast wrócić do siebie, trafia do dziecięcej wyścigówki „Mistrz Cukiernicy”. Tam poznaje Wandelopę – podobnie jak Ralph odrzuconą i niechcianą postać, która medalem Ralpha opłaca swój udział w wyścigu. Wygrana to dla niej jedyna szansa na poprawę losu. Po przełamaniu początkowej niechęci Ralph i Wandelopa zaczynają współpracować, by osiągnąć cel, jednak nie wszystkim uśmiecha się, żeby im się udało.

Animacja to najmocniejszy punkt filmu. Na pierwszy rzut oka wydaje się niespójna, jednak jest to działanie celowe. Każda z fikcyjnych gier ukazanych w filmie jest przedstawicielem pewnej epoki i stosownie do tego różnią się ich bohaterowie. Te z „Feliksa”, jako już 30-letnie, mają proste rysy, śmieszne, nienaturalne proporcje ciała, a ich ruchy są mało płynne, z lekko rwącą się animacją – na przykład kiedy skręcają, potrafią wykonać jedynie zwrot o 90 stopni. Na tle „nowszych” postaci wygląda to przekomicznie - mnie osobiście do łez rozbawiła scena dyskoteki w „Feliksie”. Postacie z nowszych gier mają ruchy płynne, a ich wygląd jest bardziej naturalny. Taka na przykład pani sierżant z „Ku Polu Chwały” - o, to jest dopiero technika! Nawet ludzie z innych gier doceniają jej te, no... piksele.

Oczywiście nie samą techniką i efektem wspomnień film żyje – a przynajmniej nie powinno tak być. Tutaj muszę przyznać, że film prezentuje się dobrze, ale nie bardzo dobrze. Pomysł na osadzenie filmu w świecie gier komputerowych jest czymś nowatorskim (na upartego można dopatrzeć się inspiracji filmem „TRON”). Jednak wykonanie kuleje, gdyż ogromny potencjał tkwiący w pomyśle nie został wykorzystany. Można było zrobić więcej nawiązań do kultowych tytułów, jak „Tomb Raider” i podobnych, jednak w filmie znane postacie pojawiają się jedynie w tle bądź są jedynie wspominane w rozmowach. Szkoda. Na szczęście główni bohaterowie są sympatyczni, chociaż na szczęście żaden z nich, nawet Wandelopa, nie odbiera roli Ralphowi (a rzadko się zdarza, by drugoplanowa postać nie "ukradła" roli głownym bohaterom). O przesłaniu pisał na dużo nie będę – wynika ono z cytatu zamieszczonego na początku: film jest „typową” produkcją Disneya o konieczności pogodzenia się z rzeczywistością, odkrycia własnych zalet i zaakceptowania siebie. Banalne, ale się sprawdza, zwłaszcza że odnaleźć siebie musi nie tylko bohater tytułowy, ale i dosłownie wszyscy pozostali.

Obiektywnie muszę jednak stwierdzić, że film docenią głównie osoby, które – podobnie jak ja – zauważą pewne niuanse pokroju właśnie różnic w animacji postaci z gier różnych epok. Młodsi wiekiem widzowie pewnie nawet nie wiedzą, kto to Q*bert, nie rozpoznają niektórych potworów z gier. Młodsi nie zrozumieją też subtelnego przesłania płynącego z filmu, a mówiącego o niepotrzebnej ilości krwi i przemocy we współczesnych grach. Natomiast starsi wiekiem widzowie mogą poczuć się zawiedzeni brakiem dialogów rodem ze „Shreka” - mnie osobiście wiele tekstów bawiło, ale humor w filmie jest dość specyficzny i nie każdemu musi odpowiadać. Subiektywnie przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz: film jest momentami zwyczajnie za głośny – sporo w nim strzelania czy warkotu silników. Może to być jednak zabieg celowy, podkreślający różnicę między spokojną animacją i ścieżką dźwiękową gier lat 80. a atakującymi zmysły efektami współczesnych produkcji. Poza tym fabuła rozwija się nierównomiernie: o ile niektóre sceny oglądam sobie „wyrywkowo” dla odprężenia, to inne omijam szerokim łukiem. Na szczęście tych pierwszych jest więcej.

„Ralph Demolka” to film trudny do oceny: z jednej strony nie jest wybitny pod względem fabuły czy przesłania. Ma też pewne cechy (trudno je uznać jednoznacznie za wady) powodujące, że wiele osób go nie doceni. Z drugiej strony – technicznie film jest małym arcydziełem. Jako osoba obeznana nieco w starszych grach mogę jednakowoż zawyżyć ocenę – także z tego względu, że film po prostu mi się spodobał.