War of the Worlds
USA 2005Scenariusz: Josh Friedman, David Koepp
Reżyseria: Steven Spielberg
Na podstawie powieści "Wojna Światów" H.G.G. Wellsa
"Wojna Światów" to klasyka, chyba najsłynniejsza powieść SF traktująca o konflikcie z inną rasą. Mimo że w czasach, gdy powstawała, wiele osób traktowało fantastykę jak niepoważne powiastki, to jednak dla Wellsa czyniono wyjątek - w swoich opowiadaniach zawsze bowiem wyrażał trapiące ludzkość lęki . Dzięki tej powieści Wellsa okrzyknięto wizjonerem. Machiny Marsjan i opisana przez autora technologia były niezwykle szczegółowo opisane, a na dodatek większość z tych rzeczy dzisiaj istnieje. Machiny bojowe, "snop gorąca", czarny dym (gazy bojowe) niestety zaistniały zaledwie kilkanaście lat po wydaniu powieści. Warto wspomnieć, że Marsjanie nie używali koła, a zamiast tego posługiwali się techniką zadziwiająco podobną do tej samej, która dziś porusza pociągi magnetyczne!
Powieść nie dość, że wyprzedziła swoje czasy, to do dziś pozostała wyjątkową i niepowtarzalną. Czemu? - można zapytać. Ano dlatego, że do tej pory pozostaje jedyną, w której człowiek sprowadzony jest do roli niemalże niemego świadka wydarzeń. Ludzie są wobec inwazji zupełnie bezradni, a wróg zostaje pobity nie przez geniusz człowieka, dzielność wojska czy odwagę jednostek, lecz przez "najmniejsze istoty, jakie Bóg w swej mądrości umieścił na Ziemi". Słowem - zginęli z powodu nieznanych chorób. Ot, wątek zupełnie praktycznie pomijany w późniejszej literaturze.
"Wojna Światów", mimo że będąca klasyką fantastyki, długo czekała na sfilmowanie. Najpierw był film z lat 50. - spuśćmy litościwie zasłonę milczenia na tę produkcję. Nawet ja, wielki miłośnik kina klasy "B" muszę przyznać, że potencjał tkwiący w powieści został zmarnowany i nawet jako specyficzna komedia ten film się nie sprawdza. Na pierwszą w miarę udaną ekranizację film musiał czekać aż do 2005 roku, kiedy wzięło się za powieść kilka osób, na czele ze Stevenem Spielbergiem. I za ich sprawą powstał film nawiązujący jedynie do oryginału, ale niebędący wierną ekranizacją, ale doskonale oddający klimat powieści. Powiedzmy sobie od razu: filmowa "Wojna Światów" delikatnie mówiąc różni się od powieści. Obcy docierają na Ziemię nie w ogromnych cylindrach, lecz w maleńkich kapsułach. Machin nie budują, gdyż te od tysięcy lat czekają zakopane. W dodatku machiny są niezniszczalne nie z powodu przewagi wroga, lecz za sprawą pola siłowego. Do tego rzecz dzieje się w Stanach, a nie w Wielkiej Brytanii. Bohaterem nie jest samotny bohater, lecz człowiek, który próbuje ratować życie swoich dzieci. A jednak...
Jednak film ten na swój sposób stanowi doskonałe ukazanie klimatu powieści. Przede wszystkim od samego początku widzimy, że bohater, podobnie jak jego książkowy pierwowzór, jest początkowo spanikowany i zupełnie nie wie, co robić (podobnie jak wszyscy zresztą). Tak samo jak w książce, możemy zaobserwować, jak chwilowa fascynacja wizyta Obcych błyskawicznie zmienia się w ślepą panikę. Potem bohater wędruje przez opuszczone pola, wioski, wreszcie dociera do rzeki. Tutaj następuje (znów podobnie jak w powieści!) rozpaczliwa próba walki z machinami Obcych. Wreszcie panika zostaje zastąpiona lękiem i chęcią przetrwania. Bohater trafia do kryjówki położonej tuż przy bazie wroga. Tym sposobem, oczami protagonistów, możemy przekonać się, co Obcy robią, do czego są im potrzebni ludzie; widzimy też z bliska ich technologię. Wreszcie widzimy powolną agonię przybyszów i ich ostateczną klęskę. Wszystko to - podobnie jak w powieści - jest nam dane tylko i wyłącznie dzięki obserwacjom głównego bohatera.
Kontrowersyjna jest z mojego punktu widzenia "techniczna" strona filmu. Jak wiemy, w powieści Marsjanie używali trójnogich machin bojowych. Pewnie dlatego ekranizacja powieści tak długo była niemożliwa - istoty trójnożne nie występują w przyrodzie, podobnie jak symetria trójpromienista u istot aktywnie się poruszających. W związku z tym niezwykle ciężko jest wiarygodnie i płynnie ukazać ruch trójnożnej postaci. W filmie mamy do czynienia nie tylko z machinami, ale też z Obcymi, który poruszają się na trzech kończynach - ich ruch wygląda ładnie i płynnie. Jednak same machiny trochę mnie zawiodły - wiotkie, elastyczne, nawet nie wyglądają groźnie i nieco nie pasują do opisu z powieści.
Za zaletę filmu uznam też prorodzinny wątek. Chociaż wciśnięty chyba tylko po to, by film miał nie tylko "fantastyczną" fabułę, jednak się sprawdza. Miło było popatrzeć na Toma Cruise'a, który dla odmiany nie jest bohaterem bez wahania prącym przed siebie, dla którego nie ma przeszkód. Złego słowa nie dam powiedzieć na graną przez niego postać - wypada moim zdaniem bardzo wiarygodnie i doskonale ukazuje postawę człowieka w obliczu niepojętego zagrożenia. Nie jest herosem, nie szuka sposobu na pokonanie Obcych - chce jedynie ocalić córkę. Jednak wszelkie sceny przed inwazją i sama końcówka wołają o pomstę do nieba. Podobnie jak niewiarygodna głupota syna bohatera. Sceny, gdy namawia ojca do walki z kosmitami są tak żałosne, że już nieśmieszne. Chce walczyć z kosmitami? Czym? Młotkiem i kijem bejsbolowym?
Mimo tego "Wojna Światów" całkiem zgrabnie się w moich oczach broni. Podkreślę jeszcze raz: niezbyt to wierna ekranizacja, ale doskonale oddaje atmosferę powieści. Inna rzecz, że jest to właśnie cecha, przez którą ten film może się nie podobać współczesnemu widzowi. Jak to, powie, co to za bezsilność? Na pewno ktoś by coś wymyślił. Ano właśnie niekoniecznie... ale świadomość własnej bezsilności w obliczu zagrożenia mało kto dzisiaj zniesie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz