piątek, 7 sierpnia 2015

Ralph Demolka - ku pamięci Pegasusa

Wreck-It Ralph


USA 2012
Scenariusz: Jennifer Lee, Phil Johnston
Reżyseria: Rich Moore

"Jestem Zły - ale to dobrze; nigdy nie będę Dobry - ale to nic złego. Lubię siebie takiego, jakim jestem".

Nie należę co ludzi z rozrzewnieniem wspominających czasy dzieciństwa, rzekomo o niebo lepszych od obecnych. Uważam, że miasta są bardziej zadbane niż kiedyś, ludzie bardziej sympatyczni i przyjaźni, filmy często ciekawsze, ba – nawet pełnometrażowe animacje wykonane komputerowo przyciągają mnie bardziej niż tradycyjne (no dobra, „Herkules” mi się podobał). Jednakowoż muszę przyznać, że jedną rzecz czasów dziecięcych i młodzieńczych uważam za bezwzględnie lepszą, a mianowicie gry komputerowe.

Mój pierwszy kontakt z grami to prościutkie gierki na Atari (na dyskietkach pięciocalowych – kto to dzisiaj pamięta?), potem były gierki na Commodore. Aż wreszcie przyszedł dzień 12 urodzin, kiedy to dostałem w prezencie konsolę Pegasusa no i zaczęło się szaleństwo. Od tamtej pory minęło lat ho, ho i jeszcze więcej, ale sentyment pozostał i czasem odnajduję „stare, ale jare” gry w wersji on-line i przez chwilę znów jestem chłopaczkiem wyrabiającym sobie odciski od naciskania guzików. Czemu stare gry, a nie dzisiejsze? Dlatego, że mimo prymitywnej grafiki i prostej fabuły były niesamowicie grywalne: animacja bywała zabawna, melodyjki wpadały w ucho. Ówcześni twórcy zdawali sobie sprawę z ograniczeń sprzętowych, więc tworzyli gry tak, by się nie nudziły – i to im się udało. Wiele gierek dawnych czasów ma statut kultowych, a postacie z nich są rozpoznawalne do dziś niemal przez każdego. Od tamtej pory jedynie "Diablo 2" do tego stopnia mnie wciągnął - może dlatego że opiera się na podobnych zasadach - jak na swoje czasy nie był zbyt zaawansowany, ale za to miał klimat.

„Ralpha Demolkę” stworzyli ludzie podobni nieco do mnie z czasów dzieciństwa: zapewne  mocno uczłowieczali bohaterów gier i zastanawiali się, co też robią po tym, jak automaty, konsole i komputery zostają wyłączone. Otóż dowiadujemy się, że postacie z gier mają bogate życie: urządzają przyjęcia, odwiedzają się nawzajem... a niektórzy idą na terapię: dotyczy to bohaterów negatywnych, ciągle zwalczanych i ponoszących klęski ku uciesze graczy. A przecież oni tylko wykonują swoją pracę... Na jednym z zebrań „Anonimowych Negatywnych” spotykamy Ralpha Demolkę – bohatera gry „Felix Zaradzisz”. Jest rozgoryczony, bo inne postacie z gry traktują go jak wyrzutka. Nawet nie dostał zaproszenia na przyjęcie z okazji 30. rocznicy wydania gry. Aby zmienić swój los, decyduje się zdobyć „Medal Bohatera” przyznawany w grach jedynie „pozytywnym”. Ralph przypadkiem bierze udział w brutalnej strzelance „Ku Polu Chwały”. Niestety na skutek zbiegu okoliczności, zamiast wrócić do siebie, trafia do dziecięcej wyścigówki „Mistrz Cukiernicy”. Tam poznaje Wandelopę – podobnie jak Ralph odrzuconą i niechcianą postać, która medalem Ralpha opłaca swój udział w wyścigu. Wygrana to dla niej jedyna szansa na poprawę losu. Po przełamaniu początkowej niechęci Ralph i Wandelopa zaczynają współpracować, by osiągnąć cel, jednak nie wszystkim uśmiecha się, żeby im się udało.

Animacja to najmocniejszy punkt filmu. Na pierwszy rzut oka wydaje się niespójna, jednak jest to działanie celowe. Każda z fikcyjnych gier ukazanych w filmie jest przedstawicielem pewnej epoki i stosownie do tego różnią się ich bohaterowie. Te z „Feliksa”, jako już 30-letnie, mają proste rysy, śmieszne, nienaturalne proporcje ciała, a ich ruchy są mało płynne, z lekko rwącą się animacją – na przykład kiedy skręcają, potrafią wykonać jedynie zwrot o 90 stopni. Na tle „nowszych” postaci wygląda to przekomicznie - mnie osobiście do łez rozbawiła scena dyskoteki w „Feliksie”. Postacie z nowszych gier mają ruchy płynne, a ich wygląd jest bardziej naturalny. Taka na przykład pani sierżant z „Ku Polu Chwały” - o, to jest dopiero technika! Nawet ludzie z innych gier doceniają jej te, no... piksele.

Oczywiście nie samą techniką i efektem wspomnień film żyje – a przynajmniej nie powinno tak być. Tutaj muszę przyznać, że film prezentuje się dobrze, ale nie bardzo dobrze. Pomysł na osadzenie filmu w świecie gier komputerowych jest czymś nowatorskim (na upartego można dopatrzeć się inspiracji filmem „TRON”). Jednak wykonanie kuleje, gdyż ogromny potencjał tkwiący w pomyśle nie został wykorzystany. Można było zrobić więcej nawiązań do kultowych tytułów, jak „Tomb Raider” i podobnych, jednak w filmie znane postacie pojawiają się jedynie w tle bądź są jedynie wspominane w rozmowach. Szkoda. Na szczęście główni bohaterowie są sympatyczni, chociaż na szczęście żaden z nich, nawet Wandelopa, nie odbiera roli Ralphowi (a rzadko się zdarza, by drugoplanowa postać nie "ukradła" roli głownym bohaterom). O przesłaniu pisał na dużo nie będę – wynika ono z cytatu zamieszczonego na początku: film jest „typową” produkcją Disneya o konieczności pogodzenia się z rzeczywistością, odkrycia własnych zalet i zaakceptowania siebie. Banalne, ale się sprawdza, zwłaszcza że odnaleźć siebie musi nie tylko bohater tytułowy, ale i dosłownie wszyscy pozostali.

Obiektywnie muszę jednak stwierdzić, że film docenią głównie osoby, które – podobnie jak ja – zauważą pewne niuanse pokroju właśnie różnic w animacji postaci z gier różnych epok. Młodsi wiekiem widzowie pewnie nawet nie wiedzą, kto to Q*bert, nie rozpoznają niektórych potworów z gier. Młodsi nie zrozumieją też subtelnego przesłania płynącego z filmu, a mówiącego o niepotrzebnej ilości krwi i przemocy we współczesnych grach. Natomiast starsi wiekiem widzowie mogą poczuć się zawiedzeni brakiem dialogów rodem ze „Shreka” - mnie osobiście wiele tekstów bawiło, ale humor w filmie jest dość specyficzny i nie każdemu musi odpowiadać. Subiektywnie przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz: film jest momentami zwyczajnie za głośny – sporo w nim strzelania czy warkotu silników. Może to być jednak zabieg celowy, podkreślający różnicę między spokojną animacją i ścieżką dźwiękową gier lat 80. a atakującymi zmysły efektami współczesnych produkcji. Poza tym fabuła rozwija się nierównomiernie: o ile niektóre sceny oglądam sobie „wyrywkowo” dla odprężenia, to inne omijam szerokim łukiem. Na szczęście tych pierwszych jest więcej.

„Ralph Demolka” to film trudny do oceny: z jednej strony nie jest wybitny pod względem fabuły czy przesłania. Ma też pewne cechy (trudno je uznać jednoznacznie za wady) powodujące, że wiele osób go nie doceni. Z drugiej strony – technicznie film jest małym arcydziełem. Jako osoba obeznana nieco w starszych grach mogę jednakowoż zawyżyć ocenę – także z tego względu, że film po prostu mi się spodobał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz