Wreck-It Ralph
USA 2012
Scenariusz: Jennifer Lee, Phil Johnston
Reżyseria: Rich Moore
"Jestem Zły - ale to dobrze; nigdy nie będę Dobry - ale to nic złego. Lubię siebie takiego, jakim jestem".
Nie należę co ludzi z
rozrzewnieniem wspominających czasy dzieciństwa, rzekomo o niebo
lepszych od obecnych. Uważam, że miasta są bardziej zadbane niż
kiedyś, ludzie bardziej sympatyczni i przyjaźni, filmy często ciekawsze, ba – nawet pełnometrażowe
animacje wykonane komputerowo przyciągają mnie bardziej niż
tradycyjne (no dobra, „Herkules” mi się podobał). Jednakowoż
muszę przyznać, że jedną rzecz czasów dziecięcych i
młodzieńczych uważam za bezwzględnie lepszą, a mianowicie gry
komputerowe.
Mój pierwszy kontakt z grami to
prościutkie gierki na Atari (na dyskietkach pięciocalowych
– kto to dzisiaj pamięta?), potem były
gierki na Commodore. Aż wreszcie przyszedł dzień 12 urodzin, kiedy
to dostałem w prezencie konsolę Pegasusa no i zaczęło się
szaleństwo. Od tamtej pory minęło lat ho, ho i jeszcze więcej,
ale sentyment pozostał i czasem odnajduję „stare, ale jare”
gry w wersji on-line i przez chwilę znów jestem chłopaczkiem
wyrabiającym sobie odciski od naciskania guzików. Czemu
stare gry, a nie dzisiejsze? Dlatego, że mimo prymitywnej grafiki i
prostej fabuły były niesamowicie grywalne: animacja bywała zabawna, melodyjki wpadały w ucho. Ówcześni twórcy zdawali sobie sprawę z ograniczeń sprzętowych, więc tworzyli gry
tak, by się nie nudziły – i to im się udało. Wiele
gierek dawnych czasów ma statut kultowych, a postacie z nich są
rozpoznawalne do dziś niemal przez każdego. Od tamtej pory jedynie "Diablo 2" do tego stopnia mnie wciągnął - może dlatego że opiera się na podobnych zasadach - jak na swoje czasy nie był zbyt zaawansowany, ale za to miał klimat.
„Ralpha Demolkę” stworzyli ludzie podobni nieco do mnie z czasów dzieciństwa: zapewne mocno uczłowieczali bohaterów
gier i zastanawiali się, co też robią po tym, jak
automaty, konsole i komputery zostają wyłączone. Otóż
dowiadujemy się, że postacie
z gier mają bogate życie: urządzają
przyjęcia, odwiedzają się nawzajem... a niektórzy idą na
terapię: dotyczy to bohaterów negatywnych, ciągle zwalczanych i
ponoszących klęski ku uciesze graczy. A przecież oni tylko
wykonują swoją pracę... Na jednym z zebrań „Anonimowych
Negatywnych” spotykamy Ralpha Demolkę – bohatera gry „Felix
Zaradzisz”. Jest rozgoryczony, bo inne postacie z gry traktują go
jak wyrzutka. Nawet nie dostał zaproszenia na przyjęcie z okazji
30. rocznicy wydania gry. Aby zmienić swój los, decyduje się zdobyć „Medal Bohatera” przyznawany w grach jedynie
„pozytywnym”. Ralph przypadkiem bierze udział w brutalnej
strzelance „Ku Polu Chwały”. Niestety na skutek zbiegu
okoliczności, zamiast wrócić do siebie, trafia do dziecięcej
wyścigówki „Mistrz Cukiernicy”. Tam poznaje Wandelopę –
podobnie jak Ralph odrzuconą i niechcianą postać, która medalem
Ralpha opłaca swój udział w wyścigu. Wygrana to dla niej jedyna
szansa na poprawę losu. Po przełamaniu początkowej niechęci Ralph
i Wandelopa zaczynają współpracować, by osiągnąć cel, jednak nie wszystkim
uśmiecha się, żeby im się udało.
Animacja to najmocniejszy
punkt filmu. Na pierwszy rzut oka wydaje się niespójna, jednak jest
to działanie celowe. Każda z fikcyjnych gier ukazanych w filmie
jest przedstawicielem pewnej epoki i stosownie do tego różnią się
ich bohaterowie. Te z „Feliksa”, jako już 30-letnie, mają proste
rysy, śmieszne, nienaturalne proporcje ciała, a ich ruchy są mało
płynne, z lekko rwącą się animacją – na przykład kiedy
skręcają, potrafią wykonać jedynie zwrot o 90 stopni. Na tle
„nowszych” postaci wygląda to przekomicznie - mnie osobiście do
łez rozbawiła scena dyskoteki w „Feliksie”. Postacie z nowszych gier mają
ruchy płynne, a ich wygląd jest bardziej naturalny. Taka na
przykład pani sierżant z „Ku Polu Chwały” - o, to jest dopiero
technika! Nawet ludzie z innych gier doceniają jej te, no...
piksele.
Oczywiście nie samą
techniką i efektem wspomnień film żyje – a przynajmniej nie
powinno tak być. Tutaj muszę przyznać, że film prezentuje się
dobrze, ale nie bardzo dobrze. Pomysł na osadzenie filmu w świecie
gier komputerowych jest czymś nowatorskim (na upartego można
dopatrzeć się inspiracji filmem „TRON”). Jednak wykonanie
kuleje, gdyż ogromny potencjał tkwiący w pomyśle nie został
wykorzystany. Można było zrobić więcej nawiązań do
kultowych tytułów, jak „Tomb Raider” i podobnych, jednak w
filmie znane postacie pojawiają się jedynie w tle bądź są jedynie wspominane w rozmowach. Szkoda. Na szczęście główni bohaterowie są sympatyczni, chociaż na
szczęście żaden z nich, nawet Wandelopa, nie odbiera roli
Ralphowi (a rzadko się zdarza, by drugoplanowa postać nie "ukradła" roli głownym bohaterom). O przesłaniu pisał na dużo nie będę – wynika ono z
cytatu zamieszczonego na początku: film jest „typową” produkcją
Disneya o konieczności pogodzenia się z rzeczywistością, odkrycia
własnych zalet i zaakceptowania siebie. Banalne, ale się sprawdza,
zwłaszcza że odnaleźć siebie musi nie tylko bohater tytułowy, ale i dosłownie wszyscy pozostali.
Obiektywnie muszę jednak
stwierdzić, że film docenią głównie osoby, które – podobnie
jak ja – zauważą pewne niuanse pokroju właśnie różnic w
animacji postaci z gier różnych epok. Młodsi wiekiem widzowie
pewnie nawet nie wiedzą, kto to Q*bert, nie rozpoznają niektórych
potworów z gier. Młodsi nie zrozumieją też subtelnego przesłania
płynącego z filmu, a mówiącego o niepotrzebnej ilości krwi i
przemocy we współczesnych grach. Natomiast starsi wiekiem widzowie
mogą poczuć się zawiedzeni brakiem dialogów rodem ze „Shreka”
- mnie osobiście wiele tekstów bawiło, ale humor w filmie jest
dość specyficzny i nie każdemu musi odpowiadać. Subiektywnie
przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz: film jest momentami zwyczajnie
za głośny – sporo w nim strzelania czy warkotu
silników. Może to być jednak zabieg celowy, podkreślający
różnicę między spokojną animacją i ścieżką dźwiękową gier
lat 80. a atakującymi zmysły efektami współczesnych produkcji.
Poza tym fabuła rozwija się nierównomiernie: o ile niektóre sceny
oglądam sobie „wyrywkowo” dla odprężenia, to inne omijam
szerokim łukiem. Na szczęście tych pierwszych jest więcej.
„Ralph Demolka” to
film trudny do oceny: z jednej strony nie jest wybitny pod względem
fabuły czy przesłania. Ma też pewne cechy (trudno je uznać
jednoznacznie za wady) powodujące, że wiele osób go nie doceni. Z
drugiej strony – technicznie film jest małym arcydziełem.
Jako osoba obeznana nieco w
starszych grach mogę jednakowoż zawyżyć ocenę –
także z tego względu, że film po prostu mi się spodobał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz