piątek, 10 lipca 2015

Bezwstydny Mortdecai - przy dobrej obsadzie nawet kiepski film można obejrzeć

Mortdecai

USA 2015
Scenariusz: Eric Aronson
Reżyseria: David Coepp

Pamiętam, jak w latach 90. emitowane były w telewizji brytyjskie filmy z serii "Carry on..." - komedie osadzone w realiach różnych epok, luźno nawiązujące do historycznych wydarzeń (zdobycie władzy przez Juliusza Cezara, walka floty angielskiej z hiszpańską Niezwyciężoną Armadą itp.). Filmy te, mimo że wymyślone jako raczej mało wymagająca rozrywka, miały zaskakująco wymyślną nieraz fabułę, momentami pojawiały się w nich elementy thrillera, a humor był bardzo różnorodny - od mało wybrednych żartów po kalambury. W podobnym tonie utrzymane były zresztą filmy ze słynnej serii "Różowa Pantera" - pozornie stojące twardo na ziemi, a jednak zawierające niewiarygodny ładunek absurdu i niewiarygodnych sytuacji.

W tamtych czasach powstawały książki, które utrzymywały podobny klimat farsy i zabawy konwencją. Do najpopularniejszych na Wyspach należała seria powieści, których bohaterem był Charlie Mortdecai - arystokrata, pracownik galerii oraz międzynarodowy złodziej i przemytnik dzieł sztuki. Jego przygody, tłumaczone na wiele języków, przez wiele lat były omijane przez filmowców. Jak się nad tym zastanowić, to nie wiem, czemu, bo bohater miał większy potencjał niż Indiana Jones. Mortdecai został dostrzeżony dopiero niedawno - i jak się okazało, o co najmniej 30 lat za późno. Film jest bowiem... bo ja wiem, najlepiej użyć słowa "przestarzały". Przyznam, że obejrzałem ten film ze względu na obsadę. Z tego - i tylko z tego - powodu nie żałuję ani jednej minuty, którą "Mortdecaiowi" poświęciłem.



"Mortdecai" zaczyna się w momencie, gdy tytułowy bohater próbuje wykonać pewne zlecenie. Ponieważ jest on równie chętny do działania, co chaotyczny, akcja wychodzi nie do końca tak, jak to sobie zaplanował. Okazuje się, że wisi nad nim widmo bankructwa. Aby tego uniknąć, decyduje się na współpracę z brytyjskim wywiadem MI-5. Ma odnaleźć dzieło sztuki - zaginiony i ponoć nieistniejący obraz Goi, na którego odwrocie zapisano numery szwajcarskich kont bankowych, w których hitlerowcy umieścili zagrabione podczas wojny pieniądze. Mortdecai podejmuje się odzyskania obrazu z pomocą wiernego służącego Jocka. Przeciw sobie ma rosyjskich gangsterów i amerykańskiego milionera z córką-nimfomanką. W dodatku Johanna, żona bohatera, zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, gdyż podejrzewa, że mąż nie mówi jej wszystkiego o swoim życiu.

Teoretycznie film miał wielkie szanse stać się ogromnym przebojem. Jest tu wszystko: sympatyczny antybohater, dobrze skonstruowana fabuła, humor, intryga... Praktycznie jednak film sukcesu nie odniósł. Moja prywatna opinia na ten temat jest następująca: ten film powstał za późno. Z całym szacunkiem dla filmów z Peterem Sellersem - dzisiaj filmy z jego udziałem trącą myszką. Nie umniejszam ich roli w historii kinematografii, ale ta forma się zestarzała i dzisiaj mnie już nie śmieszą. "Mortdecai" ma tym większego pecha, że oglądając go, ma się wrażenie, że wszystko już było. nic tu nie jest nowe: ani żarty, ani fabuła, ani zachowanie głównego bohatera.

Właśnie, bohaterowie... Tak naprawdę to właśnie doskonała obsada jest powodem, dla którego warto poświęcić filmowi trochę czasu. Aktorzy zrobili moim zdaniem wszystko, by z filmu kiepskiego zrobić przynajmniej znośny, aczkolwiek mam wrażenie, że nie zawsze wiedzieli, jak to zrobić. Weźmy na przykład Johnny'ego Deppa. Mam słabość do tego aktora, uważam go za geniusza, który sprawia, że nawet kiepskie filmy warto obejrzeć. Jednak w tym wypadku Depp nie bardzo umiał odnaleźć się w roli. Mortdecai jest bowiem rozgarnięty w podobnym stopniu, co inspektor Clouseau. Depp grał zwykle postacie, które są zwariowane, czasami nie przystają do swojego otoczenia, ale nigdy nie dałoby się powiedzieć, że były głupie. Mam wrażenie, że Depp momentami chciał ukazać bohatera jako nieco bardziej inteligentnego niż to przewidział scenarzysta. Moim zdaniem działa to na korzyść filmu, bo przynajmniej się na nim nie nudziłem, ale Depp wypada niestety wyjątkowo niewiarygodnie. Daje się przez to przyćmić przez innych bohaterów. Najbardziej godną uwagi jest moim zdaniem Jock - służący Mortdecaia. Jego charakter i, powiedzmy, zainteresowania (czyli po prostu kobiety) stają się przyczynkiem scenek znacznie śmieszniejszych i bardziej zapadających w pamięć, niż sceny z udziałem jego szefa.

Mimo wszystko jest parę rzeczy, które mi się w tym filmie podobały. Przede wszystkim kreacje bohaterów. Jak wspomniałem, obsada nie ratuje filmu, ale przynajmniej miło się go ogląda. Potwierdza się przy tym prawda, że dobrego aktora poznaje się po tym, że nawet w nieudanym filmie gra dobrze - pod względem aktorskim "Mortdecai" jest bez zarzutu. Druga rzecz to niektóre żarty, konkretnie te dotyczące jego relacji z żoną i służącym. Reakcja Johanny i jej komentarz dotyczący zarostu na twarzy to jedna z najlepszych scen filmu (aczkolwiek wąsaci mężczyźni mogą poczuć się urażeni), a Jock to klasa sama w sobie. Poza tym warto "wymęczyć" pierwszą połowę filmu, bo w drugiej bohater ląduje w Ameryce, która jest dla niego kompletnie obca kulturowo - i w tym momencie zaczyna robić się naprawdę zabawnie. Szkoda, że tak późno...

"Późno" jest słowem-kluczem w wypadku "Mortdecaia". Za późno robi się śmieszny, za późno powstał... Szkoda, naprawdę. Zastanawiam się tylko, co by było, gdyby film powstał 40 lat temu, kiedy powstały pierwsze książki. Czy zająłby miejsce obok takich legend kina jak "Różowa Pantera"? Nawet gdyby się zestarzał, to jednak byłby pamiętany... Ale że powstał w tym roku, to jest tak, że film się ogląda, na drugi dzień zapomina, o czym właściwie był i pamięta tylko niektóre sceny, a po miesiącu zanika pamięć i o nich.

PS. Czy może mi ktoś wyjaśnić, gdzie sens i logika w dodaniu do oryginalnego tytułu słowa "Bezwstydny" przez polskiego dystrybutora? Przecież Mortdecai jest bezwzględnie wierny żonie!

1 komentarz:

  1. Szczerze mówiąc ostatnimi czasy mam już tego Deppa serdecznie dość. Aktor o olbrzymim potencjale zaprzepaszczonym gdzieś w okolicach Jacka Sparrowa. Teraz w zasadzie parodiuje sam siebie. Mordtdecaia nie ogląałem, ale jakoś nie mam też na to ochoty

    OdpowiedzUsuń