piątek, 9 października 2015

Bogowie muszą być szaleni - opowieść o butelce, która odmieniła losy Afryki

The Gods Must Be Crazy

RPA, Bostwana 1980
Scenariusz i reżyseria: Jamie Uys

Trudno w to uwierzyć, ale nawet dzisiaj żyją na świecie ludzie, którzy nie mieli nigdy do czynienia z cywilizacją. Żyją w warunkach, które nazwalibyśmy prymitywnymi, zupełnie obywają się bez zdobyczy cywilizacji... i dobrze im z tym. Do takich ludów należą na przykład ludy San, znani jako Buszmeni, zamieszkujący Kalahari (zupełnie niesłusznie nazywana pustynią, skoro porastająca ją roślinność ewidentnie kwalifikuje ją do sawanny). Teren jest przez większą część roku suchy, nieprzyjazny, w dodatku z uwagi na unikatowy charakter powstało tam wiele parków narodowych, więc jest nadzieja, że Sanowie będą żyć w miarę spokojnie jeszcze wiele pokoleń. Są oni bowiem ludem unikalnym, przystosowanym do przetrwania w warunkach niemal skrajnej suszy. Mimo to są szczęśliwi. Co rano spijają rosę z liści. Umieją znajdować i wykopywać bulwy, które zawierają wodę. Uważają, że wszystko, co ich otacza, jest dobre i pożyteczne - nawet jadowity wąż może się przydać ze względu na skórę. Nie stosują przemocy wobec dzieci ani dorosłych. Wielu z nich nigdy nie widziało innych ludzi i nie spotkało się z wytworami techniki. A co, gdyby w końcu do spotkania doszło? O możliwej wersji wydarzeń opowiada film "Bogowie muszą być szaleni" opowiadającym o misji pewnego wojownika San.


Otóż nad terenem zamieszkiwanym przez pewne plemię przelatywał sobie samolot. Nieuważny pilot wyrzucił przez okno butelkę po coli. Znalazł ją wojownik imieniem Xi i zaniósł do wioski. Przedmiot okazał się pożyteczny: można było na nim grać, był twardy, miażdżył nasiona, pomagał w przygotowaniu różnych narzędzi, można było za jego pomocą rozpalić ogień. Miał tylko jedną wadę - był jeden, więc szybko zaczęły wybuchać o niego kłótnie. Sanowie poczuli wstyd i postanowili pozbyć się "złej rzeczy", jak nazwali butelkę, by przywrócić spokój w wiosce. Wojownik Xi zobowiązał się, że wyrzuci złą rzecz poza krawędź świata - mimo że będzie musiał do niej biec aż dwadzieścia dni! 


Na ziemi, do której zdąża, wiele się dzieje. Oto do pewnego miasteczka przybywa nowa nauczycielka. Ma się nią opiekować zoolog - człowiek inteligentny i zaradny, ale straszliwie niezdarny w obecności kobiet. Opieka nad nauczycielką jest więc niełatwym wyzwaniem - zwłaszcza że w Bostwanie dochodzi do tragicznych wydarzeń. Oto komunistyczna bojówka zorganizowała zamach na siedzibę rządu. Prezydent cudem przeżył i zorganizował pościg za terrorystami. Ci zdążają wprost w stronę miasteczka. A w to samo miejsce biegnie dniem i nocą niezmordowany Xi.

"Bogowie muszą być szaleni" to film dość specyficzny. Kręcony w realiach południa Afryki, przede wszystkim dla widzów Czarnego Lądu, spodobał się jednak na całym niemal świecie. Film bowiem opiera się na sprawdzonym schemacie kontrastu kultur, co zawsze wywołuje uśmiech na twarzy. W tym wypadku mamy kontrast potrójny. Po pierwsze - możemy obserwować perypetie Xi podczas jego kontaktów z ludźmi ze świata, którego wojownik nigdy jeszcze nie widział. Po drugie - nauczycielka, będąca wytworem miejskiej cywilizacji, musi odnaleźć się w świecie, w którym jej pozycja społeczna i dotychczasowe doświadczenie nic nie znaczą. Po trzecie wreszcie - widzimy walkę terrorystów, którzy są bezwzględni i bezlitośni, z innymi postaciami, dla których altruizm jest oczywistą rzeczą w związku z koniecznością współpracy przy przetrwaniu w trudnych warunkach buszu.

Film dla współczesnego widza, w dodatku spoza Afryki, może wydać się dość brutalny, zwłaszcza jak na komedię. Pamiętajmy jednak, że jest to dzieło stworzone przez Afrykę na potrzeby Afryki. To, co nam może wydać się szokujące i brutalne, tam jest niemal normą. Inna jest też kultura i postrzeganie pewnych rzeczy. Stąd nas może dziwić umieszczenie w filmie z założenia komediowym sceny mordu bezbronnych cywili, bestialskiego przesłuchania pojmanego bandyty czy próba zamordowania dziecka. Jednak trzeba pamiętać, że bojówki w pewnych krajach Afryki nie przebierają w środkach - podobnie jak ci, którzy z nimi walczą. To niestety jedyny sposób, by skutecznie pozbyć się terrorystów. Gdyby więc podobnych scen zabrakło, film zostałby przez samych Afrykańczyków uznany za mało realistyczny.

Jeśli poprzedni akapit sugeruje, że film propaguje rasizm, czy ksenofobię - spieszę z zaprzeczeniem. Przeciwnie - przedstawiciele każdej kultury zostali ukazani z możliwie dobrej strony, zaś teoretyczne wady są tylko mało szkodliwymi przywarami. Na przykład Xi z jednej strony każdy wytwór techniki traktuje jak dzieło bogów. Nie oznacza to jednak strachu przed cywilizacją - wojownik szybko przechodzi do porządku dziennego z tym, z czym ma do czynienia. "Bogowie" też nie są dla niego obiektem bezwzględnego kultu - dla Xi nie ma przeszkody w tym, by rzekomych bogów pouczać o tym, jak powinni postępować, by stać się lepszymi. Z kolei biolog i nauczycielka traktują wszystkich napotkanych jak równych sobie. Nieważne, czy napotkana osoba jest czarna, czy biała - liczy się to, co sobą reprezentuje. Ostatecznie jedynym naprawdę złym bohaterem jest przywódca terrorystów - jedyna osoba, która nie przejawia śladu empatii, a więc cechy niezbędnej, by przetrwać w surowym świecie południa Afryki.

Nie wiem, z czego śmieli się nasi afrykańscy koledzy na tym filmie. Możliwe, że najlepszym powodem do śmiechu był dla nich Xi. Osobiście uważam, że wątek jego podróży jest równie fascynujący, co wzruszający i nie potrafiłem traktować go jako komediowego. Oto mamy człowieka, który nigdy nie wybrał się w daleką podróż, aż tu nagle z własnej woli decyduje się przebiec dziesiątki kilometrów, by przywrócić pokój w wiosce! Ma kontakt z obcymi i dziwnymi z jego punktu widzenia ludźmi i ich wynalazkami, a jednak nie traci pogody ducha. Co więcej - zaskakująco dobrze radzi sobie w kontakcie z cywilizacją, podczas gdy ludzie pochodzący z wyżej rozwiniętego środowiska często kiepsko radzą sobie w warunkach półpustynnych. 

Generalnie film jest cennym i dość wiarygodnym źródłem wiedzy o San - możemy tutaj poznać ich styl życia, wierzenia, obyczaje, tradycje i charakterystyczny język. Ogromną zasługę mają tu twórcy, którzy do roli Xi zdecydowali się zatrudnić prawdziwego Buszmena imieniem N!xau (wykrzyknik to nie żaden manieryzm, lecz zapis specyficznego dźwięku). Życiorys tego aktora mógłby również posłużyć jako scenariusz do filmu. Otóż Nixau aż do czasu powstania filmu prawie nie miał do czynienia z białymi ludźmi - spotkał tylko troje takich. Nie znał i nie rozumiał wartości pieniędzy - gażę za swoją rolę spalił, gdyż papierowe pieniądze nie miały dla niego innego zastosowania. Później zrozumiał, że ludzie cywilizowani przywiązują wagę do zadrukowanych papierków, więc jego żądania nieco wzrosły. A co zrobił, gdy gra mu się znudziła? Nic szczególnego - po prostu zajął się hodowlą i rolnictwem, jak wcześniej, zanim wystąpił w filmach. Stanowił więc rzadki przypadek "dzikiego", który nie dał się zniszczyć cywilizacji i do samego końca pozostał wierny swojej tradycji i kulturze.

Jeśli mogę się czepiać filmu, to tylko od strony technicznej, co jednak znów może wynikać z różnic kulturowych. Otóż w filmie pojawia się kilka dłuższych scen, ale czasami zmieniają się one bez ostrzeżenia i nagle przechodzą jedna w drugą. Może to trochę drażnić, podobnie jak przyspieszanie filmu w momentach, gdy pokazywane są jadące samochody. Są to na szczęście drobiazgi, które nie przyćmiewają ogólnego dobrego wrażenia z filmu, który na pewno warto obejrzeć. Podobno film ten cieszył się w Polsce ogromnym zainteresowaniem - cieszę się więc, że przykładam rękę do tego, by nie został on zapomniany.

3 komentarze:

  1. to był hit u nas w l80 :)nawet się sequela dorobił :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna komedia, sequel też bardzo udany.

    OdpowiedzUsuń
  3. No to chyba musiałem być w dziwnym stanie upojenia. Pamiętam ten film nawet nieźle i pamiętam również totalną niechęć do niego przez cały seans. Absolutnie mnie nie śmieszył, nie wzruszał, nic. Jak teraz czytam recenzję i komentarze osób, z którymi się liczę w filmowej blogosferze :) to zastanawiam się czy to ten sam film... :)

    OdpowiedzUsuń