Dobrý voják Švejk
Czechosłowacja 1957
Scenariusz i reżyseria: Karel Steklý
Poslušně hlásím
Czechosłowacja 1957
Scenariusz i reżyseria: Karel Steklý
Istnieje powiedzenie, którego wręcz nienawidziłem swojego czasu, że o pewnych rzeczach/osobach/książkach/filmach mówi się dobrze albo wcale. Nie zgadzam się z tym w ogóle. Jednak mam wrażenie, że istnieją pewne filmy czy książki, które albo się kocha, albo się ich nie zna bądź nie rozumie. Doskonałym tego przykładem są słynne "Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej". Książkę tę czytałem w wieku lat "nastu", a postanowiłem przypomnieć sobie na fali swojej rosnącej czechofilii. I ponownie mnie zachwyciła.
Zachwyciła mnie tak bardzo, że ze strachem niemal podchodziłem do możliwości obejrzenia jej ekranizacji. Czy uda się, myślałem, przenieść to niemal doskonałe dzieło na ekran? Jak oddać niepowtarzalną atmosferę, charaktery, specyfikę dialogów i opowiastek oraz niewiarygodny teatr absurdu, jakim była armia cesarsko-królewska? Wreszcie się zdecydowałem na ekranizację bodajże najsłynniejszą i uznawaną za najbardziej udaną, której reżyserem był Karel Stekly. Czy faktycznie taka jest? W moich oczach i tak, i nie. (Tutaj uwaga: zmuszony jestem opisać dwa filmy naraz,
jako że są one ściśle powiązane; jednak dla jasności będę pisał o nim
jak o jednym).
Najpierw idziemy z argumentami na "tak". Przede wszystkim absolutnie genialnie dobrano aktorów. Widać, że twórca kierował się w znacznej mierze ilustracjami Josefa Lady, które stały się praktycznie wyznacznikiem tego, jak należy wyobrażać sobie bohaterów powieści. Szwejk znany jest dzięki temu jako łysy czy też krotko ostrzyżony grubasek o niewinnym wyrazie twarzy. Taki też jest Rudolf Hrušínský wcielający się w jego postać. To niewiarygodne, jak doskonale potrafił on oddać sposób bycia dobrego wojaka. Jego gesty, mina, spojrzenie - wszystko to perfekcyjnie oddaje charakter Szwejka, poczciwego, pogodnego i cieszącego się życiem piwosza. Inni aktorzy spisali się równie dobrze, zwłaszcza Miloš Kopecký jako feldkurat Otto Katz - rozpustnik i pijanica, który jak nikt inny potrafi zachęcić grzesznych żołnierzy do pokuty i sam daje przykład, jak nie powinno się postępować, by trafić do Królestwa Niebieskiego.
Kolejna sprawa - mimo że film ma już blisko 60 lat, oglądałem go z niekłamaną przyjemnością, gdyż jego wieku zupełnie się nie wyczuwa. Trudno jest streścić kilkaset stron powieści w dwóch filmach trwających łącznie niecałe 3,5 godziny, ale Stekly starał się wybierać takie sceny, by oddać jak najlepiej ironiczno-satyryczny charakter powieści, a jednocześnie przybliżyć widzowi niezorientowanemu w temacie specyfikę tamtych czasów. Wybrał też takie sceny, które możliwie wiernie ukazywały postawę życiową tytułowego bohatera.
"Przygody dobrego wojaka Szwejka" ciężko jest sfilmować. Powieść jest przecież w znacznej mierze "gadana" - większą część zajmują dialogi oraz nieraz dość długie opowieści Szwejka. Niezwykle trudno jest tego typu książkę przenieść na ekran. Brak dialogów zniszczyłby niepowtarzalną atmosferę książki, ale ich wierne oddanie mogłoby znużyć widza. Inaczej się jednak pewne rzeczy czyta, a inaczej ogląda. W filmie zdecydowano się na iście salomonowe rozwiązanie: Szwejk opowiada historyjki krótkie, natomiast kiedy próbuje wtrącić jakąś dłuższą, któryś z pozostałych bohaterów mu przerywa. Dzięki temu uzyskano dodatkowy efekt komiczny, gdyż podkreślono gadulstwo Szwejka i oszołomienie osób, które mają z nim do czynienia i które zupełnie nie wiedzą, jak zrobić z nim porządek. Jak można bowiem zrobić krzywdę temu niewinnemu grubaskowi i cymbalskim wyrazie twarzy.
Cymbalskim? Oj nie, nie zgadzam się. Film jest swego rodzaju streszczeniem powieści, ale takie "przyspieszenie" akcji sprawia, że pewne sprawy widzi się zupełnie inaczej. Owszem, powieść każe czytelnikowi zastanawiać się - jak to jest z tym Szwejkiem? Czy naprawdę jest tak, jak mówi porucznik Lukasz, że czegoś tak idiotycznego, jak jego pucybut, świat jeszcze nie widział? A może raczej Szwejk wybrał najlepszy możliwy sposób na przetrwanie wojny - udawanie idioty, któremu lepiej nie dawać karabinu do ręki? Tymczasem film - moim zdaniem - na takie wątpliwości nie pozostawia miejsca. Widać, że Szwejk radzi sobie, jak może w nowych i nie zawsze komfortowych dla niego sytuacjach. Najbardziej zaś zadziwia jego niezachwiana wiara w lepsze jutro. Z czego wynika? Jest urodzonym optymistą; wierzy, że mu się poszczęści; a może po prostu wie, że jego taktyka pozwoli mu przetrwać wojnę bez narażenia zdrowia i życia?
Konieczność streszczenia fabuły na potrzeby filmu sprawiły jednak, że trzeba było dokonać cięć. I to właśnie owe cięcia stanowią jedyną, ale poważną wadę filmu. Nie chodzi mi przy tym o ich ilość, tylko o jakość. Pierwszy z wymienionych w nagłówku filmów trwa niemal dwie godziny, a obejmuje zaledwie trzecią część powieści! Tymczasem druga część, ledwie półtoragodzinna, zawiera w sobie pozostałą część. Jak łatwo się domyślić, ilość skrótów jest ogromna i często objęły one dialogi dość ważne dla całości powieści. Ucięto wiele zabawnych i wiele mówiących scen, na przykład inspekcję "latringenerała", aferę z księgą szyfrów czy rzekomą kradzież kur. Jednak najgorsze, że w filmie zupełnie pominięto pewną jakże ważną postać - jednorocznego ochotnika Marka; jedyną chyba postać w powieści, która poznała się na Szwejku (a przy okazji będącą personifikacją autora i jego poglądów).
Mimo wspomnianej wady film oglądałem z niekłamaną przyjemnością, chociaż przyznać muszę, że druga część nieco mnie zawiodła. Jednak pierwsza jest wręcz mistrzowska. Po jej obejrzeniu nietrudno zrozumieć, dlaczego monarchia austro-węgierska upadła i dlaczego Czesi, mimo że od wielu lat nie mają na koncie zbyt wielu zwycięstw militarnych, pozostają narodem pogodnym, przyjaznym i energicznym. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wojna już nigdy nie wybuchnie - kto wie, jak ogromne pokłady absurdów i idiotyzmów zostałyby przy okazji uwolnione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz