piątek, 20 listopada 2015

Gry wojenne - czy możemy zaufać komputerom?

WarGames

USA 1983
Scenariusz: Lawrence Lasker, Walter F. Parkes
Reżyseria: John Badham

W latach 80. świat wrzał: wojna w Afganistanie, zamieszanie w Polsce spowodowane najpierw strajkami, a potem stanem wojennym sprawiły, że sytuacja stała się delikatna. W dodatku prezydent USA, Ronald Reagan, zdecydował się finansować wiele różnych programów zbrojeniowych - w tym dotyczących taktycznych i strategicznych rakiet z głowicami atomowymi. Słynny "Zegar Zagłady" przesunął swoje wskazówki nieco bliżej godziny dwunastej.

Ten etap wyścigu zbrojeń różnił się od poprzednich wysoko posunięta automatyzacją nowych broni. W czasie wojny o Falklandy systemy przeciwlotnicze brytyjskich okrętów odpalały rakiety, zanim ktokolwiek na pokładzie zorientował się, że jednostka jest atakowana. Automatyka zapewniała reakcję i precyzję bez porównania wyższą niż ludzka - jednak zaczęły pojawiać się wątpliwości: czy na pewno powinniśmy nasze życie do tego stopnia powierzać komputerom? Dla maszyny ludzkie życie nie ma wszak wartości - śmierć cywilów może na przykład uznać za dopuszczalne straty... Skrajnie pesymistyczny scenariusz takiego rozwoju wydarzeń przedstawili twórcy filmu "Gry wojenne" - zdobywcy trzech Oscarów (które wówczas coś znaczyły) i słusznie uznawanego za jeden z najlepszych filmów fantastycznonaukowych w historii kina. Jest to bowiem rzadko w sumie spotykane połączenie fantastyki (sztucznej inteligencji) z rzeczywistością, będące jednocześnie surową krytyką ówczesnej sytuacji politycznej.

Akcja toczy się w filmie dwutorowo. Najpierw widzimy bazę dowodzenia Amerykańskich Sił Strategicznych, w momencie, kiedy nadchodzi rozkaz odpalenia rakiet. Dowódca odmawia wykonania rozkazu, gdyż nie chce być winnym śmierci milionów. Okazuje się, że był to test - co piąta osoba odpowiedzialna za odpalenie rakiet nie zrobiłaby tego. Dowództwo decyduje się więc powierzyć kontrolę nad rakietami atomowymi superkomputerowi WOPR opracowanemu przez genialnego programistę Falkena. Tenże programista stworzył komputer zdolny do uczenia się, jednak widząc, jak wykorzystano jego dzieło, zniknął bez śladu.

Jednocześnie poznajemy losy nastolatka imieniem David. Jest klasowym outsiderem, jednak zwraca na siebie uwagę najładniejszej dziewczyny w szkole swoimi umiejętnościami - jest mianowicie zdolnym hakerem. David lubi też gry komputerowe i w ich poszukiwaniu włamuje się do komputerów, byt pograć w tytuły jeszcze niewydane. Pewnego razu przypadkiem łączy się z komputerem wyposażonym w gry wojenne. Rozpoczyna z komputerem rozgrywkę pt. "Globalna wojna termojądrowa". Grając po stronie Rosjan, David decyduje się odpalić rakietę w stronę Los Angeles. WOPR oczywiście planuje kontratak. Tego samego dnia zostaje ogłoszony alarm, w telewizji pojawiają się wiadomości o mobilizacji. David zdaje sobie sprawę, że włamał się do systemu obrony i chce się wycofać. Niestety jest za późno - komputer kontynuuje grę lecz nie widzi różnicy między grą a rzeczywistością i planuje odpalić rakiety naprawdę. Jedyną szansą jest odnalezienie Falkena, który musi nauczyć komputer, że są gry, których nie można wygrać.

Film ten obejrzałem niedawno, po wieloletniej przerwie i muszę przyznać, że doskonale oparł się zębowi czasu. Dotyczy to nawet techniki ukazanej w filmie. Mechanizmy i komputer ukazane w filmie w latach 80. musiały wyglądać na urządzenia supernowoczesne, a i dzisiaj sprawiają wrażenie "dających radę". Przede wszystkim jednak film nie zestarzał się pod względem przesłania. "Gry wojenne" bardzo dosadnie traktują o wyścigu zbrojeń, który wówczas zdawał się wymykać spod kontroli. Mam też wrażenie, że oberwało się mocno ówczesnej administracji, która przeznaczała ogromne pieniądze na kolejne programy wojskowe, zaniedbując wiele innych. Dowodzi tego sam WOPR, zaprojektowany jako rodzaj genialnej pomocy szkolnej, jakby automatycznego nauczyciela. Tymczasem program przejęło wojsko, a możliwości maszyny przeznaczono jedynie do destrukcji. 

Jednak "Gry wojenne" są nie tyle antywojennym manifestem, co raczej sugestią, że niezależnie od rozwoju techniki, ostateczne decyzje zawsze powinien podejmować człowiek i że nie warto całkowicie zawierzać komputerom. Wątek ten był podejmowany w paru innych filmach, jednak właśnie w "Grach wojennych" jest ukazany najbardziej wyraziście - tutaj maszyna staje się bowiem w dosłownym tego słowa znaczeniu władcą świata. Nie ma w tym przesady - mając pełną kontrolę nad arsenałem atomowym, WOPR może doprowadzić do końca życia na Ziemi, a na pewno do zagłady ludzkości.
 
Czy ponura przepowiednia z filmu sprawdziła się? I nie, i tak. Nie, ponieważ mimo upływu lat i niesamowitego postępu w rozwoju komputerów nie dość, że nie ma sztucznej inteligencji, to w dodatku systemy wojskowe nadal są zależne od człowieka. Jednak z drugiej strony nasze uzależnienie od komputerów jest ogromne. W tej chwili komputerowo steruje się ruchem lotniczym, kolejowym; komputery są w szpitalach, samochodach... Gdyby coś się zepsuło, to kto wie, co mogłoby się stać. A jeśli chodzi o wojskowość - patrząc na sprawozdania z różnych stron świata, gdzie oglądam stale i wciąż doniesienia o wojnach domowych, religijnych i innych, zastanawiam się, czy dzisiaj w ogóle odczulibyśmy jakąś różnicę, gdyby armiami dowodziła maszyna. Może nawet byłoby bezpieczniej?

3 komentarze:

  1. Tak jak piszesz przesłanie jest jak najbardziej aktualne. Ja nigdy sobie powtórki nie zrobiłem, ale sam film pamiętam całkiem dobrze. Przy okazji Twojej recenzji zerknąłem sobie na obsadę i dojrzałem Michaela Madsena, ale szczerze mówiąc to akurat jego nie pamiętam tam w ogóle.

    A później reżyser John Badham kontynuował temat w "Krótkim Spięciu" :).

    OdpowiedzUsuń
  2. klasyka lat 80 :)fajny film to że się zanadto nie zestarzał zawdzięcza w sumie brakiem jakichś wiekszych efektów specjalnych i ciekawemu pomysłowi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ronnie James Dio30 listopada 2015 00:29

    Nawet nie macie co komentować, bo Czowgany i tak nie rozmawiają z nikim , tylko SĄ.

    OdpowiedzUsuń