czwartek, 3 września 2015

Atak na Arkham - dlaczego kochamy złych bohaterów?

Batman: Assault on Arkham

USA 2014
Scenariusz: Heart Corson
Reżyseria: Jay Oliva, Ethan Spaulding

W wielu filmach, serialach, powieściach czy komiksach jest tak, że dopingujemy dobrych, ale kochamy się w złych. Nader często zdarza się, że zły bohater kradnie protagoniście film. W zasadzie nie ma w tym nic dziwnego - wystarczy poczytać trochę o seryjnych mordercach, by wiedzieć, że często są to ludzie niezwykle inteligentni, uprzejmi i interesujący. Nikogo więc nie dziwi istnienie postaci "praworządnych złych" bądź na wskroś negatywnych, ale samych z siebie ciekawych.

Doskonałym tego przykładem jest seria komiksów i animacji o Batmanie. Komiks ten nigdy nie rościł sobie praw do bycia lekką, łatwą i przyjemną rozrywką dla mas. O nie - Batman od samego początku miał być tworem mrocznym, którego bohaterowie (dobrzy i źli) mieli posiadać niezwykle złożone profile psychologiczne. Tym sposobem twórcy - umyślnie lub przypadkiem - doprowadzili do tego, że wrogowie Batmana stali się równie interesujący, co on sam i są w tym samym stopniu rozpoznawani. Umiecie wymienić w ciągu pięciu sekund pięciu największych wrogów Supermana? No właśnie... a w przypadku Batmana problemu nie ma.



Komiksowi "źli" są inni od rzeczywistych. Nie znam ludzi, którzy dopingowaliby gwałciciela, mordercę lub pedofila. Nie znam nikogo, kto podziwiałby złodzieja. No dobra, różne elementy przestępcze może i podziwiają, ale nie normalni ludzie żyjący zgodnie z prawem. A jednak w wypadku filmowych czy komiksowych "złych" dzieje się inaczej - nierzadko podziwiamy ich bardziej od protagonistów. Czemu? Czy ich zbrodnie są łatwiejsze do wybaczenia, bo nie wydarzyły się naprawdę? To nie takie proste.

Zauważmy, że złoczyńcy będący przeciwnikami Batmana popełniają zbrodnie w sposób niewidoczny. Są wśród nich bezwzględni mordercy, ale rzadko widzimy, żeby faktycznie kogoś zabijali - najczęściej mają tylko taki zamiar lub o tym mówią. Są tacy, co popełniają zło, ale w imię nie zawsze egoistycznych celów; działają więc w imię zasady "cel uświęca środki". Mamy wreszcie Jokera. Osobnik ten przechodził pewne metamorfozy, w kolejnych latach jego sposób działania nieco się różnił. Jednak zawsze działał w sposób chaotyczny i zupełnie nieprzewidywalny. Budził grozę, ale i fascynował. Moim zdaniem w tym właśnie rzecz - antagoniści Batmana mają osobowość. Nie są prostymi bandziorami, którym w głowie tylko przemoc, kasa i władza. Im chodzi o coś więcej - ale z powodu ich pokręconych umysłów nigdy nie możemy być pewni, co to takiego. Zawsze będą nas intrygować; nigdy nie zdradzą swoich sekretów całkowicie.

Osobiście myślę (i ta myśl trochę mnie niepokoi), że źli bohaterowie fascynują nas jeszcze z jednego powodu: skrycie zazdrościmy im tej swoistej wolności, która pozwala im robić wszystko, na co mają ochotę. Nie muszą martwić się, za co będą żyć, co będą robić, gdzie mieszkać, czy znajdą pracę... Zupełnie nie przejmują się takimi sprawami, gdyż pieniądze najczęściej są im zupełnie niepotrzebne - i tak biorą, co chcą. Jeśli ktoś staje im na drodze - pozbywają się go w ten czy inny sposób. My uważamy się za jednostki cywilizowane, ale czy przed popełnianiem przestępstw nie chroni nas jedynie strach przed karą i wysokie prawdopodobieństwo przyłapania? Sami tak nie możemy, ale fajnie jest popatrzeć na przykład na taka Harley Quinn, która potrafi skopać tyłek kolesiowi, co wygłosił pod jej adresem wulgarną uwagę lub pozwolił sobie na coś więcej. W naszej rzeczywistości byłoby to przekroczenie obrony koniecznej.

Nie dziwne więc, że twórcy komisu zdecydowali się wykorzystać potencjał tkwiący z "złych" i poświęcili im oddzielne historie, tworząc "Oddział samobójców". W jego skład wchodziły różne postacie - bez wyjątku antagoniści Batmana, którzy w zamian za złagodzenie wyroku brali udział w wyjątkowo niebezpiecznych misjach, na które władzom szkoda było poświęcać samego Batmana lub sił policyjnych. Skład oddziału się zmieniał - brały w nim udział różne postacie. Film o jednej z takich misji zobaczymy już niedługo na ekranach kin (już się cieszę!). A na razie, dla zaostrzenia apetytu, proponuję animację sprzed roku poświęconą temu oddziałowi.

Film nosi w oryginale nieco mylący tytuł, gdyż Batman jest tym razem bohaterem drugoplanowym. Pierwsze skrzypce grają tym razem przestępcy, wśród nich moja ukochana Harley Quinn. Grupa kilkorga wyjątkowo niebezpiecznych więźniów oraz byłych pacjentów Arkham Asylum otrzymuje do wykonania zadanie: w szpitalu psychiatrycznym przebywa zamknięty tam przez Batmana Riddler. Muszą się tam włamać, by odzyskać jego laskę. Posiada ona schowek, w którym ukryte są wyjątkowo ważne informacje. W trakcie misji okazuje się, że jest coś więcej - otóż Riddler jest w posiadaniu dwóch tajemnic. Pierwszym sekretem jest wiedza, która umożliwi członkom Oddziału wyrwanie się na wolność. Drugim - wiadomość o potężnej broni biologicznej, którą Joker ukrył na terenie miasta, a którą Oddział może zupełnie nieświadomie uruchomić, a której bezskutecznie szuka Batman. Wydaje się, że tym razem przestępcy i Człowiek-Nietoperz muszą walczyć ramię w ramię, by uratować miasto.

Film jest - jak łatwo się spodziewać - przeznaczony głównie dla fanów Człowieka-Nietoperza, którzy znają przynajmniej część postaci występujących w filmie i dla których pewne sceny, teksty i stosunki między bohaterami nie będą zagadką. Nie jest jednak filmem familijnym (zresztą Batman nigdy nie pretendował do miana bohatera dziecięcego). Jak na animację, film jest dość bezpośredni, zawiera sugestię brutalnych przestępstw (chociaż widoku zwłok w nim nie ma) oraz scen erotycznych (TYLKO erotycznych na szczęście). Klimatem przypomina serię Nolana - jest nastawiony raczej na dialogi ze scenami akcji oraz próbę pokazania psychiki przynajmniej niektórych bohaterów na podstawie obserwacji ich zachowania i wygłaszanych sentencji.

Jedynym mankamentem filmu jest fabuła - strasznie naciągana i banalna. Jednak na szczęście nie ona jest najważniejsza. Pod tym względem "Atak na Arkham" przypomina mi niedawnych "Strażników Galaktyki": film najlepiej jest traktować nie jako całość, bo ta - mam wrażenie - troszkę nie trzyma się kupy, ale sekwencję scen, które same w sobie są fascynujące, budzące grozę lub momentami przekomiczne, a czasami wszystko naraz. Głównie za sprawą dwóch osób: Harley Quinn i Jokera, którzy ostatecznie "kradną" cały film dla siebie, a ich wzajemna antypatia (maskująca chyba głębokie uczucie) ostatecznie napędzają akcję.

"Atak na Arkham" to film będący całkiem udaną ekranizacją przygód "Oddziału Samobójców". Warto go obejrzeć, jeśli mamy w planach obejrzenie filmu z udziałem żywych aktorów, żeby z grubsza wiedzieć, czego można się spodziewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz