środa, 23 października 2013

Dorian Gray - o sile pokusy

Dorian Gray

Wielka Brytania 2009
Scenariusz: Toby Finlay
Reżyseria: Oliver Parker

O kuszeniu człowieka i próbach nakłonienia go do przejścia na "Ciemną Stronę" powstało wiele filmów i naprawdę trudno stworzyć dzisiaj perełkę, która będzie oryginalnie ukazywać problem. Co w tym wypadku najlepiej zrobić? Wziąć się za klasykę i zrealizować z większym, XXI-wiecznym rozmachem. W ten sposób twórca ryzykuje oskarżenie o brak własnych pomysłów, jak też można go uznać za geniusza, który umie podać znaną potrawę w sposób jeśli nie zaskakujący, to na pewno godny uwagi. Moim zdaniem "Dorian Gray" to przykład jak najbardziej udanego powrotu do znanej powieści Oscara Wilde’a.

O czym opowiada "Dorian Gray" chyba nie muszę pisać, ale dla porządku… Młody Dorian poznaje na przyjęciu malarza, Basila Hallwarda, który, będąc znawcą i koneserem piękna, znajduje w Dorianie swą muzę i maluje jego naturalnej wielkości portret. Jego pracę widzi cyniczny lord Henry Wotton, który kilkoma cynicznymi uwagami zwraca uwagę Doriana, że jego piękno i żywotność wkrótce zmarnieją. Dorian, raczej dla żartu niż na poważnie, wypowiada życzenie, by na zawsze zachować młodość. Później zakochuje się w aktorce imieniem Sybil, którą najpierw chce poślubić, a potem zrywa zaręczyny. Dziewczyna popełnia samobójstwo. Od tamtej pory Dorian korzysta z uciech życia, staje się coraz bardziej cyniczny, nieczuły, a mimo upływu lat nie zmienia się i nie starzeje. Natomiast portret…

Koniec banałów, wracamy do powieści. Nie wiem, ile osób wie, że obecne wydania "Portretu Doriana Graya" to najczęściej poprawiona przez autora wersja z 1890 roku, w której znacznie rozbudowano opisy mające na celu ukazanie „portretu psychologicznego” Doriana. Autor, poprawiając powieść, usunął kilka najbardziej gorszących fragmentów, w tym sugerujących biseksualizm bohatera. Twórcy filmu najwyraźniej wiedzieli o tym i zdecydowali się na ukazanie tej właśnie bardziej "dosłownej", pierwotnej wersji książki. Czy wyszło to na dobre, czy nie, można oczywiście polemizować. Z jednej strony – film stracił jako obraz psychologiczny, którego stworzenie sugeruje "poprawiona" forma powieści. Jednak z drugiej strony widz może sam zbudować swój obraz Doriana, obserwując jego stopniowo zmieniające się postawę, poglądy i słysząc wygłaszane przez niego opinie. Te ostatnie po prawdzie nie są do końca jego opiniami – swoje pomysły na życie Dorian czerpie od swojego "opiekuna", jakim stał się lord Wotton. Jednak to, co w ustach Wottona brzmi jak żart i cyniczne uwagi, mające na celu rozbawić znudzone życiem towarzystwo, to w ustach Doriana zaczynają nabierać iście diabelskiego znaczenia: miejsce nieszkodliwego cynizmu zastępuje pycha i pewność siebie, a co gorsza – wprowadzanie tych "zasad" w czyn. Aktor grający Doriana moim zdaniem doskonale wczuł się w rolę – początkowo nieśmiały, patrzący głównie w podłogę młodzieniec w trakcie filmu ulega metamorfozie: z twarzy nie schodzi szyderczy uśmieszek, ruchy ma pewne i szybkie, nawet sposób chodzenia się zmienia.

Na uwagę zasługuje również postać lorda Henry’ego. Cyniczny do szpiku kości, pozornie pozbawiony skrupułów i zasad, zdaje się traktować Doriana jak zabawkę. Jest tutaj, podobnie jak w powieści, postacią Kusiciela, demona, który chce sprawdzić, czy Dorian zawierzy mu bezgranicznie i pójdzie drogą lekka i przyjemną, ale prowadzącą ku upadkowi. Z drugiej strony z czasem widać, że nie jest postacią jednoznacznie złą – czasami jego powiedzonka sprawiają wrażenie próby wyśmiania młodzieńczych ideałów, wedle których tylko piękni, młodzi i bogaci mogą coś osiągnąć, w dodatku bez żadnego wysiłku. Co więcej – zdaje sobie sprawę, że dekadencki styl życia nie jest groźny tylko wówczas, gdy nikomu innemu nie dzieje się krzywda, a w przypadku Doriana – jak wiemy – tak niestety nie jest.

Pora na oprawę audiowizualną. Kostiumy – jedno słowo: doskonałe, jak przystało na brytyjską produkcję. Muzyka również doskonale dobrana: łagodna, kiedy wydarzenia na ekranie są zwyczajne bądź nieszkodliwe, nabiera złowieszczego klimatu w sytuacjach moralnie jednoznacznie złych. Podobnie przedstawienie XIX-wiecznego Londynu. Bardzo starannie ukazano i wspaniałe rezydencje arystokracji, jak i brudne, ciemne zaułki, w których żyje biedota i drobni rabusie. Twórcy filmu stanęli tutaj przed trudnym zadaniem. Musieli z konieczności wybrać określoną datę – wybrano okres, w którym Dorian po raz pierwszy ogląda swój portret w 1891 roku (a więc data wydania powieści – szacunek dla scenarzysty), następnie akcja osadzona jest 20 lat później. Mamy więc zupełnie inne stroje, a także samochody i kolej podziemną – również idealnie osadzone w epoce.

Jednak twórcy nie uniknęli paru wpadek, które nieco obniżają ocenę filmu. Przede wszystkim znaczne w niektórych momentach odstępstwa od oryginału. Nie bolałoby to tak bardzo, gdyby nie to, że dotyczą one samej przemiany Doriana, a w zasadzie jego portretu. Poza tym zupełnie zmieniono końcówkę w stosunku do powieści - i to w sposób karygodny. Mam wrażenie, że scenarzysta chciał zwiększyć grozę filmu, i tak doskonałego pod tym względem. A jak wiemy, lepsze jest wrogiem dobrego. Poza tym mały pozwolę sobie na uwagę, która może uratować komuś życie: wbrew temu, co w pewnym momencie robi Dorian, absolutnie nie wolno dotykać szyny zasilającej w metrze, bo to grozi w najlepszym razie utratą przytomności.

Jak można ogólnie ocenić ten film? W zasadzie jest tak, że pierwsza połowa filmu to arcydzieło, a druga połowa to próba ulepszenia na siłę czegoś, czego ulepszyć się już nie da. Niemniej, jest to godna uwagi produkcja, którą naprawdę warto obejrzeć i śmiało mogę dać ocenę 8/10. Te dwa punkty za zmiany, naprawdę szkodliwe i niepotrzebne.

2 komentarze:

  1. Jak się cieszę, że Dorian Gray Ci się spodobał!:) Ja byłam po seansie bardzo zadowolona, ale większość znajomych tylko psioczyła na zbytnie odejście od oryginału. Film ma w sobie jakąś brudną magię... Myślę, że Ben Barnes jeszcze nas pozytywnie zaskoczy - byleby tylko nie przyjął roli w "50 twarzach Greya".

    OdpowiedzUsuń
  2. Też bardzo lubię Bena Barnesa. Filmu jakoś mi się oglądać nie chciało przez to,że własnie wszyscy psioczą na odejście od oryginału, ale skoro tak oboje z Klaudią chwalicie to obejrzę.

    To ten Dorian Grey, którego czytałam nie jest pierwotną wersją? O.o Strasznie mnie zaskoczyłeś, ale w sumie nie różni się to niczym od korekty przed wydaniem ksiązki.

    OdpowiedzUsuń