sobota, 12 października 2013

Megiddo - piękna apokalipsa, niepiękny obraz Europy

Megiddo: the Omega Code 2

USA 2001
Scenariusz: Stephan Blinn, Hollis Barton, John Fasano
Reżyseria: Brian Trenchard-Smith


Megiddo to oczywiście Armageddon - miejsce, gdzie ma odbyć się ostatnia bitwa Dobra i Zła, po której ma nadejść Królestwo Boże. Kiedy dowiedziałem się, że istnieje film o takim tytule i w dodatku nawiązuje do proroctw o końcu świata, to pomyślałem, że chcę to obejrzeć - może być ciekawe - właśnie, co? Fantastyka, horror? A może film religijny? Potem włączyły się lampki alarmowe: zaraz, "Omega Code 2"? Przypomniał mi się film "Kod Omega" będący kiepskim prototypem "Kodu Leonarda da Vinci", którego nawet miłośnikom klasy "B" bym nie polecał. Czyżby to była druga część tamtej delikatnie mówiąc przeciętnej produkcji ? Już po pierwszych minutach odetchnąłem z ulgą i wiedziałem, że ten film mi się spodoba. 

Twórcy zdecydowali się na ciekawy zabieg: głównego "złego" gra ten sam aktor, co w nieszczęsnej części pierwszej, bohater przez niego grany nosi nawet to samo nazwisko. Ale na tym podobieństwa się kończą - inny jest gatunek filmu, inna jest fabuła i treść. "Kod Omega" był mierną sensacją nieudolnie udającą thriller, opartą na twierdzeniu jakoby w Biblii były zawarte przepowiednie dotyczące ważnych wydarzeń historycznych i nazwiska współcześnie żyjących osób. "Megiddo" jest naprawdę nieźle nakręconym filmem fantastycznym o tematyce apokaliptycznej, z elementami horroru, z przyzwoitą grą aktorów, nawet trzymającą w napięciu i z dobrymi jak na produkcję niewielkobudżetową efektami specjalnymi.

A fabuła wygląda tak: w pewnym amerykańskim domu rodzi się chłopiec imieniem David. Ma on starszego brata, Stone'a, który zazdrosny o młodszego próbuje go zabić. Nie udaje mu się to, ale ogarnia go nienawiść tak silna, że daje się opętać złej sile przybyłej z samego piekła. Przez następne lata nikt niczego nie podejrzewa. David zajmuje ważne stanowisko w rządzie USA, tymczasem Stone również robi karierę, ale w Europie. Pod jego kierunkiem powstaje "następca" ONZ - Unia Światowa, która początkowo jest instytucją humanitarną, ale z czasem zamienia się w organizację paramilitarną brutalnie podporządkowującą sobie większość narodów. Tylko nieliczni stawiają opór, a za przywódcę obierają Davida. Zwaśnieni bracia spotykają się wreszcie w ostatnim neutralnym miejscu - na równinie Megiddo.

Film, muszę powiedzieć, mnie osobiście zachwycił względem fabuły i efektów wizualnych. Z całym szacunkiem dla Biblii, prywatnie zawsze uważałem, że księga Objawienia to genialny materiał na film z pogranicza SF i horroru - i oto go dostałem, niemal taki, jak sobie wymarzyłem w latach dziecięcych: z demonicznym przywódcą narodów świata, któremu stawiają czoła nieliczni wierni zasadom humanizmu, z plagami i ostatnią wielką bitwą. Jako film SF "Megiddo" jest naprawdę świetny i wcale nie wygląda jak kolejna niskobudżetowa produkcja. Przy okazji muszę dodać, że biblijny przekaz został bardzo wyraźnie ukazany w filmie. Jak poczytać sobie Apokalipsę, to okaże się, że kolejne wydarzenia przedstawiono stosunkowo wiernie - jeśli można w tym wypadku tak powiedzieć.

Film nie jest zbyt nachalny w prochrześcijańskim przekazie - jest bowiem nie tyle próbą nawrócenia niewiernych, lecz próbą przeniesienia na ekran księgi proroczej Nowego Testamentu. Jednak film nie zachwycił, nie dał do myślenia, za to wiele osób wkurzył. Nie dziwię się. Wściekli byli prawo być niemal wszyscy: Europejczycy - bo "szatańska" Unia Światowa to oczywiste odniesienie do Unii Europejskiej - organizacji niemal "bezbożnej" z punktu widzenia konserwatywnej Ameryki. Wściekli mogli być mieszkańcy krajów Trzeciego Świata, bo przedstawiono ich jako zacofańców dających się zastraszyć i nabrać na jarmarczne niemal sztuczki, pozbawionych woli walki oraz chętnie oddających cześć okrutnym i prymitywnym bóstwom. Wściekli mogli być Chińczycy - bo ukazano ich jako naród ludzi niezwykle wręcz przyziemnych, grzeszników, których uratować może tylko dobra wola samego prezydenta USA. Wściekli mogli być nawet Amerykanie - bo ośmieszono ich pokazując, jak modlą się do prezydenta (sic!).

Muszę więc uznać, że "Megiddo" miał szansę stać się naprawdę niezłym obrazem "apokaliptycznym" i jednym z najciekawszych filmów opowiadających o przyjściu antychrysta, w dodatku przedstawiającym wydarzenia związane ściśle z jedną religią tak, by zaciekawił również ludzi wobec chrześcijaństwa obojętnych. Niestety, o ile przekaz religijny nie jest nachalny, to sympatie polityczne i obraz społeczeństw w oczach twórców są aż za bardzo wyraźne. Co prawda nie psuje to samego filmu, ale każe zastanowić się, czy naprawdę Amerykanie widzą w ten sposób mieszkańców różnych stron świata? W takim razie nic dziwnego, że sami są nielubiani. Ostatecznie daję temu filmowi ocenę 7/10. Mimo całej mojej sympatii dla niego, nie mogę wyżej ocenić filmu, który tak skutecznie sam siebie pogrążył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz