sobota, 23 listopada 2013

Ja, Robot - maszyna z ludzką twarzą

I, Robot

USA 2004
Scenariusz: Jeff Vintar, Akiva Goldsman, na podstawie opowiadań Isaaca Asimova
Reżyseria: Alex Proyas

1. Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy.
2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem.
3. Robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem.

Słynne prawa robotyki Asimova były - zdaniem Autora - wystarczającym sposobem regulacji stosunków między myślącymi maszynami a ludźmi. Mało kto jednak wie, że pisarz wymyślił jeszcze jedno prawo, zwane przez niego prawem "0", nadrzędne wobec pozostałych, które brzmi: "Robot nie może skrzywdzić ludzkości, lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości."

"Prawo zerowe" miało być sensem istnienia robotów. Pisarz przewidział jednak, że działając zgodnie z nim, w pewien sposób zostaną naruszone prawa pozostałe. Jeśli dobro ludzkości, a więc zbiorowości, uznamy za nadrzędne, prawa jednostki stracą automatycznie na znaczeniu. Kwestia ta pojawia się w niejednym opowiadaniu ze zbioru wydanego w 1950 r. i noszącemu tytuł "Ja, Robot". Idee Asimova zawarte w tym zbiorze znalazły miejsce w skrypcie Jeffa Vintara, który to skrypt stał się z kolei natchnieniem dla twórców scenariusza filmu "Ja, Robot" z Willem Smithem w roli głównej.

Ten ostatni fakt mnie troszkę swego czasu zaniepokoił. Ja tam Smitha lubię na swój sposób - tak samo jak np. lubię Jima Carreya jako aktora dramatycznego, tak Will Smith jest dla mnie urodzonym bohaterem kina SF z domieszką komedii: nie wierzyłem, że poradzi sobie z poważniejszą rolą. Jednak z z szacunku dla Asimova postanowiłem ten film obejrzeć i nie żałuję. Trochę Asimova jednak tam jest, a przy okazji odpowiednia ilość akcji i efektów w taki sposób, że nic nie zakłóca głównego wątku.

A główny wątek jest związany z głównym bohaterem filmu, a mianowicie robotem piątej generacji oskarżonemu przez policjanta granego właśnie przez Willa Smitha o morderstwo uczonego - twórcy pierwszych inteligentnych maszyn. Jest tylko jeden problem: według głównej programistki firmy produkującej roboty, niemożliwe jest, by robot złamał pierwsze prawo robotyki. Nawet jeśli te maszyny są szczytowym osiągnięciem wspomnianego uczonego. Jedyny świadek rzekomego morderstwa - mózg elektroniczny imieniem V.I.K.I - nie daje żadnych podpowiedzi naszemu detektywowi. Jednak najtrudniejszym elementem w sprawie okazuje się sam domniemany morderca - robot, który sam sobie nadał imię Sonny i który śmiało mówi o swoim przywiązaniu do zmarłego naukowca, o swoich marzeniach, a nawet uczuciach. Stopniowo okazuje się, że w pewnych okolicznościach robot może jednak wyrządzić ludziom krzywdę - a tymczasem nowa generacja robotów trafiła pod wszystkie dachy całego świata.

"Ja, robot" jest w znacznej mierze filmem akcji - zapewne twórcy chcieli, żeby film spotkał się z ciepłym przyjęciem widzów, dlatego aspekt "uduchowienia" maszyn pełni rolę nieco drugorzędną wobec toczącego się na ekranie dochodzenia. Samo dochodzenie jednak nie jest typowym zlepkiem pościgów i strzelanin, chociaż tych też nie brakuje. Elementy akcji są umiejętnie poprzedzielane scenami, w których nasz detektyw poznaje Sonny'ego i zaczyna coraz bardziej orientować się w złożonym - jak się okazuje - świecie emocjonalnym robotów. Obdarzenie ich inteligencją równą ludzkiej musiało bowiem zaowocować ludzkimi zachowaniami. Muszę przyznać, że moment, kiedy detektyw wędruje pomiędzy kontenerami, których drzwi się otwierają, by ukazać przestarzałe roboty czekające na to, że zostaną zauważone, że ktoś uzna, iż są potrzebne, jest na swój sposób poruszająca, podobnie jak ta, w której Sonny wspomina o miłości. Mogło wyjść idiotycznie, a wyszło dość zaskakująco.

Mam jednak wrażenie, że emocjonalna strona filmu została zaniedbana. Wiem to stąd, że sam Asimov współpracował swego czasu z pewnym twórcą SF, Harlanem Ellisonem w celu stworzenia scenariusza do filmu pod tytułem "Ja, Robot" właśnie. Scenariusz ten ukazał się w formie książkowej w 1994 roku, kiedy okazało się, że filmu z tego raczej nie będzie. Niestety - potencjalni producenci nie wierzyli w powodzenie złożonego dramatu osadzonego w klimatach SF. Trochę to dziwne biorąc pod uwagę ogromny sukces drugiej części "Terminatora", który znakomicie poradził sobie z filozoficznym aspektem fabuły. W każdym razie sam Asimov dość nieskromnie stwierdził, że scenariusz Ellisona miał szanse stać się jednym z najambitniejszych dzieł SF. Tymczasem światło dzienne ujrzał scenariusz napisany na bazie innego skryptu, który z twórczością Asimova był mniej związany. Znać to po tym, że wiele wzmianek o psychice robotów pojawia się jakby przy okazji, są wtrącane nieśmiało, jakby twórcy bali się ośmieszyć, że "jak to - maszyny mają myśleć i czuć?". Szkoda, że nie pozwolili sobie na więcej. Szkoda też, że kwestia wspomnianego "prawa zerowego" została ograniczona i prawie się o niej nie mówi - a to ona stanowiła rdzeń skryptu Ellisona i Asimova.

Pozwolili sobie za to w kwestii technicznej. Sam Asimov nie opisywał zbyt szczegółowo robotów - w filmie mamy więc swobodną interpretację jego wizji. Kolejne generacje mają coraz bardziej ludzkie rysy, skończywszy na Sonnym, który posiada nawet jakiś syntetyczny odpowiednik mięśni mimicznych. Efekt jest znakomity - robot sprawia wrażenie, że naprawdę jest w stanie odczuwać emocje; widać kiedy się cieszy, smuci, boi... a nawet drobne zmiany rysów "twarzy" wywołują wrażenie gniewu. Świetnie! Technika przyszłości też wypada imponująco, chociaż może nie ma jej za dużo. Sam Asimov nie poświęcał technice przyszłości wiele miejsca, przykładając się raczej do treści - widać, że twórcy wzięli sobie to do serca, bo futurystyczna technologia ogranicza się w zasadzie do robotów oraz kilku modeli samochodów. Swoją drogą fanie byłoby mieć taki model jeżdżący bokiem - koniec kłopotów z parkowaniem równoległym.

"Ja, robot" nie jest więc typowym kinem akcji. Jest w nim zbyt mało, jak na adaptację twórczości Asimova, elementów dramatycznych i aspektu filozoficznego. Na szczęście nie aż tak mało, by akcja miała przesłonić mi całą resztę. Gdybym miał ocenić film jako nawiązanie do twórczości Asimova, dałbym mu 6 punktów, ale jako "samodzielny" film zasługuje moim zdaniem nawet na 8. Ze względu na Sonny;ego.

3 komentarze:

  1. Całkiem przyjemny film z tego co pamiętam, aż nie chce się wierzyć, że ma już prawie dziesięć lat. Prócz "Jestem legendą" to chyba ostatni dobry film sci-fi Smitha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami mam wrażenie, że Will Smith uważa, że najlepiej wypada w filmach, gdzie może się powygłupiać, a chyba niewiele się pomylę pisząc, że jest dokładnie przeciwnie. Wyjątek to nieszczęsny "After Earth" - chociaż i tak nieźle zagrał jak na ogólny poziom tego "dzieła".

      Usuń
    2. Jeszcze niestety nie widziałem, a po przeczytaniu komentarzy na Filmwebie, uznałem że jeszcze zdążę.
      Dla mnie najlepszą rolę miał w "Dniu niepodległości", ale może dlatego że mam sentyment do tego filmu...

      Usuń