piątek, 20 maja 2016

Dragon Nest: Wojownicy Świtu - idealne naśladownictwo nie gwarantuje sukcesu

Long Zhi Gu Zhi Hei Long Jue Qi

Chiny 2014
Reżyseria: Yuefeng Song

Podczas opisywania swoich refleksji na temat "Kronik wojny na Lodoss" wspominałem, że (chociaż to ponoć nie świadczy za dobrze o moim poziomie intelektualnym), że lubię dzieła z rodzaju "heroic fantasy", gdzie grupa bohaterów o odmiennych zdolnościach łączy siły, by wykonać pewne zadanie odmieniające losy świata. Po drodze najczęściej występują wątki poboczne, które pozwolą bohaterom nabyć pewnych umiejętności. Cały mechanizm jest wzorowany na grach fabularnych z gatunku RPG. 

Problemem z tego typu dziełami jest fakt, że powstało tego już sporo. Co gorsza, w wielu tego typu dziełach powielają się te same wątki: mamy zwykle trzy rasy inteligentne (ludzi, elfy i krasnoludy), które walczą ze złymi goblinami bądź orkami. Każda rasa ma przypisane pewne umiejętności i cechy. Rozumiem, że krasnolud musi być tym silnym, małym draniem, który w kółko myśli o złocie, ale indywidualnych bohaterów można przecież zróżnicować. Chlubnym wyjątkiem jest Terry Pratchett, który w powieści "Panowie i Damy" uczynił z elfów istoty z gruntu złe z powodu braku empatii i niezwykłego poczucia wyższości nad ludźmi. Kiedy więc usłyszałem o chińskiej animacji "Dragon Nest: Wojownicy Świtu", usiadłem do niej z mieszanymi uczuciami, gdyż bałem się kolejnego powielenia schematów. Jednak zachęcał mnie fakt, że patrząc na plakat widziało się postacie stworzone kreską typową dla anime. Zaraz, anime? Przecież to film chiński! W tym momencie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, która nie zgasła do samego końca.


Głównym bohaterem "Wojowników Świtu" jest chłopiec imieniem Lambert. Pewnego dnia zostaje on zaatakowany przez złowrogie bestie. Osaczony, zostaje uratowany przez załogę latającego statku, którego kapitanem jest najemnik Barnac. Na pokładzie znajduje się kilka ważnych osobistości lecących na spotkanie z władcą królestwa. Po drodze Barnac chce się zabawić z Lambertem, lecz przypadkiem otrzymuje cios - zgodnie z daną obietnicą musi kupić mu miecz i nauczyć chłopca posługiwania się nim. Kiedy docierają do zamku, natrafiają na przedstawicieli elfów, w tym młodziutka wojowniczka Liya. Okazuje się, że bestie chcą obudzić legendarnego czarnego smoka, który byłby w stanie zniszczyć całe królestwo. Jedynym rozwiązaniem jest zjednoczenie sił ludzi i elfów oraz wysłanie grupy śmiałków, którzy wyprzedzą armię wroga i zniszczą smoczy kamień, będący źródłem mocy potwora.

Jestem wielkim fanem komiksu internetowego R(otfl) Playing Games, ukazującego w krzywym zwierciadle postawy uczestników sesji RPG. W jednym z odcinków dwoje bohaterów rozmawia, jak można zniszczyć dobry materiał na film: stopniowy rozwój akcji zastępujemy niekończącą się sieczką, wciskamy na siłę wątek miłosny, dajemy scenki będące połączeniem parkour i popisów deskorolkarzy. Niestety w przypadku "Wojowników Świtu" ma miejsce dokładnie ta sytuacja. Jedna walka kończy się tylko po to, by ustąpić miejsca kolejnej; niektóre walki ciągną się ładne kilkanaście minut i potrafią znużyć największego fana fantasy. Mamy wątek miłosny, który też nie wiadomo, jaki ma sens, bo Liya i Lambert należą do różnych światów, w dodatku elficzka przez większość czasu traktuje chłopca z mieszaniną rozbawienia i niechęci. Sam chłopak - no cóż... poznajemy go jako kompletnego żółtodzioba, który nie ma dość sił, by podnieść własny miecz. Nagle, w następnej scenie dziejącej się może ze dwie godziny później, wymachuje mieczem większym od niego swobodniej niż pan Wołodyjowski szabelką. Ciekawe, jakim cudem zdążył tak szybko się wyćwiczyć. I przypakować nawiasem mówiąc, bo ni stąd, ni zowąd chłopak potrafi wyskoczyć kilkanaście metrów w górę i przeciąć potężnego, wrogiego stwora na pół. Mam wrażenie, że twórcy chcieli koniecznie zawrzeć materiał na miniserial w 90 minutach, co skutkuje nieprawdopodobnymi skrótami, niszczącymi jednak sens.
Kolejną wadą filmu jest wtórność. We wspomnianej "Kronice wojny na Lodoss" również mamy grupę bohaterów, którzy chcą ratować swój świat. Też mamy ludzi, elfy, wrogie siły, młodego człowieka chcącego zostać największym rycerzem świata i wątek miłosny między nim a elfią czarodziejką. Tylko że "Kronika..." powstała 25 lat wcześniej! Co więcej, ma postać serialu, więc wszystkie wątki można było rozwijać stopniowo, dzięki czemu wszystko ma swoje miejsce i sens. Poza tym, pomijając magię, bohaterowie pozostają fizycznie ludźmi, więc nie wykonują z miejsca skoków na 30 metrów.

Jedyną, chociaż przyznam, że bardzo mocną stroną filmu, jest animacja. Sylwetki smoków robią wrażenie i są udaną kompilacją typowo "smoczych" cech znanych z tradycji chińskiej i europejskiej. Wspaniale prezentują się też latające statki. Obiekty na dalszym planie są nieco rozmyte - przyjęto bowiem, że film ma imitować sposób widzenia ludzkiego oka, które nie widzi ostro wszystkiego naraz. Tylko że niestety... to za mało. W dodatku sposób animowania niektórych postaci, w tym elfów, sugeruje wzorowanie się na wspomnianej "Kronice...". Mam dziwne wrażenie, że ktoś koniecznie chciał przyćmić ten serial; szkoda tylko, że poszedł na ilość zamiast na jakość. Zakończenie sugeruje, że film pomyślany jest jako pierwsza część większej sagi. Jeśli tak, to mam wrażenie, że zdecydowano się pewne wątki rozwinąć i zakończyć, w razie gdyby pierwsza część nie odniosła sukcesu. Szkoda, bo teraz nie bardzo sobie wyobrażam, czym możnaby zapełnić czas w kolejnych filmach cyklu.

"Dragon Nest" to idealny przykład na to, jak nie należy tworzyć filmu fantasy. Nie wyróżnia się niczym szczególnym: fabuła jest wtórna, zestawienie bohaterów banalne, słowem - wszystko już było. Szkoda, bo sam zamysł wydawał się obiecujący i wystarczyło tylko popracować troszkę nad szczegółami, by stworzyć coś oryginalnego. Dowodem na to jest - paradoksalnie - druga i trzecia seria "Kroniki wojny na Lodoss", gdzie użyto tych samych bohaterów, co w pierwszej serii, dano im nieco podobne misje, jednak skupiono się na ukazaniu członków drużyny i relacji między nimi. Tym sposobem każda seria sprawia wrażenie oryginalnej, mimo że traktują niemal o tym samym. A "Wojownicy Świtu" najpewniej podzielą los "Johna Cartera" sprzed kilku lat, którego dzisiaj prawie nikt już nie pamięta.

1 komentarz:

  1. "wszystko już było" wymień przynajmniej kilka animacji (5-10) gdzie to już było, zobaczymy

    OdpowiedzUsuń