środa, 10 sierpnia 2016

Legion Samobójców - przereklamowany przeciętniak czy rewelacyjny "zły" film?

Suicide Squad

USA 2016
Scenariusz i reżyseria: David Ayer
Na podstawie komiksów wydawnictwa DC Comics

W 1987 roku w uniwersum DC pojawiła się nowa, nietypowa drużyna wzorowana na słynnej "parszywej dwunastce": Task Force X, znana jako "Suicide Squad". Tworzyli ją przestępcy o przydatnych zdolnościach, którzy zgodzili się wykonywać niebezpieczne, niemal samobójcze misje w zamian za złagodzenie wyroku. Tak się dziwnie składa, że ci źli często zdobywają niekłamaną sympatię, więc nie dziwne, że seria zdobyła popularność, tym bardziej, że stosunkowo dynamiczna fabuła odbiegała nieco od typowych dzieł DC, zachowując jednak typowy dla tego wydawnictwa mroczny klimat.

Nie ma się więc co dziwić, że "Suicide Squad" został uznany za atrakcyjny materiał na film. Od pojawienia się pierwszego zwiastuna wzbudzał on ogromne zainteresowanie, fani zachwycali się z góry nietypowymi, wielce oryginalnymi bohaterami, nową inkarnacją Jokera w osobie Jareda Leto i, cóż, wizją przyzwoitej rozwałki. Bo czego innego można spodziewać się po grupie złożonej z zabójców, świrów i metaludzi (czyli w terminologii DC po prostu mutantów)? Jednak po pierwszych pokazach pojawiły się w sieci gniewne wypowiedzi osób, które spodziewały się komedii akcji z elementami SF w stylu "Deadpoola", a dostały coś znacznie powolniejszego, z niewielką ilością strzelanin, z wątkami nadprzyrodzonymi, momentami silącego się na dramat psychologiczny. Czy słusznie? Moim zdaniem - nie. Przeciwnie, "Suidice Squad" (uparcie będę używał angielskiego tytułu, bo ten "Legion" doprowadza mnie do szewskiej pasji) jest jedną z najlepszych i najwierniejszych znanych mi ekranizacji komiksów.



Zacznijmy od fabuły: Zaczyna się od tego, że po śmierci Supermana (w filmie "Batman vs. Superman") rząd USA szuka wyjścia awaryjnego na wypadek pojawienia się kolejnego nadczłowieka, który byłby ludziom jednak wrogi. Niejaka Amanda Waller proponuje utworzenie oddziału nietypowego, bo złożonego z najgorszych kryminalistów: Deadshota - zabójcy na zlecenie, Kiler Croka - mutanta o nadludzkiej sile i pokrytej łuskami skórze, Harley Quinn - byłej doktor psychatrii, która kompletnie ześwirowała pod wpływem miłości do Jokera, kapitana Boomeranga - mistrza rzutu bumerangiem i inną bronią miotającą, El Diablo - metaczłowieka umiejącego wzniecać ogień. Członkowie grupy, w zamian za złagodzenie wyroku, mają pomóc w unieszkodliwieniu prastarego bóstwa, które zagraża istnieniu całego świata.

Niektórzy mogą powiedzieć, że fabuła jest do niczego, ale ja wiem, że jest w pełni zgodna z komiksowym pierwowzorem: "SS" często brał udział w misjach przeciwko wrogom znacznie przekraczających ich umiejętności, gdyż "w razie porażki nikt nie będzie po nich płakał" - szli więc tam, gdzie innych bohaterów (np. Batmana) było po prostu szkoda. Sam wątek nadprzyrodzony jest moim zdaniem nawet udany, zwłaszcza że troszeczkę nudne jest już przeciwstawianie sobie bohaterów niemal równych umiejętnościami. Tutaj mamy za to walkę stron, z których jedna ma ogromną moc, wiedzę i siłę, a druga... właściwie największą jej bronią jest nieprzewidywalność, która sprawia, że antagoniści nigdy nie wiedzą, czego się spodziewać. Ludzie żyjący w zgodzie z prawem zresztą też. "SS" jest przeciw złym, ale dobrzy i tak nie umieją ich zaakceptować. I to w filmie zostało pięknie ukazane.

Kolejna sprawa: Przyzwyczajeni do mniej lub bardziej udanych ekranizacji komiksów Marvela, szczególnie rozpieszczeni "Deadpoolem", spodziewaliśmy się zapewne kolejnego dynamicznego filmu akcji. Pamiętać jednak należy, ze DC oferuje rozrywkę innego typu: bardziej powolną, ale, ośmielę się stwierdzić, inteligentną. Zwłaszcza uniwersum "Batmana" cechuje mroczny klimat typowy raczej dla thrillera psychologicznego, w którym każdy jest w mniejszym lub większym stopniu poszkodowany przez los. "SS" nie jest wyjątkiem - członkowie Task Force X to bez wyjątku wyrzutki społeczne, bandyci lub świry, których większość z nas się boi. Są przestępcami, ale nadal w naszych oczach pozostają ludźmi. W filmie ukazane są sceny z przeszłości każdej z postaci, co sprawia, że w pewnym stopniu możemy zrozumieć ich osamotnienie, potrzebę zrozumienia i częściowej akceptacji. Jednocześnie widzimy, iż zdają oni sobie sprawę z własnych ułomności i z tego, że w świecie nie ma dla nich miejsca - nie umieliby się przystosować.

Jednak najwięcej oberwało się "Suicide Squad" za nieobecność Jokera. Przyznam, że to jedyny zarzut, z którym mogę się zgodzić, jednak tylko częściowo. Nieednak wytwórnia braci Warner popełniła błąd, poświęcając Jokerowi znaczną część czasu w zwiastunach, czyniąc go tym samym potencjalnie bardzo ważną postacią. Tymczasem w filmie pojawia się on w kilku zaledwie scenach. Co gorsza, ze zwiastunów wyłaniało się wcielenie Jokera, któremu Heart Ledger mógłby najwyżej buty czyścić. Dlaczego? Otóż Joker w wydaniu Jareda Leto wydawał się postacią znacznie ciekawszą i bardziej niebezpieczną: Nie kryje się w cieniu, jest socjopatą w większym nawet stopniu, postępuje zupełnie irracjonalnie, gardzi ludzkim życiem i jest niezwykle sprawny w posługiwaniu się bronią białą. Samo ujęcie Jokera w otoczeniu noży i maczet jest zachwycające i obiecujące... A tu nic, tylko kilka trzeciorzędnych scen. Moim zdaniem to jedyna wada filmu. Joker, zwłaszcza taki, nie powinien być AŻ TAK epizodyczny.

Poza tym, "Suicide Squad" jest audiowizualnie nadzwyczajnie piękny. Muzyka to klasa sama w sobie - starannie dobrane standardy rockowe tworzy niesamowity klimat od początku aż do ostatniej, wielce obiecującej sceny. Wizualnie bardzo sprawnie zagrano barwami, podkreślając nastrój. Większość scen tonie w szarościach rozświetlanych najwyżej wybuchami lub blaskiem ognia. Jedynie w kilku momentach pojawiają się cieplejsze kolory sugerujące, że mamy do czynienia z rzadkimi w życiu bohaterów przyjemnymi chwilami w ich życiu. Ciekawostką jest, że w wypadku niektórych postaci, np. Harley Quinn, chwile te są związane z życiem zupełnie pozbawionym hamulców moralnych. Może właśnie dlatego zawsze dopingujemy dobrych, ale po cichu kochamy się w złych - zazdrościmy im swobody, robienia tego, na co mają ochotę, wolności od rygorów, nie zawsze sensownych zasad i tłamszących swobodę norm.

Podsumowując - "Suicide Squad" uparcie będę nazywał jedną z lepszych ekranizacji komiksu. Jest tu wszystko: interesujący i nietuzinkowi bohaterowie, nietypowa fabuła, wszystko pięknie nakręcone i okraszone genialną muzyką. Powtórzę też jeszcze raz: Porównywanie z "Deadpoolem" nie ma sensu, bo to zupełnie inny klimat.
PS. Podobno w wersji reżyserskiej Jokera będzie więcej. To wystarczający powód, by chcieć mieć ten film na DVD.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz