środa, 6 listopada 2013

Pan i Władca - morze, moje morze...

Master and Commander: The Far Side of the World

USA 2003
Scenariusz: Peter Weir, John Collee
Reżyseria: Perer Weir

Niektórych może zaskoczyć fakt, że moim ulubionym pisarzem nie jest Asimov, Clarke czy Harrison, lecz Patrick O'Brian. Autor ten stworzył cykl powieści dziejących się w okresie wojen napoleońskich, których głównymi bohaterami są Jack Aubrey – wspinający się coraz wyżej oficer Królewskiej Marynarki – oraz jego przyjaciel, lekarz i przyrodnik, a także czasami tajny agent Stephen Maturin.

Przygody kapitana Aubreya dzięki żywemu językowi, wartkiej fabule i zaskakującej wierności historycznej zyskały sobie rzeszę miłośników na całym świecie. Byłoby dziwne, gdyby na podstawie tych powieści nie powstał film – zwłaszcza, że sama ich forma aż się prosi o bycie podstawą do scenariusza filmowego. I tak w końcu na ekranach kin pojawił się film noszący ładnie brzmiący tytuł „Master and Commander”, a po polsku „Pan i Władca: na krańcu świata”.

Głównym wątkiem filmu jest pościg przez dwa oceany podjęty przez kapitana Aubreya dowodzącego fregatą HMS „Surprise” za okrętem francuskim. Francuzi są bowiem ogromnym zagrożeniem dla wielorybników angielskich (w tamtych czasach ładunek statku wielorybniczego był ogromnym majątkiem), dlatego Aubrey musi powstrzymać ich za wszelką cenę. Problem w tym, że okręt francuski jest większy i potężniejszy. Jednak Aubrey wierzy, że znajdzie sposób na pokonanie silniejszego wroga.

Film nie jest ekranizacją jednej powieści – zawiera wątki z kilku, a głównie z dwóch, które ukazały się w Polsce pod tytułami „Dowódca Sophie” oraz „Na krańcu świata”. Znamienne, że pierwsza z nich nosi w oryginale tytuł „Master and Commander”. Tajemnicze to określenie wbrew pozorom nie oznacza nieulękłego zdobywcy – w marynarce brytyjskiej tytuł ten przysługiwał dowódcy małego okrętu, który to dowódca jednak formalnie nie był kapitanem (Kubuś Puchatek powiedziałby, że kichnąłem w czasie, kiedy to pisałem). Szczęśliwie owa nazwa brzmi wielce dwuznacznie, co pozwala na zastosowanie jej jako chwytliwego tytułu filmu.

O'Brian pisząc swoje powieści, opierał się na listach, dziennikach pokładowych i pamiętnikach. W jego książkach opisane są prawdziwe wydarzenia i prawdziwe kampanie. Jednak jego dzieła to nie powieści wojenne, ale głównie obyczajowe. Autor opisał tamte czasy tak dokładnie i szczegółowo, że według historyków jego powieści dostarczają więcej szczegółów dotyczących moralności, obyczajów i warunków życia na początku XIX wieku niż powieści Jane Austen, która przecież żyła w tamtych czasach! Powieści O'Briana są doskonałym wręcz opisem warunków życia na morzu. Wartkiej akcji jest tam niewiele – życie na okręcie oznaczało 1 dzień walki na śmierć i życie i 99 dni przeznaczonych na szorowanie pokładu, ćwiczenia artylerzystów lub koncerty kapitana i lekarza pokładowego oraz ich kłótnie na temat wolności jednostki i zakresu potrzebnej władzy na lądzie i na wodzie. Faktycznie ani czytelnik, ani widz wcale nie nudzą się w czasie, kiedy na horyzoncie nie widać wroga i na bitwę morską nie ma co liczyć..

Wspaniały żaglowiec jest ponoć jedną z trzech najpiękniejszych rzeczy świata – marynarze mogli mieć na ten temat inne zdanie. Fregata HMS „Surprise”, którą dowodzi Aubrey (nawiasem mówiąc – okręt ten istniał naprawdę) miała jakieś 40 m długości i 10 szerokości. Na tej przestrzeni trzeba było upchnąć 128 osób, a także niezbędne wyposażenie, uzbrojenie, żywność – nawet na półroczny rejs! W takich warunkach ludzie musieli wytrzymać nawet całymi tygodniami bez zawijania do portów. Podczas flauty żaglowiec zamierał, podczas burzy pękające liny czy maszty stanowiły śmiertelne zagrożenie. W takich warunkach kapitan musiał dbać o żelazną dyscyplinę, był – jak mówi tytuł – panem i władcą, przysłowiowym „pierwszym po Bogu” - jednak ogromna władza to również ogromna odpowiedzialność – za siebie i za dziesiątki ludzi. Dlatego kapitan w razie potrzeby nie może się wahać i poświęcić jednostkę dla dobra całego okrętu.

Twórcy filmu zrobili wszystko, by oddać atmosferę powieści i jak najwierniej ukazać okręty żaglowe i ich załogi. Wielu widzom niewiarygodna może wydawać się obecność na pokładzie młodych chłopców, niemalże dzieci, jednak prawda jest taka, że już 12-latek mógł zacząć służbę na okręcie. Możemy poznać kilka marynarskich przesądów oraz ich siłę oddziaływania. Widzimy też, jak wyglądały dawne bitwy morskie, podczas których latające wszędzie odpryski drewna siały spustoszenie większe od kul (nie wierzcie "Pogromcom Mitów"!). Niewiarygodny może wydać się nabożny wręcz stosunek załogi do kapitana. Prawdą jest jednak, że dobry kapitan (a Aubrey jest nim z pewnością) był wtedy – w czasach bez nawigacji satelitarnej, bez radia, na okrętach budowanych czasem nawet bez planu, a jedynie metoda prób i błędów – na wagę złota. Dość powiedzieć, że w razie gdyby okręt tonął, to właśnie kapitana ratowano jako pierwszego – bardzo trudno bowiem było o doświadczonego dowódcę, a marynarzy, a tym bardziej kobiety i dzieci, łatwo było znaleźć. Nawiasem mówiąc muszę napisać, że Russel Crowe urodził się do roli Aubreya: pasuje do książkowego opisu (może jest tylko nieco chudszy), doskonale wygląda w mundurze, a nawet zachowuje się jak jego książkowy odpowiednik.

Muszę też zwrócić uwagę na postać Stephena Maturina. Postać ta została wprowadzona do serii powieści celowo: jako typowy i niereformowalny „szczur lądowy” Maturin miał pytać o rzeczy oczywiste dla marynarza, ale nieznane laikowi. Tym sposobem czytelnik poznawał tajniki wiedzy żeglarskiej na równi z doktorem – podobna rzecz ma miejsce w filmie. Miło, że tradycyjna rola Maturina nie została pominięta

„Pan i Władca” jest na swój sposób filmem prawie doskonałym. Prawie, bo ma jedną małą wadę – rozpoznawalną na szczęście jedynie dla specjalistów oraz miłośników prozy O'Briana. Otóż film padł ofiarą poprawności politycznej, która nie pozwalała na walkę okrętu angielskiego z amerykańskim – a taka walka miała miejsce w powieści „Na krańcu świata”, na której opiera się wątek pościgu. Potężna fregata zmienia więc banderę i staje się francuską. Tymczasem Amerykanie – faktycznie dysponujący wówczas najsilniejszymi i najbardziej nowatorskimi okrętami tej klasy na świecie – mieli ich zbyt mało, a poza tym stanowiły zbyt cenną i zbyt wielką siłę, by oddali chociaż jeden okręt Francuzom. Jednak to jedyny błąd, jakiego się dopatrzyłem.

„Pan i Władca: na krańcu świata” to film, do którego wracam regularnie. Lubię oglądać i sceny bitew morskich, i takie zwykłe, codzienne sceny z życia na pokładzie. Lubię przenieść się w czasy, kiedy umiejętność żeglowania wymagała ogromnych umiejętności, wiedzy i zręczności. Film dostaje u mnie pełne 10 gwiazdek.

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o to, że zamieściłaś, a się nie wyświetla, to ja nie mam z tym nic wspólnego - nie stosuję żadnej cenzury i nic nie robiłem przy żadnym komentarzu.

      Usuń
  2. A nie 9, skoro zauważyłeś jeden błąd ;) Ja również bardzo lubię ten film, lubię zresztą marynistyczną tematykę, a "Pan i władca" to jeden z najlepszych filmów podejmujących tematykę mórz, oceanów, okrętów. Świetny klimat, dobrze przedstawione realia tamtych czasów, kawał porządnej batalistyki, no i niezły Russell Crowe kontynuujący dobrą passę zainicjowaną rolą w "Gladiatorze".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przesady, nie będę kruszył kopii o jeden błąd :)

      Usuń
  3. Bardzo fajna recenzja, napisana porządnie, interesująca i zawierająca potrzebne informacje. Film wydaje się być ciekawy, dlatego z chęcią go obejrzę :)


    Zapraszam do siebie:
    http://ogrod-pelen-kartek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podoba ta recenzja, skupia się rzeczowo na filmie i jego treści. Nie ma tu na żadnych bzdur subiektywnych ocen nie mających nic wspólnego z filmem.BRAWO! To również jeden z moich ulubionych filmów, dlatego jestem wdzięczna autorowi za ciekawie napisany tekst.

    OdpowiedzUsuń