sobota, 30 listopada 2013

Requiem dla snu - studium upadku

Requiem for a Dream

USA 2000
Scenariusz: Darren Aronofsky, Hubert Selby Jr.
Reżyseria: Darren Aronofsky


Uzależnienia to temat wyjątkowo trudny i niewdzięczny. Niewdzięczny, bo czasami trzeba ukazać wyjątkowo niesmaczne sceny, niemal nierozerwalnie związane z nałogami. Trudny, bo w pewnym momencie twórca staje przed koniecznością odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego właściwie ludzie popadają w uzależnienia, skoro wszyscy wiedzą o zagrożeniach?”. „Requiem dla snu” to jedyna znana mi produkcja, która w pełni ukazuje nie tylko mechanizm powstawania uzależnienia, ale też przyczyny, dla której ludzie biorą i nie chcą przestać – nawet jeśli mają okazję.

W „Requiem dla snu” śledzimy równocześnie historię trojga ludzi: Harry'ego, jego dziewczyny Marion i jego matki Sary. Harry i Marion snują marzenia o lepszym życiu w przyszłości: ona chce prowadzić sklep, a on ma zamiar zrobić cokolwiek, by matka była z niego dumna – w tym celu musi stanąć na nogi. Aby jak najszybciej zdobyć potrzebną sumę, oboje decydują się na współpracę ze znajomym handlującym narkotykami. Matka Harry'ego czuje się tymczasem opuszczona, gdyż jej mąż nie żyje, a syn widzi się z nią coraz rzadziej. Jedynymi rozrywkami są dla niej spotkania z koleżankami i oglądanie telewizyjnego show. Pewnego dnia dowiaduje się, że została wybrana jako gość jednego z kolejnych wydań programu.

Jednak w życiu każdego z bohaterów zaczynają się problemy: Harry dowiaduje się, że na skutek wojny gangów nie uda się zdobyć odpowiedniej ilości towaru na sprzedaż, a na dodatek na ręce poranionej od ciągłego wkłuwania igieł wdaje się zakażenie. Marion czuje coraz większą potrzebę wzięcia kolejnej działki – niezależnie od kosztów. Natomiast Sara w ramach przygotowań do programu postanawia się odchudzić i zaczyna brać coraz większe ilości tabletek. A dalej jest już tylko gorzej.

„Requiem dla snu” to w moich oczach genialny pokaz mechanizmu uzależnienia – nie tylko od narkotyków, ale też rzeczy z pozoru niegroźnych, jak telewizja czy tabletki. Widzimy, że na początku Harry i Marion biorą narkotyki dla przyjemności. Oboje – ubogi półsierota i dziewczyna z dobrego domu, która ma dość pozerstwa i obojętności – widzą w narkotykach ucieczkę od codzienności. One pozwalają im marzyć, żywić nadzieję na lepsze jutro i dają siłę do realizacji planów. Nie zauważają nawet, kiedy przekraczają moment, w którym przyjęcie codziennej dawki zamienia się w rutynową czynność podobną myciu zębów czy jedzeniu. W tym momencie bohaterowie mogą się jeszcze wycofać – ale nie chcą. Przed nimi coraz więcej problemów, a dzięki prochom życie chociaż na parę godzin staje się łatwiejsze. Skutek może być tylko jeden: narkotyki przestają być środkiem do realizacji celu, ale są już celem samym w sobie. Nie inaczej jest z matką chłopca. Sara potrzebuje odrobiny uwagi, co ma jej zapewnić udział w programie telewizyjnym. Zdaje sobie sprawę z własnych niedoskonałości i chce poradzić sobie chociaż z jedną z nich. Wbrew pozorom nie chce być gwiazdą – chce po prostu przez chwilę poczuć się w ogóle zauważona. I nie dostrzega, kiedy coś do tej pory mało ważnego zaczyna rządzić jej życiem i postępowaniem.

Mocne punkty filmów Afonofsky'ego to zdjęcia i montaż. „Requiem dla snu” jest w moich oczach mistrzowskim przykładem na to, jak dobre ujęcia mogą przekazać więcej, niż „łopatologicznie” przekazana historia. Gdy Marion i Harry biorą narkotyki, ukazany jest dość szczegółowo cały ceremoniał związany z przygotowaniem porcji, strzykawki i właściwym zabiegiem. W tym momencie zaczyna się coś niepokojącego: nawet kiedy bohaterowie leżą obok siebie na łóżku, obraz składa się z dwóch ujęć: jego i jej. Później Harry i Marion nawet nie pojawiają się jednocześnie na ekranie – ich dialogi to szybkie oddzielne ujęcia twarzy obojga ukazane na przemian – symbol rozwijającego się specyficznego egoizmu, typowego dla osób uzależnionych, dla których kolejna dawka jest ważniejsza, niż wszystko inne. Kolejne sceny brania narkotyku są coraz szybsze i krótsze – znak tego, że jest to już czynność rutynowa.

Jednak jeśli chodzi o stronę techniczną, to najmocniejszym punktem filmu jest muzyka. Motyw przewodni pojawiający się w kilku najważniejszych momentach filmu to arcydzieło, które w niejednym rankingu uznane zostało za najpiękniejszą muzykę filmową wszechczasów. Ta melodia nie podkreśla klimatu – ona go tworzy. Zabrzmi to może nieco na niekorzyść filmu, ale bez muzyki nie miałby chyba aż tak wielkiej siły i nie zdobyłby aż takiego uznania. Czytałem już opinie od zwyczajnych typu "ten utwór jest genialny” po sformułowania typu „tu słychać płacz Boga lamentującego nad nieuchronnym upadkiem bohaterów”. Nie widzę w tym przesady – sam uważam tę melodię za najpiękniejszą spośród znanych mi motywów filmowych.

„Requiem dla snu” to film nie tyle trudny, co ciężki, wręcz przytłaczający. Osobiście znam ludzi, którzy twierdzili, że po obejrzeniu go opuściła ich wszelka chęć na eksperymenty z narkotykami. Wyłania się z niego przerażający obraz uzależnienia jako zagrożenia, które pojawia się podstępnie i rozwija stopniowo, tak, że ofiara nie jest w stanie go zauważyć. W tej materii jest to zdecydowanie najlepszy film spośród innych podejmujących podobną tematykę. I do tego jeszcze ta muzyka...

3 komentarze:

  1. Film bardzo ważny dla światowej kinematografii. Ważny też dla osób które pracowały przy nim. Dla wielu był to przełom w karierze. Pewnie każdy z nich i tak by sobie poradził, ale...

    Każdy odtwórca, każdej roli w tym filmie, wiedział że obraz jest ważny, i to widać w każdej minucie. Jared Leto i Jennifer Connelly podnieśli swoje notowania o 1000%. Ellen Burstyn już nic nie musiała w Hollywood. Mimo to, po 26 latach od zdobycia Oscara, znowu walczyła o tą najważniejszą nagrodę w branży. Nawet głupkowaty Wayans zagrał wg. mnie rolę życie (później wrócił do swoich Scary Movies, ale właśnie przez Requiem zyskał szacunek poważniejszej widowni).

    Muzyka? Napisałeś już wszystko o niej. Można tylko dodać że motyw przewodni jest wykorzystywany cały czas w różnych trailerach, reklamówkach itd. Zresztą cały soundtrack jest genialny.

    Oprawa wizualna? Majstersztyk w wykonaniu Matthew Libatique. Po Requiem został już stałym współpracownikiem Aronoskiego (podobie jak Mansell)

    Jedno z pism filmowych wpisało tytuł do "The 25 Most Dangerous Movies". Coś w tym jest.

    Skończę tak jak zacząłem.
    Film bardzo ważny dla światowej kinematografii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko ważny, ale i przejmujący. Nie żartuję z tym, że znam ludzi, którzy twierdzą, że ten film skutecznie zniechęcił ich do jakichkolwiek używek. Znam też takich (łącznie ze sobą), którzy zaczęli uważnie patrzeć na swoje życie, czy przypadkiem nie ma u nich czegoś, czemu niezupełnie potrzebnie poświęcają się w zbyt wielkim stopniu.

      Usuń
  2. A widzisz, nie zwróciłem uwagi na to, że w dalszej części filmu para pojawia się w osobnych ujęciach, a to rzeczywiście ciekawy zabieg.

    OdpowiedzUsuń