poniedziałek, 25 listopada 2013

W Pierścieniu Ognia - byc prawdziwą, kiedy wszyscy żądają fałszu

The Hunger Games: Catching Fire


USA 2013
Scenariusz: Simon Beaufoy, Michael Arndt
Reżyseria: Francis Lawrence

Wiosną zeszłego roku poszedłem na „Igrzyska Śmierci” nieco pod przymusem, z powodu złożonej obietnicy. Może dlatego film początkowo oceniłem dość surowo. Musiało minąć ponad pół roku, zanim ponura wizja przyszłości Susanne Collins dotarła do mnie z pełną siłą – dzisiaj ekranizacji jej powieści niewiele mogę zarzucić. Na drugą część czekałem z niecierpliwością, a na wyjście do kina nikt nie musiał mnie namawiać.

W najmniejszym stopniu nie żałuję – i nie tylko ze względu na słabość do Jennifer Lawrence. Przede wszystkim dlatego, że jest o wiele bardziej dojrzały od części pierwszej. O ile „Igrzyska Śmierci” można nazwać jeszcze filmem adresowanym do nastolatków, to „W Pierścieniu Ognia” jest obrazem, który może poruszyć każde, nawet najbardziej dorosłe serce. Jakoś tak bywa, że drugie części trylogii są tymi bardziej mrocznymi. „Imperium kontratakuje” na przykład jest filmem, w którym zło ujawnia całą swą potęgę i chociaż pojawia się promyk nadziei, to jednak ci źli są górą i odnoszą kolejne zwycięstwa. We „Władcy Pierścieni” co dobrzy odnoszą pierwsze zwycięstwo, ale zdają sobie sprawę, z jak ogromną potęgą przyszło im się zmierzyć. „W Pierścieniu Ognia” zachowuje tę regułę.

Powinienem przyjąć, że każdy, kto zastanawia się nad obejrzeniem tego filmu, oglądał „Igrzyska Śmierci”, dla porządku jednak uczynię drobne przypomnienie. W Ameryce przyszłości istnieje 13 dystryktów trwających w półniewolnictwie względem stolicy – Kapitolu, którego mieszkańcy żyją w luksusie. W trakcie „Igrzysk” z każdego dystryktu losowanych jest dwoje zawodników (chłopiec i dziewczyna) w wieku 12-18 lat, by wziąć udział w grze o przetrwanie, z której cało może wyjść tylko jedna osoba. Katniss to dziewczyna z Dystryktu 12, która zgłosiła się sama w zamian za swoją siostrę. W trakcie przygotowań do Igrzysk dała się poznać jako buntowniczka. Wreszcie kiedy ona i jej towarzysz Peeta zostali ostatnimi żyjącymi zawodnikami, odmówili dalszej walki. Zyskali tak dużą sympatię, że darowano im ten akt buntu i oboje uznano zwycięzcami.

Akcja „W Pierścieniu Ognia” przenosi nas o rok do przodu. Zbliża się tournée, podczas którego ona i Peeta będą występować w kolejnych dystryktach i stolicy kraju, współczuć rodzinom pokonanych i dziękować Kapitolowi za dobrobyt, w jakim żyją obecnie. Jednak buntownicza natura Katniss daje o sobie znać. Prezydent Kapitolu zdaje sobie sprawę, że Katniss stanowi zagrożenie dla obecnego porządku, szuka więc sposobu na oczernienie jej i uśmiercenie już po tym, jak przestanie być bohaterką mas. Dlatego przypomina o starym zwyczaju – Igrzyskach Ćwierćwiecza, w trakcie którego walczą ze sobą zawodnicy wylosowani spośród dotychczasowych i nadal żyjących zwycięzców Głodowych Igrzysk. A że Katniss to jedyna kobieta – zwyciężczyni z Dystryktu 12, więc jej udział jest przesądzony.

W filmie mamy więc ponownie do czynienia z okrutnymi zawodami, jednak o ile w części pierwsze stanowiły oś filmu, o tyle tutaj są raczej dodatkiem. Właściwym tematem filmu jest bowiem chory świat, w którym żyją bohaterowie – dotyczy to dekadenckiego Kapitolu, jak też wynędzniałych i ociekających nienawiścią i poczuciem beznadziei dystryktów. Katniss szybko zaczyna rozumieć, że jako zwyciężczyni jej los wcale się nie polepszył, a wręcz przeciwnie – teraz będzie starannie inwigilowana, a niemal każdy aspekt jej życia będzie wyreżyserowany przez specjalistów z Kapitolu ku uciesze widzów. W takich warunkach z najwyższym trudem udaje się jej zachować godność i własne zdanie. Mieszkańcy dystryktów wcale nie wydają się w tym względzie lepsi – widzą w niej symbol walki z systemem, przywódczynię, która w końcu powiedzie ich do walki i reagują niechęcią, a potem agresją, gdy wezwanie się nie pojawia. Katniss staje się więźniem narzuconych ról, a wyjście z dowolnej z nich musi zakończyć się tragedią - nie tylko osobistą, ale i wszystkich, którzy żyją blisko niej.

Film jest, jak wspomniałem, o wiele bardziej okrutny i ponury niż część pierwsza. Jednocześnie pewne rzeczy, które w moich oczach nieco obniżyły ocenę „Igrzysk Śmierci”, teraz stają się jasne. Obserwując zachowanie Katniss żyjącej na granicy załamania nerwowego rozumiem już zachowanie jej mentora z „Igrzysk Śmierci”. W innym świetle zacząłem patrzeć też na przedstawicielkę Kapitolu, która pełni rolę opiekunki zawodników Dystryktu 12: w części pierwszej sprawiała wrażenie sztucznego produktu, rodzaj bezmyślnej i pozbawionej uczuć celebrytki – dopiero teraz widać, że starannie maskuje swoje uczucia, by lepiej wczuć się w rolę i uniknąć losu może nawet gorszego od śmierci. Okazuje się bowiem, że mieszkańcy Kapitolu również żyją w swego rodzaju niewoli – podobnie jak mieszkańcy dystryktów muszą uważać na to, co mówią i czynią. W filmie mniej jest krwawych scen przemocy, jednak te, które się pojawiają, są o wiele bardziej sugestywne i poruszające. Mniej jest tutaj młodych ludzi zmuszonych do zabijania się nawzajem (Katniss i Peeta są zresztą najmłodszymi zwycięzcami), pojawiają się za to sceny egzekucji i brutalnych aresztowań wykonywanych przez aparat bezpieczeństwa. Katniss, podobnie jak w części pierwszej, pozwala sobie na przejawy buntu, jednak tym razem są one bardziej dojrzałe i przemyślane. Jej działania budzą podziw, ale i smutek – są to bowiem gesty osoby przeświadczonej o tym, że ma umrzeć i nie ma już nic do stracenia.

„W Pierścieniu Ognia” jest również, w sposób znacznie bardziej wyrazisty niż część pierwsza, na podstawie której powstał, krytyką pewnych istniejących dzisiaj zjawisk w świecie mediów czy gospodarki. Pierwsza część przyzwyczaiła nas do obrazu bezmyślnego, dekadenckiego tłumu, folgującego najniższym instynktom i spragnionego krwawej rozrywki. Tutaj posunięto się o krok dalej. Nierówności społeczne są o wiele bardziej wyraźne. Na przykładzie „Wioski Zwycięzców”, w której mieszkają Katniss i Peeta widać, że w nędzy dystryktów nawet najmarniejszy kawałek chleba czyni człowieka bogaczem. Tym bardziej ohydny wydaje się widok luksusowej uczty wydanej na część zwycięzców w Kapitolu, gdzie ludzie dostają więcej jedzenia, niż są w stanie zjeść. Karygodne marnotrawstwo żywności i innych dóbr oburza nie tylko w tym filmie – niełatwo poddaję się tego typu propagandzie, ale przyznam, że obiecałem sobie uważniej patrzeć na to, ile czego kupuję i czy naprawdę jest mi to potrzebne.

„W Pierścieniu Ognia” nie zawodzi mnie również pod względem technicznym i aktorskim. O słabości do Jennifer Lawrcence już wspominałem, nawet nie będę próbował ocenić jej obiektywnie. Powiem tylko, że jest jedną z nielicznych znanych mi aktorek, która potrafi naprawdę przekonująco zagrać każdą emocję, za pomocą drobnych jedynie zmian w mimice, a więc prawdziwie, bez przesadnych, teatralnych gestów. Pozostali aktorzy, również ci młodzi, w moich oczach spisują się bez zarzutu. Wizualnie film jest świetny, nie ma też denerwującego mnie w poprzedniej części efektu „roztrzęsionej kamery” mającej zapewne wnieść element dynamiki – tym razem podobną rolę spełniają krótkie ujęcia i odpowiedni montaż z dopasowaną muzyką. Jeśli już miałbym doczepić się czegoś, to jednej rzeczy, mającej związek z samą powieścią. Otóż pojawia się zagrożenie totalnego zniszczenia zbuntowanych dystryktów. No dobrze, a kto wtedy będzie pracował? Kapitol nie posiadał jakichś androidów roboczych, a ktoś musiał te wszystkie dobra wytwarzać bądź wydobywać potrzebne surowce. Dość poważne niedopatrzenie moim zdaniem.

Za jedną wadę odejmuję jeden punkt. Pozostaje więc ocena 9/10. W pełni zasłużona, bardzo silna dziewiątka.

PS. Czy tylko mi się wydaje, że dystrybutor tradycyjnie dał ciała z tłumaczeniem tytułu?

5 komentarzy:

  1. Obejrzę dla względów estetycznych, słabości do orwellowskich wizji przyszłości i Stanleya Tucci wykrzykującego "Hunger games!". No i może dla Lenny'ego Kravitza.
    Dla Lawrence na pewno nie - zastanawiające, co jest w niej takiego dla mnie odpychającego, że nie mogę na nią patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiające, że wiele Pań mówi to samo, co Ty. Nie chcę, żeby to zabrzmiało złośliwie (ale oczywiście zapewne zabrzmi), ale to może być troszkę swego rodzaju zazdrość, gdyż Lawrence jest rzadkim typem kobiety, która pasuje i na dziewczynę w sensie romantycznym, i na przyjaciółkę, z którą można pogadać od serca i iść na kawę. Pewnie dlatego każdy znany mi facet jest w niej zakochany - i to nie tylko nastolatek :)

      Usuń
  2. Super, rzadko się zdarza żeby druga część przewyższała pierwszą. Chociaż rzeczywiście, jak tak wspomniałeś Star Ward i Władcę Pierścieni, to chyba jednak nie tak rzadko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsza część jest bardzo dobra, dostarczyła mi wielu emocji, więc i na pewno "dwójkę" obejrzę. Tym bardziej że oceniana jest wyżej od jedynki. JLawrence polubiłem dość szybko, obejrzałem trzy filmy z jej udziałem i nie mam żadnych wątpliwości, że posiada ona charyzmę i talent do odgrywania różnych ról i różnych emocji.
    Podstawowy problem z częściami drugimi polega na tym, że gdy planowany jest trzyczęściowy cykl to część środkowa nie ma wtedy ani początku ani końca, więc nie budzi takich emocji jak pierwsza i ostatnia część. No ale są wyjątki - "Powrót Jedi" mimo iż był wyczekiwanym finałem okazał się znacznie słabszy od poprzednika. Ale np. "Władca Pierścieni" czy "Powrót do przyszłości" mają według mnie rewelacyjną ostatnią część.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po mojemu "W Pierścieniu Ognia" budzi o wiele większe emocje niż część pierwsza, także nie ma się czego obawiać.

      Usuń