czwartek, 13 lutego 2014

Dyktator - o hipokryzji poprawności politycznej.

The Dictator

USA 2012
Scenariusz: Sasha Baron Cohen, Alec Berg, David Mandel, Jeff Schaffer
Reżyseria: Larry Charles

Nie znoszę skrajności w żadnej postaci. Fanatyzm jest bowiem niebezpieczny zawsze - niezależnie od formy. Dlatego wojujący zwolennicy poprawności politycznej mierżą mnie w stopniu takim samym, jak neonaziści albo ludzie z wizerunkiem sierpa i młota na koszulkach. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest fakt, że poprawność polityczna jest nudna, smutna i z gruntu fałszywa. Społeczny zakaz używania tego czy innego słowa nie zmieni niczyich poglądów, a wręcz przeciwnie - pozwoli je wyrażać w formie uniemożliwiającej oskarżenie o poglądy np. faktycznie rasistowskie.

Żeby było jasne: nie jestem antyżaden i nawet pewne niepokojące doniesienia o wyczynach arabskim imigrantów na zachodzie Europy nie przeszkadzają mi w dostrzeżeniu, że wielu z tych imigrantów to uczciwie pracujący na chleb ludzie, którzy przestrzegając swoich obyczajów jednocześnie szanują prawa kraju, w którym mieszkają. Jednak nie mogę nie zauważyć, że zwolennicy poprawności politycznej mają zresztą wybitną skłonność do ośmieszania siebie i swojej idei. Nigdy nie przyjdzie im do głowy, że nazywanie inwalidy "sprawnym inaczej" jest faktycznie prześmiewcze. Nie zastanowią się, czy przypadkiem niechęć jakiegoś Kowalskiego do, dajmy na to, Romów, nie jest spowodowana osobistymi i niemiłymi przeżyciami - w dodatku niebędącymi odosobnionym przypadkiem. A już nigdy w życiu nikt z "poprawnych politycznie" nie pomyśli, że niczym nie różni się od ludzi, których prześladuje.

Mistrzem w ukazywaniu absurdów myślenia kategoriami poprawności politycznej, jak i skrajnego szowinizmu, jest Sasha Baon Cohen. "Borat" jednych zgorszył, innych (w tym mnie) rozbawił do łez, ale każdego chyba skłonił do myślenia. "Dyktator" to film teoretycznie innego gatunku, ale o bardzo zbliżonej wymowie - przy czym jego "zasięg rażenia" jest znacznie większy. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś o tym filmie nie słyszał: bohaterem jest Aladeen, dyktator afrykańskiego państwa Wadiya będącego skrzyżowaniem arabskiej kultury z systemem politycznym Korei Północnej. Nie bacząc na potrzeby swojego kraju i protesty innych krajów, Aladeen nakazuje rozwijać program broni nuklearnej. Skutkiem tego ONZ wprowadza sankcje gospodarcze. Dyktator decyduje się osobiście wystąpić przed Radą Bezpieczeństwa i jedzie wraz ze świtą do Nowego Jorku. Nie wie o tym, że jego kuzyn planuje spisek mający na celu przejęcie władzy i rozprzedanie bogactw kraju. Pierwszej nocy w Nowym Jorku Aladeen zostaje porwany z hotelu i wyrzucony na ulicę. Nikt go nie poznaje, gdyż porywacz... zgolił mu brodę. Pozbawiony władzy dyktator szuka pomocy i uzyskuje ją z dwóch źródeł. Jednym z nich jest Zoey, kierowniczka sklepu ze "zdrową" żywnością, która jednak nie zna nazwiska człowieka, któremu pomaga. Drugim są rodacy dyktatora, którzy uciekli przez reżimem, ale tutaj, w Ameryce, marzą o świecie kierującym się wyłącznie prawami szariatu.

Powiedzmy sobie szczerze: wyśmiewanie ludzi z powodu ich narodowości i koloru skóry jest głupie. To tak, jakby czepiać się ludzi z niebieskimi oczami. Cohen konsekwentnie tego unika. Za to daje mnóstwo okazji do wyśmiania poglądów - zwłaszcza tych skrajnych lub nieżyciowych. W "Dyktatorze" obrywa się wszystkim: feministkom i szowinistom, rasistom i ludziom ultrapoprawnym politycznie, demokracji i dyktaturze. Parę przykładów? Proszę bardzo. Arabowie zostają aresztowani za samo mówienie po arabsku. Anarchiści nazywają policjantów "faszystami", ale zgadnijcie, dokąd idą, gdy dzieje im się krzywda? Koledzy Aladeena wściekają się, gdy ich obraża, ale nie mają nic przeciwko temu, że stosuje te same metody wobec innych. Mamy wojujących przeciwników dyktatury Aladeena, ale prezentujących swoje poglądy w sposób zaskakująco podobny do naszego bohatera i uważających Che Guevarę za milusia i wzór do naśladowania.

W porównaniu z na przykład "Boratem", "Dyktator" w znacznie większym stopniu dotyka świata wielkiej polityki. Nie lubię rozprawiać na te tematy i w przeciwieństwie do wielu moich rodaków nie udaję, że znam się na tym, ale w tym wypadku uczynię wyjątek i temu zagadnieniu też parę słów poświęcę. "Dyktator" bardzo celnie krytykuje również pewne przywary ustrojów - zarówno dyktatury, jak i demokracji. Przy okazji mamy tutaj dość brutalną, ale celną krytykę krajów Trzeciego Świata, których przywódcom nie zależy w najmniejszym stopniu na dobru kraju czy jego mieszkańców, ale tylko i wyłącznie o władzę, pieniądze i wpływy. Uciekinierzy z takich krajów szybko zapominają, przed czym uciekli i ani im w głowie asymilacja - przeciwnie, chętnie zniszczyliby kraj, który ich przyjął, i jego mieszkańców, którzy ich ugościli. Próba zaprowadzenia demokracji w Wadyii to nic innego niż zastąpienia jednego zamordyzmu innym. Żeby było sprawiedliwie - demokracji też się obrywa i to solidnie: Aladeen wymienia zalety dyktatury, które niepokojąco przypominają to, co obserwujemy w prawdziwym życiu, w naszym - podobno - demokratycznym państwie. A tam, w Wadyii, przynajmniej ludzie wiedzą, czego się spodziewać.

"Dyktator" to, niejako mimochodem, także świetna komedia. Jedynym jej mankamentem jest kilka typowych (niestety) dla twórczości Cohena scen, które należą do gatunku niesmacznych (bynajmniej nie z powodu wyśmiewania kogokolwiek, lecz z powodów, że tak powiem, fizjologicznych), a bez których film mógłby spokojnie się obejść. Jednak większość filmu jest tak powalająca, a sam Cohen gra tak genialnie, że trudno mi się na niego boczyć. Sam "Dyktator" dostaje u mnie 8 gwiazdek na 10. Zaprawdę powiadam Wam, cieszmy się, że są jeszcze ludzie, którzy nie boją się śmiać ze wszystkiego i wszystkich. Może kiedyś dojdą do władzy ludzie, którzy uznają takie filmy za obraźliwe i zabronią ich kręcenia - obyśmy nigdy takich czasów nie dożyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz