czwartek, 27 lutego 2014

Dziewczyna z lilią - dramat inny niż wszystkie

L'Écume des jours

Francja 2013
Scenariusz: Luc Bossi, Michel Gondry
Reżyseria: Michel Gondry

Wyobraźcie sobie świat, w którym istnieje firma pisząca na bieżąco elementy scenariusza waszego życia. Świat, w którym bujanie w obłokach oznacza dokładnie to: zakochani mogą zamówić swoją prywatną chmurkę, oddalić się od wszystkiego i oglądać świat z góry. Podanie na deser ciasta z koniakiem oznacza znalezienie w torcie butelki z napojem. A wasz dom zmienia rozmiary w zależności od stanu posiadania.

Taki świat stworzył francuski pisarz Boris Vian w powieści znanej u nas pod tytułem "Piana złudzeń". Jego bohaterem jest Colin, młody genialny wynalazca, który opracował między innymi pianokoktail - urządzenie, które wytwarza drinki, jeśli zagra się na nim jak na fortepianie. Skład napoju zależy od użycia odpowiednich tonów. Colin ma służącego Nicholasa, dobrego przyjaciela Chicka - marzyciela zafascynowanego twórczością filozofa Partre'a, niestety nie ma partnerki. Pewnego razu zostaje zaproszony na przyjęcie, na którym poznaje Chloe. Młodzi zakochują się w sobie, po pewnym czasie biorą ślub. Jednak nad bohaterami gromadzą się czarne chmury: Chloe czuje się coraz gorzej. Okazuje się, że w płucach Chloe wyrosła lilia wodna. Jeśli roślina rozrośnie się, dziewczyna umrze. Colin robi co w jego mocy, by ocalić ukochaną, ale lilia rośnie bardzo szybko.
Pierwszy film na podstawie powieści powstał już w 1968 roku - uczciwie przyznam, że go nie widziałem. Jednak miałem niedawno niekłamaną przyjemność widzieć dzieło Michela Gondry'ego z zeszłego roku, znane u nas pod tytułem "Dziewczyna z lilią". Film, podobnie jak powieść, jest pełen metafor i gier słownych, często nieprzetłumaczalnych lub niezrozumiałych dla polskiego widza. Niemniej, muszę powiedzieć, że i bez znajomości tych niuansów obraz jest absolutnie cudowny, bajkowy i wzruszający. Dotyczy to nawet drugiej połowy filmu, która nie jest już zabawną opowieścią o wielkich i małych radościach beztroskiego życia, a zamiast tego przynosi ból i rozpacz, a ostatecznie - tragiczny koniec bohaterom.

Wiele metafor zastosowanych w filmie jest zresztą ponadczasowych i zrozumiałych, żeby nie powiedzieć oczywistych. Nietrudno domyślić się, czym jest lilia wodna atakująca Chloe albo kogo przedstawia Chick - dosłownie wyznawca swojego filozoficznego guru. Pojazd w kształcie chmurki, którym podróżują zakochani - tego chyba tez tłumaczyć nie trzeba. Pewne sceny nie są tak oczywiste, ale można tłumaczyć je na swój sposób. Na przykład nauka tańca trudnego, bo polegającego na wydłużaniu się kończyn, jako żywo przypomina mi dzisiejsze próby opanowania klasycznych tańców przez ludzi przyzwyczajonych raczej do zwykłego podskakiwania na parkiecie. Fakt, że Nicholas jako służący jest osobą o najwyższym możliwym statucie społecznym nie dziwi mnie - specjalistów zawsze powinno się należycie cenić. Dom zmieniający swoje rozmiary w zależności od stanu konta też jest logiczny (chociaż uczciwie przyznam, że nie chyba nie chciałbym, żeby tak było naprawdę). W filmie pojawia się też przesympatyczne domowe zwierzątko - myszka zamieszkująca w klatce będącej w istocie miniaturową wersją mieszkania Colina. To chyba oczywiste, że zwierzęta domowe są równorzędnymi domownikami?

Trudno jest chyba nakręcić film na podstawie powieści surrealistycznej - również ze względu na konieczność przedstawienia świata zupełnie nierzeczywistego. "Dziewczyna z lilią" na szczęście wychodzi z tego nie tylko obronna ręką - prezentuje się wręcz doskonale. Dzieje się tak między innymi dzięki doskonałej grze barw i świateł. Pierwsza - ta radosna i raczej komediowa - połowa filmu utrzymana jest w ciepłych barwach. Potrawy na stole w kuchni wirują w tańcu tworząc cieszące oko wzorki, zanim uda się je zjeść, ubrania pojawiają się i znikają na życzenie bohaterów, a promienie słońca nie padają tak po prostu, lecz zbliżają się i oddalają. Potem, w miarę jak narastają problemy bohaterów, otaczający ich świat traci kolor - w przenośni i dosłownie. Okna ich domu zarastają dziwną pajęczyną, która nie przepuszcza słońca, a barwy stają się coraz bardziej wyblakłe, aż wreszcie świat staje się czarno-biały. Zabieg jest genialny w swojej prostocie i bardzo silnie oddziałuje na widza - przynajmniej na mnie, bo jestem wrażliwy na barwy i nie ukrywam, że pod koniec niewiele widziałem przez łzy. Duża tu oczywiście zasługa świetnej gry aktorów, w tym mojej ukochanej Audrey Tautou. Scena, kiedy próbuje schwytać promień słońca, jest - mimo swego tragizmu - jedną z najładniejszych w filmie.

Film udowodnił ponadczasowość dzieła Viana. Niewiele się zmieniło od tamtego czasu, można powiedzieć. Instytucje państwowe w powieści działają okrutnie i nieludzko, za nic mając ludzkie nieszczęście. To samo niestety da się powiedzieć o niektórych przedstawicielach instytucji kościelnych, którzy zamiast nieść pocieszenie w chwilach, gdy jest to najbardziej potrzebne i pożądane, patrzą na człowieka przez pryzmat jego portfela. I jeszcze miłośnicy twórczości Partre'a (ci, co znają film lub powieść, będą wiedzieć, o co chodzi) żyją i dzisiaj - mimo tego, że wielu im podobnych umarło przez niego wyjątkowo idiotyczną i niepotrzebną śmiercią, twierdząc do samego końca, że przecież nic złego nie robią.

Pisać o "Dziewczynie z lilią" jest bardzo trudno - naprawdę nie jest łatwo opisać film będący ogromną metaforą; w którym każda scena niemalże i każdy szczegół ma ukryte znaczenie. Oczywiście jeśli ktoś lubi filmy, w których pozornie wszystko jest postawione na głowie. Wystarczy jednak poczekać chwilę i - przepraszam za banał - otworzyć serce. I wszystko stanie się jasne i oczywiste; łącznie z tym, że każdy z nas powinien mieć tyle hartu ducha, co Colin, który walczył o Chloe do samego końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz