piątek, 18 lipca 2014

Niezwykłe życie Timothy'ego Greena - o rodzicielstwie słów kilka

The Odd Life of Timothy Green

USA 2012
Scenariusz i reżyseria: Peter Hedges

Każdy z nas lubi sobie marzyć. Wyobrażamy sobie, jak idealne mogłoby być nasze życie... stop! Wcale nie idealne. W idealnym świecie nie ma niczego, co urozmaicałoby codzienność: nie ma rzeczy, które wymagałyby od nas poświęceń, pracy, potrzeby samodoskonalenia. W idealnym świecie wszystko jest przewidywalne, nie ma przygód, krótko mówiąc - jest nudno. Ale marzyć zawsze warto - nigdy nie wiadomo, kiedy i jak nasze marzenia się spełnią.

Cindy i Jim Greenowie też mają marzenie - o dziecku. Własnych dzieci mieć nie mogą, więc jadą do ośrodka adopcyjnego. Kierowniczka ośrodka ma jednak zastrzeżenie - w rubryce "doświadczenie" napisali jedno słowo - "Timothy". Greenowie opowiadają więc historię jedynego dziecka, którym się opiekowali. Otóż kiedy dowiedzieli się, że nigdy nie będą mieć dzieci, spisują na kartkach cechy i zdolności ich wymarzonego potomka i symbolicznie zakopują te kartki w ogrodzie. Nad ranem ze zdumieniem odkrywają, że w ich domu pojawił się chłopiec z liśćmi wyrastającymi z nóg, a skrzynka z kartkami gdzieś zniknęła. Greenowie muszą zająć się chłopcem i odkrywają, że opieka nad dzieckiem to niespodziewanie trudne zadanie - zwłaszcza kiedy ich marzenia muszą zmierzyć się z rzeczywistością.

Srodze rozczaruje się widz, który czytając opis fabuły spodziewa się filmu z pogranicza fantasy o chłopcu posiadającym nadzwyczajne zdolności. "Niezwykłe życie Timothy'ego Greena" to nie baśń, w każdym razie nie w formie, jakiej możnaby się spodziewać.Timothy jest bowiem - pomijając wspomniane liście - zupełnie zwyczajnym chłopcem. Tak właściwie to jest nawet nieporadny i momentami niezdarny. Jednak ma pewną moc, a jest nią - przepraszam za banał - dobre serce. Każdy, kto spotyka Timothy'ego, początkowo traktuje go jak dziwoląga albo ostatnią fajtłapę, po czym w jakiś sposób odkrywa, że chłopiec jest czymś więcej, niż się na początku wydaje i ostatecznie nie można go nie lubić. Timothy ma wiele dobrych chęci, jest bezgranicznie ufny i potrafi sprawić, że ludzie czują się przy nim lepiej, a potem dochodzą do wniosku, że powinni coś zrobić ze sobą, by ich "prawdziwe ja" odpowiadało wyobrażeniom chłopca.

Baśniowo na pewno nie układa się przybranym rodzicom Timothy'ego. Wypisane na kartkach życzenia spełniają się, tyle że nie tak idealnie, jakby sobie tego życzyli. Można teoretycznie powiedzieć, że nie wyrażali się dość precyzyjne - ale czy na pewno? Moim zdaniem dostają w ten sposób cenną nauczkę, a nawet kilka. Ich wyobrażenia o idealnym potomku i o sobie jako idealnych rodzicach szybko obracają się w gruzy. Równie szybko przekonują się, że popełniają typowy błąd wielu rodziców - chcieli przelać na swoje dziecko własne niespełnione marzenia i ambicje. Timothy jednak ma własne cele, a próby podporządkowania się rodzicom kończą się w sposób nieszczególnie dla wszystkich korzystny, zwłaszcza dla dzieciaka. Greenowie szybko poznają też cienie bycia rodzicem, w tym kłopoty z rozpoznaniem jego potrzeb i marzeń: zamartwianie się o własne dziecko skutkuje chęcią ciągłej kontroli, ale owe dziecko wcale tej kontroli i nie potrzebuje, i nie chce. Chcąc "popisać się" Timothym, stawiają go w niezręcznych i ośmieszających go sytuacjach. Jednak nauka nie idzie w las - ostatecznie przychodzi zrozumienie, że marzenia nie zawsze mają coś wspólnego z rzeczywistością. Tak jest nawet lepiej: więcej jest okazji do radości, wzruszeń, niespodzianek...
Jako "typowy" disney'owski film z morałem, "Niezwykłe życie..." daje sobie więc radę. Nie żałuję, że poświęciłem czas na obejrzenie tego filmu - jednak po jego obejrzeniu ze złości miałem ochotę zrobić sobie ziółka na uspokojenie. Dlaczego? Ano dlatego, że zbyt wiele jest tu scen żenujących, ukazujących Timothy'ego w różnych ośmieszających go sytuacjach. W pewnym momencie robi się szczerze żal chłopca. Zachowanie Greenów względem Timothy'ego przestaje w pewnym momencie być zabawne, a staje się irytujące. Ja wiem, że to zabieg mający na celu wychowawcze oddziaływanie na widza, jednak ile można? A może za bardzo się czepiam? Może, jak się zastanowić, te sceny denerwują dlatego, że były udziałem i moim, i wielu innych młodych ludzi? Jeśli tak, to pozostaje mieć nadzieję, że film ten w jakiś sposób pomoże ludziom, którzy go oglądali, by nie wymagali zbyt wiele od innych, a zaczęli raczej od siebie.

Mimo opisanej cechy "Niezwykłe życie" jest całkiem przyzwoitym filmem familijnym. Przesłanie jest, jak to bywa u Disneya, niemal łopatologiczne, ale jednocześnie podane w sposób intrygujący i oryginalny. Nudzić się na tym filmie nie można na pewno. Nie jest idealny - ale to bardzo dobrze. Gdyby film nie miał wad, to czy komukolwiek by się podobał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz