piątek, 25 lipca 2014

Cowboy Bebop - nawracam się na anime

Kaubōi Bibappu (Cowboy Bebop)

Japonia 1998-1999
Reżyseria - Shin'ichirō Watanabe



Do niedawna, pomijając genialne filmy Hayao Miyazakiego, japońskie produkcje animowane jakoś do mnie nie trafiały. Aż wreszcie tak się zdarzyło, że bliska mi osoba namówiła mnie na obejrzenie serialu, po którym, jak to określiła, albo anime znienawidzę, albo pokocham. Tak z pewną podejrzliwością usiadłem do pierwszego odcinka serialu "Cowboy Bebop". Wybór był doskonały, serial mnie oczarował i z trudem powstrzymałem się przed urządzeniem maratonu i obejrzeniu ciągiem pozostałych 25 odcinków. Jak wspomniałem - mam krótki kontakt z anime i nie znam za dobrze kultury japońskiej, więc dalsza część tekstu będzie opisem nie znawcy, tylko przypadkowego widza; za to zachwyconego tym, co zobaczył. „Cowboy Bebop”, zgodnie z tytułem, ma trochę wspólnego z westernem, niemniej przede wszystkim czerpie pełnymi garściami z powieści kryminalnych stylu "noir". Takie połączenie, pozornie karkołomne, dało niesamowity efekt.


Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to wprowadzenie w historię świata przedstawionego. Otóż poznajemy ją nie z rozmów bohaterów czy monologu narratora, lecz z chaotycznych napisów podczas czołówki; ułożonych na kształt szybko przewijanych szpalt z gazet. Jeśli zadamy sobie trud czytania tych napisów, to dowiemy się, że akcja dzieje się w latach 70. XXI w. Kilkadziesiąt lat wcześniej wynaleziono wrota służące szybkim podróżom międzyplanetarnym. Niestety awaria wrót umieszczonych blisko Ziemi doprowadziła do rozpadnięcia się Księżyca, co zakłóciło pływy, poziom oceanów i klimat, a resztki Księżyca spustoszyły naszą planetę. Większość ludzkości zginęła, a ocaleni przenieśli się na Marsa, księżyce Jowisza i Saturna, słowem - wszędzie tam, gdzie istniały warunki umożliwiające stopniowe wytworzenie atmosfery i budowę osiedli. Niestety siły porządkowe dopiero się organizują i nie są w stanie zapanować nad falą anarchii i przestępczością. Dlatego ściganie przestępców jest w znacznej części zadaniem łowców nagród nazywanych kowbojami.

Głównymi bohaterami serialu jest właśnie para kowbojów mieszkających na statku kosmicznym o wdzięcznej nazwie Bebop. Jednym z nich jest Spike, były gangster, który zmienił stronę pod wpływem nieszczęśliwej miłości. Jego jedynym przyjacielem jest właściciel Bebopa, były policjant Jet, zniechęcony do oficjalnej pracy policyjnej, gdyż nie przyniosła mu niczego poza okaleczeniem. Para ta znakomicie się uzupełnia: Jet jest spokojny, opanowany, a swoje poczynania starannie planuje. Spike natomiast kieruje się głównie emocjami, za to jest niezrównanym pilotem i strzelcem. Pomijając okazję do zarobku, cenią spokój. W krótkim czasie jednak na pokład Bebopa trafiają trzy postacie, które ten porządek zburzą: genetycznie udoskonalony pies Ein, Faye – kobieta pamiętająca Ziemię sprzed katastrofy i ocalona dzięki zamknięciu w komorze kriogenicznej oraz młoda, ale genialna hakerka bez rodziny przedstawiająca się jako Edward. Zgromadzeni na statku bohaterowie wspólnie polują na przestępców, starają zarobić pieniądze, a także walczą z demonami przeszłości i próbują znaleźć swoje miejsce w teraźniejszości.

"Cowboy Bebop", niejako zgodnie z tytułem, ma w sobie coś z westernu. Bynajmniej nie chodzi mi o strzelaniny i grasujących wszędzie bandytów różnej maści, ale o sytuację, w jakiej znalazła się ludzkość. Bardzo przypomina XVIII i XIX wiek w Ameryce Północnej: wielu wędrowców, uciekinierów czy po prostu ludzi zwykłych ludzi ruszyło w świat, by znaleźć dla siebie miejsce, a niezmierzone połacie ziemi tylko na nich czekały. Jednak przygoda miała swoją cenę: osadnicy mogli liczyć głównie na siebie, służby porządkowe praktycznie nie istniały i trzeba było czasu, by utworzono coś na kształt cywilizowanego społeczeństwa. Ostatecznie sytuacja się unormowała, powstały nowe społeczeństwa, zaprowadzono porządek, a pojawienie się cywilizacji przyniosło kres temu, co nazywano "Dzikim Zachodem". W świecie "Cowboya Bebopa" widzimy właśnie końcowy okres międzyplanetarnego exodusu – wydaje się, że cywilizacja ludzka przetrwała i ponownie się organizuje, ale jeszcze nie całkiem radzi sobie z falą przestępstw i zdać się nie na stróżów prawa, tylko na ludzi myślących trochę podobnie, jak ich ofiary.

Tutaj muszę wtrącić, że bardzo oryginalnie potraktowano kwestię postępu. Twórcy serialu starali się w miarę wiarygodnie przewidzieć, jak wyglądałby rozwój nauki i techniki po katastrofie. Niesamowicie rozwinęła się medycyna: mamy na przykład w pełni funkcjonalne protezy kończyn, oczu i innych narządów oraz komory kriogeniczne. Oczywiście musiał pojawić się system podróży międzyplanetarnych, mam wrażenie, że w pewnej mierze wzorowany na „Gwiezdnych Wrotach”, chociaż zmodyfikowany do formy umożliwiającej umieszczenie wrót w przestrzeni kosmicznej i transport nie tylko ludzi, ale i sporych pojazdów. Statki kosmiczne są przeróżne: od potężnych transportowców po malutkie jachty i jednoosobowe ścigacze. Ciekawe jest to, że stosowana przez bohaterów broń jest w zasadzie znaną nam bronią palną, tyle że czasem o większej sile rażenia. Cóż, w sytuacji zagrożenia istnienia ludzkości należy najpierw martwić się o urządzenia ratujące życie, a nie – niszczące je. Logiczne moim zdaniem.

Teraz co nieco o bohaterach. Tutaj wchodzimy w klimaty "noir", bo serial, mimo pewnej ilości scenek wesołych czy bardzo dynamicznych, jest dość ponury, a i same postacie do tych tradycji silnie nawiązują. Co mi się najbardziej rzuciło w oczy, to konstrukcja postaci. W innych, europejskich czy amerykańskich serialach, animowanych bądź zwykłych byłaby drużyna "dobrych" (syndrom Mary Sue jest niestety aż zbyt popularny), którzy walczą ze złem, grają w drużynie i wspierają się nawzajem oraz drużyna złych, którzy dążyliby do bogactwa lub władzy nad światem. Tutaj przeciwnie: Spike i Jet to para samotników, którzy dobrze się ze sobą czują, ale kiedy na statku pojawia się Faye, Ed i Ein, wszyscy zaczynają działać sobie na nerwy i jeśli działają razem, to raczej dla korzyści finansowych lub dla świętego spokoju. Za to ich przeciwnicy często są czymś więcej, niż tylko pospolitymi rabusiami – mają określone cele, a nierzadko wcale nie różnią się od załogi "Bebopa".

Dodatkowo bohaterowie to żadni supermeni. Ciągle trapią ich problemy finansowe, nie każda akcja kończy się sukcesem, a w dodatku zdają sobie sprawę, że ich epoka się kończy, policja działa coraz sprawniej, a bandytów jest coraz mniej. Nawet Spike i Jet zaczynają się kłócić i coraz częściej szukają odosobnienia, zaś najczęstszą przyczyną sporów jest Faye i jej pozornie tylko egoistyczna postawa. Jedynie momentami bohaterowie pozwalają sobie na okazanie przywiązania do siebie. Sceny takie są wyjątkowo rzadkie, za to autentycznie wyciskają łzy z oczu. Żaden z bohaterów, zwłaszcza Spike, nie mówi niczego w stylu „muszę go ratować”, jednak dzięki genialnej kresce i nastrojowej muzyce wystarczy tylko drobna zmiana rysów twarzy, odpowiednia piosenka – i od razu widać, że pozornie opanowany "kowboj" myśli zupełnie coś innego niż mówi. Jet zachowuje się i nawet mówi jak surowy samuraj, ale zadziwiająco czule traktuje wszystko, co żyje. Faye natomiast chce uchodzić za bezwzględną egoistkę, ale co i raz niechcący okazuje, że ma miękkie serce i kiedy tylko ma okazję opuścić "Bebopa' na zawsze, to ostatecznie doń wraca.

Nietrudno było mi zauważyć, że największym wyzwaniem dla bohaterów "Cowboya Bebopa" są oni sami. Spike twierdzi, że lubi spokój, nie cierpi zaś zwierząt, kobiet i dzieci. Słowem – wszystkiego, co oznacza stabilizację. Jet jest łowcą nagród, ale nie lubi nagłych akcji, woli raczej spokojną pracę, można rzec dochodzeniową. Faye udaje niezależną, ale panicznie boi się samotności. Nawet Ed, która wydaje się cieszyć byle czym i niczym nie przejmować (poza wiecznie pustym żołądkiem), znajduje w załodze "Bebopa" namiastkę rodziny, której nie ma. Będąc zmuszonymi do przebywania na pokładzie zdają się działać sobie na nerwy – a jednak po paru odcinkach widz ma wrażenie, że ogląda zwyczajne życie przeciętnej rodziny, gdzie Jet, jako najstarszy, rozsądny i najbardziej doświadczony, pełni rolę opiekuna. I chyba wbrew pozorom dobrze im ze sobą.

Na koniec pozostawiłem sobie kwestie techniczne. Jeśli we wszystkich anime "kreska" wygląda tak jak w "Bebopie", to nie chcę już oglądać żadnych innych animacji poza japońskimi. Czemu, ach, czemu w Europie czy Ameryce nie ma tak genialnej kreski, w których ruchy postaci są płynne, mimika – bogata, a kiedy postać kręci głową, to widać nawet ruchy ścięgien pod skórą? Cudowne jest tło – w pełni dopracowane i żywe, z poruszającymi się w tle ludźmi czy pojazdami. I jeszcze cieniowanie, dzięki któremu niektóre sceny wyglądają jak doskonałej jakości fotografie. Pojazdy są rysowane ze wszystkimi szczegółami – widok odremontowanego wahadłowca Space Shuttle z pracowicie oddanymi płytkami osłony termicznej wbił mnie w fotel. Do tego jeszcze muzyka! Ścieżka dźwiękowa nagrana została przez zespół The Seatbelts, który wykonuje muzykę naśladującą popularny przed laty styl, pochodną jazzu zwaną… "bebop" właśnie. Oprócz takiej muzyki pojawiają się też często ballady wykonywane przez ten sam zespół; takie, że czasami lepiej mieć przygotowane spore pudło chusteczek. Weźmy sobie chociażby piosenkę końcową z serialu – "Real Folk Blues" – piękna rzecz, nawet jeśli nie rozumie się japońskiego (a jeszcze piękniejsza, jeśli znajdziemy tłumaczenie).

Niedawno dowiedziałem się, że "Cowboy Bebop" został w jakimś światowym rankingu uznany za 5. najlepszą serię anime w historii. Nie znam się, ale to chyba o czymś świadczy. Teraz biorę się za kolejne – nie wiem, czy wywrą wrażenie choćby w połowie tak silne, ale teraz nie mam wątpliwości, że warto poświęcić im czas. No i chyba trzeba nadrobić zaległości w wiedzy o Japonii. A za kilka lat pewnie do "Cowboya Bebopa" wrócę.

See You Space Cowboy...

2 komentarze:

  1. Nie oglądałam, przyznam. Za to muzykę znam bardzo dobrze. Uwielbiam, często słucham. Na przykład taki oto numer: https://www.youtube.com/watch?v=WKnVaDwUg5s . Polecam przesłuchanie całego soundtracku. Miażdży. Pozdrawiam:).

    OdpowiedzUsuń
  2. bo to jedna z lepszych serii ale ostrzegam 99% produkcji jest jednak dużo gorsza więc łatwo o rozczarowanie z takich kosmicznych serii mogę polecić legends of galactic heroes przedstawiający galaktyczny konflikt na tle postępów i kariery ludzi z dwóch stron barykady(acz jest długi coś ponad 100odc i animacja po 25latach jednak się odrobine postarzała za to nie masz typowo animowego rysunku czyli oczy jak spodki )z takich serii o komicznych najemnikach można wspomnieć jeszcze iria the animation tu masz przy okazji dwa filmy aktorskie cykl Zeiram,Outlaw Star z większą dozą humoru ,czy najnowsze dziecko gatunku space dandy choć to jest raczej nastawiona na parodie motywów SF .a jak chcesz sięgnąć do prehistorii ;-) to masz jeszcze Captain Future :-) nawiasem do cowboy bebop masz jeszcze film zrobiony ca.90min ps. a moja rada dla początkujących anime widzów jest prosta obejrzeć sobie po jednym odcinku jakiejś wybranej serii bo w 99/100 przypadkach dadzą nam pojęcie przynajmniej o technicznej stronie serii i jeśli nas kreska odrzuca to dalej lepiej nie będzie choć są oczywiście wyjątki

    OdpowiedzUsuń