wtorek, 11 listopada 2014

Interstellar - co się stanie z Ziemią?



Interstellar

Wielka Brytania, USA 2014
Scenariusz: Jonathan Nolan, Christopher Nolan
Reżyseria: Christopher Nolan

Przyszłość ludzkości nie rysuje się w różowych barwach. Osobiście uważam, że nie z powodu niedożywienia (bo na Ziemi ma miejsce nadprodukcja żywności) ani wyczerpania zasobów, przeludnienia czy globalnego ocieplenia. Wszystkie te problemy dałoby się rozwiązać, gdyby nie faktyczny kłopot, z jakim boryka się ludzkość – zanik sił twórczych. Przesadzam? W takim razie wskażcie mi najpierw jakieś przełomowe odkrycia czy wynalazki ostatnich 20 lat. Za życia mojej babci pojawiły się setki nowych rzeczy, za życia mojej matki wyruszyliśmy w kosmos, wylądowaliśmy na Księżycu, a dziś?

Ludzkość obecnie przeżywa stagnację. Jak tylko ktoś mówi o podboju kosmosu czy innych tego typu sprawach, to zaczynają się lamenty, że jak można wystrzeliwać sondę na Marsa, skoro w Afryce głodują dzieci. Co nie przeszkadza lamentującym korzystać z jakże potrzebnych wynalazków jak kolejne generacje smartfonów, pralek i telewizorów. Jak dotąd, nikt w świecie filmu tego problemu nie zauważył. Dopiero Christopher i Jonathan Nolanowie w swoim filmie „Interstellar” w piękny sposób ukazali, jak wiele zależy od tego, czy nauczymy się myśleć w kategoriach nie najbliższych miesięcy czy nawet lat, ale co najmniej dekad. W filmie tym dostajemy niezwykle przygnębiającą wersję przyszłości, bardzo niedalekiej i – niestety – bardzo prawdopodobnej.

Ziemia za paręnaście lat zmienić ma się w wyjałowiona półpustynię, w której ludzie z największym trudem wiążą koniec z końcem. Zarazy zniszczyły większość upraw na Ziemi. Farmerom udaje się jeszcze hodować kukurydzę, jednak żyją w strachu przed kolejną zarazą, brakiem deszczu i burzami piaskowymi. Jednym z farmerów jest Cooper – były pilot NASA. Jego córka, Murphy, jest marzycielką - namiętnie czyta o podboju kosmosu, w tym o lądowaniu na Księżycu, co przez wszystkich w szkole (łącznie z nauczycielami!) jest uważane za wymysł. Pewnego dnia Murphy zauważa, że w jej pokoju książki same spadają z półek, a pył układa się w regularne wzory za sprawą jakiegoś "ducha". Okazuje się, że luki w książkach zawierają zaszyfrowany przekaz, który kieruje ich do siedziby NASA – tajnej, bo w tych czasach samo istnienie agencji zajmującej się czymś innym, niż produkcja żywności oznaczałoby wybuch zamieszek. Cooper i jego córka dowiadują się, że w okolicach Saturna pojawił się tunel grawitacyjny, dzięki któremu możliwy jest lot do innej galaktyki. Odkryto tam trzy planety potencjalnie nadające się do życia. Cooper – jako ostatni żyjący pilot z doświadczeniem – staje na czele załogi mającej zbadać, czy po drugiej stronie tunelu ludzkość faktycznie może przetrwać. Tymczasem jego córka zostaje na Ziemi i szuka innego sposobu ratunku.


Z przykrością zauważyłem, że „Interstellar” jest na ogół oceniany jako nie do końca udany. Naprawdę nie wiem, dlaczego. Owszem, Nolan daje wyraz swojej fascynacji filmem „2001. Odyseja Kosmiczna”, ale poza tym jest to dzieło może nie na miarę filmu Kubricka, ale wybitne na pewno - i bardzo na czasie. „Interstellar” porusza problemy istotne dla świata, chociaż dla wielu mogą nie wydawać się oczywiste. Przede wszystkim twórcy zauważyli, że obecnie ogromna większość ludzi w ogóle nie myśli o przyszłości. Wielu z nas radośnie wita na przykład wielkoobszarowe uprawy; monokultury, gdzie na setkach hektarów rośnie tylko jeden gatunek rośliny. Takie uprawy są bardzo wrażliwe na wszelkie zarazy i szkodniki, dlatego, stosuje się przy nich ogromne ilości środków ochrony roślin. Skutkiem tego otrzymujemy produkt mający wszystko z wyjątkiem naturalnych składników, a same pola są pozbawione życia. Tylko że jak monokulturę trafi zaraza, oznacza to straszliwą klęskę głodu. Film Nolana obrazuje, jakie będą tego skutki.

Niezależnie od tego, czy mamy dość żywności, czy nie, potrzebujemy też surowców. Niektórych z nich nie da się zastąpić innymi. Energia jest tu wbrew pozorom najmniejszym problemem. Tylko że żadna elektrownia wodna czy wiatrowa nie wyprodukują tworzyw sztucznych ani lekarstw; w żadnym laboratorium nie da się stworzyć srebra, złota czy molibdenu – a te są niezbędne w wielu urządzeniach codziennego użytku. Gdzie szukać tych surowców, gdy na Ziemi ich zbraknie? Oczywiście, poza nią. Ale jak to zrobić, skoro badania kosmosu uważane są przez wielu za bezsensowne wyrzucanie pieniędzy, które można przeznaczyć na inne potrzeby? Tylko że takie myślenie oznacza rozwiązania doraźne, które na dłuższą metę nie wystarczą. Owszem, takie myślenie wydaje się nieludzkie. Ale w praktyce okaże się jedynym, które da nam szansę na przetrwanie; nam – ludziom jako gatunkowi, a nie jako jednostkom. Filmowi członkowie NASA zdają sobie z tego sprawę, dlatego poświęcają czas i środki na działania dalekosiężne. Cooper zaś rozumie, że wraz ze swoją załogą mogą albo ocalić miliony.

Teraz mniej filozoficznie. Akcja rozwija się niespiesznie, twórcy dają w ten sposób czas na lepsze poznanie bohaterów, dzięki czemu nie traktujemy ich w kategoriach pozytywnych czy negatywnych. Znów porównam "Interstellar" z "Odyseją Kosmiczną": w tym drugim filmie astronauci byli niemal robotami - precyzyjnymi i doskonałymi w swoich działaniach, ale też zdawali się osobami bez charakteru i cech indywidualnych. Natomiast w dziele Nolana każda postać, włączając w to załogę podążającą do innych światów, ma swoje przywary i motywy. Są to po prostu ludzie z różnymi zaletami, ale i słabościami. Nie powinno dziwić, że te ostatnie mają ogromny wpływ na wydarzenia o kluczowym znaczeniu. Jednak, co ciekawe, czasami owe słabości wychodzą wszystkim na korzyść, ponieważ są umiejętnie wykorzystywane przez innych bohaterów.

Wspomniałem tu nieraz o fascynacji Nolana „Odyseją Kosmiczną”. Najbardziej widocznym tego efektem jest sama podróż międzygalaktyczna i późniejsza – gdy Cooper ociera się o podróż w czasie i przestrzeni. Pojawia się też inteligentny i obdarzony ludzką osobowością robot – nawet dwa. Ciekawe jest to, że w przeciwieństwie do wielu współczesnych filmów SF, roboty te nie są humanoidami. Ich wygląd nie ma absolutnie nic wspólnego z istotami żywymi, co mocno kontrastuje z ich oryginalną osobowością. Roboty zachowują się iście po ludzku, mają zaprogramowane poczucie humoru, a nawet umiejętność zachowania dyskrecji czy ukrywania niewygodnej prawdy. Nie ma za to wątku buntu maszyny przeciw swemu stwórcy. Nic dziwnego - dzisiaj wiemy już, że do powstania prawdziwej, niezależnej sztucznej inteligencji jeszcze bardzo daleka droga, a wizja zbuntowanego robota już tak nie przeraża ani nie martwi.

Kwestie techniczne zostawiłem na koniec. Wizualnie film jest po prostu doskonały. Pierwsze sceny umieszczone na pokrytej pyłem, wyjałowionej Ziemi, są spokojne, akcja powolna - wywołuje to nastrój smutku i melancholii. Później, gdy zaczyna się podróż kosmiczna, obraz się zmienia: kolory są żywsze, niektóre sceny bardziej dynamiczne - smutek można porzucić, gdy pojawił się chociaż cień nadziei. Urzekły mnie też wizje badanych planet - widok wysokiej na setki metrów fali robi wrażenie, podobnie jak ogromne, jakby unoszące się w powietrzu, pokłady lodu powstałe z zamarzniętych chmur, tworzące misterną i piękną w swojej surowości konstrukcję.

Kiedy mowa o realizmie, muszę zwrócić uwagę na "naukową" stronę dzieła Nolana, która jest jego ogromnym plusem. Przebywając w próżni, statki kosmiczne nie wydają żadnych odgłosów (jedynie we wnętrzu kadłuba słychać wytłumione odgłosy działania silników). Konstrukcja statku kosmicznego i jego lądownika jest równie dopracowana: statek, nazwijmy go, międzyplanetarny, jest toporny, co jednak nie przeszkadza - w końcu nie musi poruszać się w atmosferze. Lądowniki są za to opływowe. Powstanie gigantycznych zwałów zamarzniętych chmur jest, wbrew pozorom, możliwe, podobnie jak istnienie fal wysokich na kilkaset metrów. Zastosowana technika nie odbiega od nam znanej, co można wytłumaczyć przedstawioną w filmie stagnacją w rozwoju. Kwestie anomalii grawitacyjnych i wormholi pozostawię bez komentarza - nie jestem fizykiem i problematyką możliwości przeskakiwania ogromnych odległości w wyniku powstawania fal grawitacyjnych nawet w teorii zajmować się nie zamierzam. Natomiast bardzo oryginalnie połączono warstwę "science" dotyczącą tego, co wiemy o "czarnych dziurach" z warstwą "fiction" pojawiającą się w filmie, a wyjaśniającą ich rolę - ale o tym pisać więcej nie mogę, bo musiałbym zdradzić szczegóły fabuły.

Na "Interstellar" szedłem z pewna obawą - miałem spore oczekiwania względem tej produkcji. Na szczęście były nieuzasadnione. Film w moich oczach jest arcydziełem, bardzo zgrabnie i dość niecodziennie łączącym elementy nauki i fikcji. Przykrą stroną jest fakt, że film jest tak bardzo prawdziwy. Przedstawiony w nim świat złożony z jednostek myślących o przyszłości walczących ze złą wolą milionów myślących o życiu z dnia na dzień jest niestety prawdziwy. Podobnie, obraz zniszczonej Ziemi jest - niestety - jak najbardziej prawdopodobny i możliwy do pojawienia się w najbliższym czasie. Stagnację i zanik sił twórczych możemy obserwować już dzisiaj. Ale - być może - znajdą się jednostki o poglądach zbliżonych do Coopera czy Murphy, które będą umiały w odpowiedniej chwili nas ocalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz