piątek, 19 grudnia 2014

Ja, Frankenstein - efektowny przerost ambicji nad zdolnościami

I, Frankenstein

Australia, USA 2014
Scenariusz: Stuart Beattie, Kevin Grevioux
Reżyseria:Stuart Beattie
na podstawie komiksu Kevina Grevioux "Ja, Frankenstein"

O tym, że komiks to coś znacznie więcej niż obrazki z banalnym tekstem, nie muszę - mam nadzieję - nikogo przekonywać. "Sandman", "Kaznodzieja" czy nasz "Thorgal" to najlepsze dowody, że komiks może być arcydziełem sztuki, łączącym w sobie złożoną fabułę, rozważania moralne, wartką akcję, ciekawe kreacje bohaterów a to wszystko okraszone nierzadko wspaniałą grafiką. Takie komiksy zwane są za oceanem "Powieściami graficznymi" i mają status czasami równy arcydziełom światowej literatury. I nie jest to powód do śmiechu - stworzenie porządnej i wartościowej powieści graficznej jest osiągnięciem co najmniej równym napisaniu książki: trzeba nie tylko wymyślić fabułę, świat i bohaterów, ale też trzeba ubrać to w odpowiedni obraz.

Komiksy, a głównie powieści graficzne, to - pozornie - znakomita podstawa scenariuszy filmowych. Pozornie - bo to nie taka prosta sprawa. Komiks przewidziany jest na powolne delektowanie się, stopniowy rozwój akcji i (zwykle) wielowątkowość. Zmieścić to wszystko w dwóch godzinach filmu jest niezwykle trudne. I - niestety - rzadko się udaje. Pół biedy, jeśli dany tytuł nie uzurpuje sobie prawa do dzieła wysokich lotów, jak gros tytułów "Marvela" - wówczas na bazie komiksu powstaje film akcji, raczej mało złożony, ale nikt niczego innego nie oczekuje, więc wszystko jest w porządku. Co innego, jeśli komiks kwalifikuje się do wyższej półki, a jego ekranizacja z trudem wspina się na średnią - o, to już jest problem. Taki właśnie problem ma film "Ja, Frankenstein".


Film powstał na bazie komiksu pod tym samym tytułem. Opowiadał on (komiks) o życiu Adama - takie bowiem imię otrzymało monstrum dra Frankensteina. Odrzucony przez swojego stwórcę, zaczął się ukrywać. Odnalazły go jednak złowrogie Demony, które interesują się możliwością tworzenia życia z martwej tkanki. Walczą z nimi Gargulce - istoty stojące (przynajmniej teoretycznie) po stronie dobra, które proponują Adamowi ochronę. Ten rezygnuje i postanawia radzić sobie sam. Wreszcie po wielu latach poznaje kobietę, do której zaczyna czuć pociąg. Rozumiejąc, że nie jest już tą samą bestią, co dawniej i że ma o co walczyć, decyduje się stanąć po stronie Gargulców. Niektóre z nich są jednak przeciwne temu, by sprzymierzył się z nimi twór niezrodzony z matki i ojca, a więc pozbawiony duszy. Walcząc o swoją wybrankę, Adam odkrywa też swoją własną tożsamość i odnajduje w sobie człowieczeństwo.

Opis fabuły ma w sobie coś banalnego i kiczowatego. Jednak, jak to w komiksie bywa, akcja rozwija się w sposób ciekawy, a rozterki moralne bohatera potrafią nawet wzruszyć. W filmie niestety tak łatwo nie jest. Przede wszystkim nie jest proste stłoczenie wszystkich wątków w stosunkowo krótkim czasie trwania filmu. Walka dobrych Gargulców i złych Demonów jest bardzo spłycona. Źli są złymi do głębi, a dobrzy nie mają wad. Nawet ewentualne intrygi mają na celu jedynie osiągnięcie Wyższego Dobra. Żadnych wątpliwości, żadnych rozterek moralnych... Nawet odkrywanie przez Adama własnego "ja" sprowadzono niestety do kilku banalnych dialogów i wyświechtanych stwierdzeń o tym, że to, co czyni nas człowiekiem, tkwi w nas samych i tak dalej. Słowem - wszystko już było, tyle że głębsze i bardziej oryginalne. W dodatku akcja rozwija się z prędkością typową dla dramatu psychologicznego, co w wypadku takiej tematyki jest niestety kolejną wadą.

Czuję się rozczarowany tym bardziej, że z powstaniem filmu miał związek człowiek odpowiedzialny za kultowy w pewnych kręgach "Underworld". Tylko że ten miał i oryginalną fabułę, i niebanalnych bohaterów. W ekranizacji postawiono na akcję, słusznie obawiając się, że uczynienie z filmu dzieła "na siłę" głębokiego może tylko zaszkodzić. Dzięki temu paradoksalnie "Underworld" stał się sławny i znalazł się w grupie dzieł wyższej półki - przynajmniej jak na kino akcji. "Ja, Frankenstein" nie dorasta tamtej produkcji do pięt, chociaż nawiązania są liczne i wręcz bezczelne. Podobnie wyglądają niektóre stwory. Podobne są ujęcia, na przykład jednego z bohaterów siedzącego na ścianie budynku. I tam, i tutaj mamy badania genetyczne i związane z nimi łowy na bohatera. Niestety, tutaj to wszystko bije po oczach wtórnością.

Jedyne, co w tym filmie jest dobre, to efekty specjalne i ogólne wrażenia wizualne. Po prawdzie, bezczelne wzorowanie się na "Underworld" wyszło temu filmowi na dobre, gdyż przynajmniej doczekać się można paru pięknych ujęć wielkiego miasta z lotu ptaka, a także cudownych ujęć wnętrza gotyckiej katedry. Całkiem efektownie wypadają sceny walk, chociaż Demony wypadają wyjątkowo blado w obliczu "dobrych" i wydają się wręcz niedorozwinięte. Możnaby nieco zaszaleć z ich mocami, a tu nic... dobrze, że chociaż Gargulce potrafią pokazać parę sztuczek. Jedynym Demonem, który faktycznie coś umie jest ich przywódca grany przez jak zwykle wspaniałego Billa Nighy - niestety jego rola jest bardzo mocno ograniczona. Cieszy mnie też, że walki toczone są głównie za pomocą broni białej i że nie ma tutaj katany, a jedynie stare, dobre miecze, halabardy i inna solidna broń europejska.

"Ja, Frankenstein" rozczarowuje - zarówno jako film, jak i jako ekranizacja. Jest żywym dowodem na to, że jeśli nie ma się konceptu, to lepiej stworzyć film akcji; wtedy przynajmniej wizualnie zrobi wrażenie. Jeśli ktoś pójdzie na taki film, sam będzie sobie winien i będzie wiedział, czego się spodziewać. A tak, zostałem oszukany. Ocena - jakieś 4/10, z czego trzy punkty za Billa Nighy.

1 komentarz:

  1. Słyszałem o tym filmie ale jakoś nie mogę się zabrać do jego obejrzenia :)

    OdpowiedzUsuń