czwartek, 27 lutego 2014

Dziewczyna z lilią - dramat inny niż wszystkie

L'Écume des jours

Francja 2013
Scenariusz: Luc Bossi, Michel Gondry
Reżyseria: Michel Gondry

Wyobraźcie sobie świat, w którym istnieje firma pisząca na bieżąco elementy scenariusza waszego życia. Świat, w którym bujanie w obłokach oznacza dokładnie to: zakochani mogą zamówić swoją prywatną chmurkę, oddalić się od wszystkiego i oglądać świat z góry. Podanie na deser ciasta z koniakiem oznacza znalezienie w torcie butelki z napojem. A wasz dom zmienia rozmiary w zależności od stanu posiadania.

Taki świat stworzył francuski pisarz Boris Vian w powieści znanej u nas pod tytułem "Piana złudzeń". Jego bohaterem jest Colin, młody genialny wynalazca, który opracował między innymi pianokoktail - urządzenie, które wytwarza drinki, jeśli zagra się na nim jak na fortepianie. Skład napoju zależy od użycia odpowiednich tonów. Colin ma służącego Nicholasa, dobrego przyjaciela Chicka - marzyciela zafascynowanego twórczością filozofa Partre'a, niestety nie ma partnerki. Pewnego razu zostaje zaproszony na przyjęcie, na którym poznaje Chloe. Młodzi zakochują się w sobie, po pewnym czasie biorą ślub. Jednak nad bohaterami gromadzą się czarne chmury: Chloe czuje się coraz gorzej. Okazuje się, że w płucach Chloe wyrosła lilia wodna. Jeśli roślina rozrośnie się, dziewczyna umrze. Colin robi co w jego mocy, by ocalić ukochaną, ale lilia rośnie bardzo szybko.

czwartek, 20 lutego 2014

Nigdziebądź - Londyn, jakiego nie znamy

Neverwhere

Wielka Brytania 1996
Scenariusz: Neil Gaiman, Lenny Henry
Reżyseria: Dewi Humpreys

Neil Gaiman to jeden z najlepszych autorów, jakich znam. Tworzy powieści z pogranicza jawy i snu, ich fabuła lawiruje między fantastyką, dramatem, komedią i horrorem – taka dziwaczna surrealistyczna i czasami nieco makabryczna mieszanina. Nie znam innego współczesnego autora, który umiałby (i ośmieliłby się) napisać bajkę dla dzieci dziejącą się na… cmentarzu. Jego powieści podobają mi się z jeszcze jednego powodu: Gaiman jest – podobnie jak ja – urodzonym mieszczuchem, a bohaterowie jego powieści również w zasadzie nie ruszają się za miasto i to właśnie w miejskiej zabudowie przeżywają wszystkie przygody do tej pory zarezerwowane raczej dla bohaterów jeżdżących konno od wioski do wioski.

Jednym z pierwszych dzieł Gaimana był scenariusz do sześcioodcinkowego serialu o wdzięcznym tytule „Nigdziebądź”. Bohaterem serialu jest młody człowiek imieniem Richard. Ma dobrze płatną, ale nudną pracę i ładną, ale pustą i próżną narzeczoną. Wracając z przedstawienia, na które nie miał ochoty iść, ale poszedł „bo tak wypada” spotyka ranną, obdartą dziewczynę. Mimo prostestów narzeczonej zabiera ją do domu. Tam dowiaduje się, że nieznajoma nazywa się Drzwi (tak po prostu). Kiedy dziewczyna dochodzi do siebie, odchodzi, ale uprzedza Richarda, że sam kontakt z nią zmieni jego życie.

czwartek, 13 lutego 2014

Dyktator - o hipokryzji poprawności politycznej.

The Dictator

USA 2012
Scenariusz: Sasha Baron Cohen, Alec Berg, David Mandel, Jeff Schaffer
Reżyseria: Larry Charles

Nie znoszę skrajności w żadnej postaci. Fanatyzm jest bowiem niebezpieczny zawsze - niezależnie od formy. Dlatego wojujący zwolennicy poprawności politycznej mierżą mnie w stopniu takim samym, jak neonaziści albo ludzie z wizerunkiem sierpa i młota na koszulkach. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest fakt, że poprawność polityczna jest nudna, smutna i z gruntu fałszywa. Społeczny zakaz używania tego czy innego słowa nie zmieni niczyich poglądów, a wręcz przeciwnie - pozwoli je wyrażać w formie uniemożliwiającej oskarżenie o poglądy np. faktycznie rasistowskie.

Żeby było jasne: nie jestem antyżaden i nawet pewne niepokojące doniesienia o wyczynach arabskim imigrantów na zachodzie Europy nie przeszkadzają mi w dostrzeżeniu, że wielu z tych imigrantów to uczciwie pracujący na chleb ludzie, którzy przestrzegając swoich obyczajów jednocześnie szanują prawa kraju, w którym mieszkają. Jednak nie mogę nie zauważyć, że zwolennicy poprawności politycznej mają zresztą wybitną skłonność do ośmieszania siebie i swojej idei. Nigdy nie przyjdzie im do głowy, że nazywanie inwalidy "sprawnym inaczej" jest faktycznie prześmiewcze. Nie zastanowią się, czy przypadkiem niechęć jakiegoś Kowalskiego do, dajmy na to, Romów, nie jest spowodowana osobistymi i niemiłymi przeżyciami - w dodatku niebędącymi odosobnionym przypadkiem. A już nigdy w życiu nikt z "poprawnych politycznie" nie pomyśli, że niczym nie różni się od ludzi, których prześladuje.

czwartek, 6 lutego 2014

Koniec wodników w Czechach

Jak utopit doktora Mráčka aneb konec vodníků v Čechách

Czechosłowacja 1974
Scenariusz: Vaclav Vorlicek, Milos Macourek, Petr Markow
Reżyseria: Vaclav Vorlicek

Niedawno stałem się przypadkowym świadkiem dyskusji na temat tego, jak ciekawie wykorzystuje się w światowej kinematografii wątki mitologii i folkloru ludowego i jak bardzo niewykorzystany jest potencjał naszych opowieści tego pokroju. Faktycznie, jak się zastanowić, to podań i baśni mamy sporo, ale nic się z tym nie robi. Moja prywatna opinia na ten temat jest taka, że polscy twórcy filmowi nie umieją bawić się kinem i nie potrafią docenić potencjału tkwiącego w gatunkach takich, jak SF czy fantasy. A jeśli przypadkiem ktoś doceni, to i tak nie ma pieniędzy, pomysłu lub możliwości albo wszystkiego naraz), by taki zamysł zrealizować.

Co innego nasi południowi sąsiedzi. Tam fantastyka nigdy nie była gatunkiem pogardzanym czy uważanym za drugorzędny. Podobnie jak wielu moich rówieśników, wychowywałem się na czeskich serialach familijnych, które często i gęsto sięgały do motywów baśniowych lub fantastycznych. Pamiętam, z jaką niecierpliwością siadało się z całą rodziną do "Arabeli", by podziwiać przygody baśniowej księżniczki w naszym świecie. Nigdy nie zapomnę serialu "Goście" - była to pierwsza znana mi produkcja traktująca o podróżach w czasie i jednocześnie na swój sposób proekologiczna. A właśnie niedawno przeżyłem wspaniały powrót do podobnych klimatów dzięki filmowi o długim nieco tytule: "Jak utopić doktora Mraczka czyli koniec wodników w Czechach".

Oto mamy pogodną, praską noc, podczas której dochodzi do dziwnego wypadku: pewna jadąca samochodem para doprowadza do wypadku, skutkiem którego do rzeki wpada autobus pełen ludzi. na drugi dzień w miejscu wypadku zostaje zauważony człowiek, który pracował pod wodą bez szyby w hełmie w swoim kostiumie nurka. Człowiek ten, w nagrodę za swój czyn, dostaje przydział na nowe mieszkanie. Dopilnować przeprowadzki ma urzędnik miejski, doktor Mraczek. Teoretycznie nowe mieszkanie jest "bohaterowi" bardzo potrzebne, gdyż on i cała jego rodzina mieszkają w potwornie zawilgoconym mieszkaniu, którego piwnica jest zalana wodą. Faktycznie jednak ten stan rzeczy lokatorom odpowiada: są oni bowiem wodnikami - istotami podobnymi do ludzi jedynie z wyglądu. Woda jest dla nich naturalnym środowiskiem. To oni spowodowali wypadek, by zdobyć ludzkie dusze, które zbierają. Przeprowadzka z daleka od wody oznacza dla nich zgubę. Robią więc wszystko, by doktor Mraczek zginął - zgodnie ze swoją logiką uważają, że wówczas nikt ich nie wyeksmituje. Sprawę komplikuje fakt, że w skromnym urzędniku zakochuje się Jana - najmłodsza córka rodziny wodników. Jednak, jakby to nazwać, fizyczne zespolenie z człowiekiem sprawi, że wodnik również stanie się istotą śmiertelną. Podobnie dzieje się, kiedy spożyje krew. I jak tu zachować moce, kiedy nawet zjedzenie kaszanki grozi utratą mocy?

"Jak utopić doktora Mraczka..." to doskonały przykład na to, że wcale nie potrzeba dużych pieniędzy, żeby nakręcić udany, ciekawy i dopracowany film fantastyczny. Wodniki w filmie mają pewne nadprzyrodzone właściwości, np. umieją w pewnym stopniu czarować, zamieniać się w ryby i swobodnie poruszać się w wodzie - nawet rurami kanalizacji miejskiej. Wszystkie te rzeczy oczywiście są pokazane - za pomocą efektów jednakowo prostych, co skutecznych i przemawiających do wyobraźni. Dzięki temu, mimo że "Jak utopić doktora Mraczka..." ma już swoje lata, wizualnie robi dobre wrażenie. Co więcej, specyficzny humor i fabuła sprawiają, że film zupełnie się nie starzeje.

Swoją "ponadczasowość" film zawdzięcza temu, że reżyser i współscenarzysta w jednej osobie chętnie nawiązywał do do podań i baśni. Vorlicek, znany u nas najbardziej chyba ze wspomnianego serialu "Arabela", sięgnął tym razem po mitologię słowiańską, a konkretnie po motyw wodnika - demona wodnego, który wciągał ludzi pod wodę i przechowywał dusze utopionych. Jak to jednak bywa w baśniach, różne mroczne istoty miały słabości, które można było wykorzystać przeciwko nim. Nie inaczej w filmie - wodniki są tutaj istotami groźnymi i przewrotnymi, ale widz staje się wielokrotnie świadkiem, jak nikłe są ich szanse w starciu z ludźmi.

"Jak utopić doktora Mraczka" to sympatyczny, pełen ciepła film, który mogę z czystym sercem polecić, nie tylko miłośnikom czeskiego kina. Może on zainteresować i tych nieco starszych widzów, którzy na pewno rozpoznają niektórych aktorów - swoich dawnych idoli. Ci młodsi też nudzić się na tym filmie nie będą; dzieło jest tak nakręcone, że nudzić się na nim nie sposób, a to za sprawą błyskotliwych dialogów oraz oryginalnego humoru. I tylko zostaje taki cichy żal, że u nas nic podobnego nie powstało. Szkoda, bo pomysłów ci u nas dostatek i z samych tylko podań ludowych można stworzyć parę dobrych scenariuszy, Tylko czy umielibyśmy potem coś z tego nakręcić? Czy powstałoby dzieło na miarę "Doktora Mraczka" czy raczej kolejna klapa w stylu "Wiedźmina"? Oto jest pytanie, na które - obawiam się - znam odpowiedź...