piątek, 29 stycznia 2016

Czy wolisz raczej... cierpieć fizycznie czy duchowo?

Wolud You Rather

USA 2012
Scenariusz: Steffen Schlachtenhaufen
Reżyseria: David Guy Levy

Czasami zastanawia mnie - jak to jest, że jedni ludzie pozostają sobą i nigdy, nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach nie łamią zasad, jakimi kierują się w życiu. Inni z kolei z powodu jednego niepowodzenia zapominają o wszystkim, łącznie z obowiązującym prawem i schodzą z obranej przez siebie drogi. Stają się kimś zupełnie innym; godzą na rzeczy zupełnie sprzeczne z wartościami, jakie wyznają. W takiej sytuacji zadaję sobie pytanie - może ci, którzy przestrzegają swojego systemu wartości w rzeczywistości nigdy nie znaleźli się w sytuacji naprawdę trudnej? Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiem.

Możliwe, że dopiero skrajne zagrożenie życia sprawia, że ludzie odkładają zasady na półkę i decydują się na drobne grzeszki. A im dalej, tym poważniejsze. Wydaje mi się jednak, że nie dotyczy to bez wyjątku wszystkich ludzi. Znamy jednak w historii przypadki, kiedy ludzie postawieni przed wyborem spełnienia żądania godzącego w ich moralność lub poświęcenia życia pozostawali wiernymi sobie. Może więc jest tak, że u niektórych trudna sytuacja życiowa uwalnia skłonności, które normalnie trzymają na uwięzi? Na takie pytania próbuje odpowiedzieć mało niestety znany thriller znany głównie pod oryginalnym tytułem, a który dla wygody tłumaczę jako "Czy wolisz raczej...".


Główną bohaterką jest Iris, młoda kobieta, która po śmierci rodziców z największym trudem wiąże koniec z końcem. Musi też opiekować się chorym na białaczkę bratem. Jego kuracja wiąże się z ogromnymi kosztami, na które w żadnym wypadku nie może sobie pozwolić. Pewnego dnia wydaje się, że los się do niej uśmiechnął - poznaje Sheparda Lambricka - multimilionera, który oferuje jej niecodzienną propozycję: pokryje wszelkie koszty leczenia brata, a nawet znajdzie dawcę, jeśli tylko w zamian weźmie udział w kolacji i pewnej grze towarzyskiej. Iris nie namyśla się długo, jej brat również uważa, że powinna trochę się zabawić. Dzwoni więc i zgadza się na udział w kolacji.

Iris przyjeżdża do ogromnego domu, w którego jadalni siedzi już siedem osób - podobnie jak ona są w potrzebie i liczą na pomoc Lambricka. Kolacja mija w sympatycznej atmosferze, jedynie gospodarz porusza dość drażliwą kwestię tego, że każdego można kupić za odpowiednią kwotę. By to udowodnić, namawia Iris do zjedzenia mięsa, mimo że jest ona wegetarianką. Kobieta decyduje się na ten czyn, kiedy zostaje jej obiecane 10 000 dolarów. Po zjedzeniu mięsa natychmiast otrzymuje pieniądze. Wreszcie kolacja się kończy, a rozpoczyna się gra: polega na serii zadań, gdzie uczestnicy muszą wybrać między dwiema jednakowo przykrymi możliwościami zadawania bólu sobie bądź innym. Odmowa dalszego udziału w grze oznacza natychmiastową śmierć z rąk pracowników Lambricka. Zwycięzca otrzyma obiecane pieniądze.

Film wyróżnia przede wszystkim postać głównego antagonisty. Jeśli ktoś z Czytelników zna twórczość Pratchetta, to pamięta może pana Herbatkę z "Wiedźmikołaja" - bezwzględnego mordercy traktującego ludzi jak przedmioty, a jednocześnie prostolinijnego, uprzejmego i do samego końca grzecznego i sympatycznego. Mimo tego, że jest potworem, trudno go nie lubić. Podobnie jest z Lambrickiem. W tego typu filmach złym bohaterem psychopatyczny badacz ludzkiej natury. Lambrick jest raczej typem kibica. Wydaje się nie tylko dobrze bawić, ale jest też zaciekawiony rozwojem wypadków. Jego komentarze i stosunek do gości aż nazbyt wyraźnie dowodzą, że uważa siebie za kibica wyjątkowych zawodów sportowych. Podobnie zresztą zachowują się jego pracownicy. Wprowadza to elementy czarnego humoru, którego w podobnych filmach nie ma. Z tego powodu Lambrick - psychopata i sadysta - wydaje się być postacią w karykaturalny sposób ujmującą. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze: czy on różni się od ludzi, którzy na co dzień pasjonują się programami i pokazami, których głównym elementem jest ośmieszanie i upokarzanie ludzi, a nawet czynienie im fizycznej lub emocjonalnej krzywdy? Mimo tego, co robi, na swój makabryczny sposób jest zabawny. Najlepiej świadczy o tym samo zakończenie.


Kolejną cechą wyróżniającą ten film jest utrzymanie jedności miejsca, czasu i akcji. Z wyjątkiem pierwszych i ostatnich kilku minut akcja dzieje się w jadalni domu Lambricka. Akcja w niej osadzona ukazana jest dosłownie minuta po minucie. Jeśli Lambrick mówi, że daje dwie minuty na decyzję, to tyle mija. Niech sprawdzi, kto nie wierzy. Twórcy postarali się, żeby widz jak najmocniej utożsamił się z ofiarami. Kamera poświęca niemal tyle samo uwagi każdemu z gości, co sprawia, że mamy - podobnie jak bohaterowie - zobaczyć w nich ludzi; żywe, wrażliwe istoty, którym za chwilę przyjdzie zadawać cierpienie. Za jednego z bohaterów filmu można też uznać zegar bezlitośnie odmierzający czas na wykonanie zadania - ani przez chwilę nie opuszcza nas świadomość, że już za kilka sekund zdarzy się coś okropnego i to niezależnie od tego, co zadecydują bohaterowie. 

Trzeba też uczciwie przyznać, że w odróżnieniu od np. serii "Cube" czy "Piła" wszyscy uczestnicy "gry" wiedzą, czego mogą się spodziewać. Już podczas kolacji Lambrick dopuszcza się czynów godzących w zasady moralne zgromadzonych. Jednak nikt nie protestuje; nikt też zbyt długo się nie waha. Kiedy milioner zaprasza wszystkich do gry, nie ma nikogo, kto by odmówił. Tym sposobem Lambrick dowodzi, że ludzie zdolni są do najgorszych podłości, jeśli mają jasno określony cel. Zapewne z tego powodu film ten jest równie odrażający, co fascynujący. Sceny tortur są ukazane z przerażającą dokładnością, chociaż czasami oko kamery odwraca się, podobnie jak głowy oprawców, którzy nie chcą patrzeć na cierpienie swoich ofiar. Jednak obrzydzenie zaskakująco łatwo miesza się z fascynacją badacza, kiedy obserwujemy, w jaki sposób ludzie zaczynają usprawiedliwiać przed sobą czyny, których się dopuszczają.

Jeśli mogę mówić o słabościach filmu, to znalazłem tylko trzy drobnostki. Pierwszą jest syn Lambricka - rozpuszczony i równie psychopatyczny, co ojciec, ale jego rola jest albo zbyt ograniczona, albo w ogóle niepotrzebnie wprowadzona. Jest go za dużo jak na postać z tła, a za mało jak na drugoplanową. Druga rzecz to zakończenie - przewidywalne, chociaż nie powiem, sprawiające pewną satysfakcję. Trzecią negatywną cechą jest skupianie uwagi głównie na jednej aktorce znanej dotąd z nieco innej działalności - chyba tylko po to, żeby film miał większy rozgłos. Ale to drobiazgi, nie dajmy się zniechęcić. "Czy wolisz raczej..." to film w jednakowym stopniu odrażający, co wciągający i trzymający w napięciu . Warto poświęcić mu półtorej godziny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz