piątek, 18 kwietnia 2014

V jak Vendetta - wolność dla wszystkich

V for Vendetta

USA, Niemcy, Wielka Brytania 2005
Scenariusz: Lana i Andy Wachowscy, Alan Moore
Reżyseria: James McTeigue

Czasami bywa tak, że człowiek chciałby napisać o jakimś ważnym i lubianym przez siebie filmie, a tu okazuje się, że wszyscy go znają i zapewne już opisali na setki sposobów. Tak jest w przypadku choćby "V jak Vendetta" - filmu, na którego premierę czekałem z utęsknieniem i pamiętam jak dziś przebijanie się przez cale miasto rozkopaną kolejką miejską do kina na seans o 22.30, bo tylko na taką godzinę udało mi się zdobyć bilety. Nigdy też nie zapomnę reakcji widzów. Ludzie byli ogólnie zadowoleni, ale jednocześnie rozczarowani, że za mało akcji i tym, że nie było kopaniny a'la "Matrix". Ja byłem zadowolony, bo w odróżnieniu od większości widzów, wiedziałem, na co się decyduję. 

O tym, że komiks nie jest "tylko" historyjką dla dzieci, wiedziałem "od zawsze". A w szczególności właśnie od momentu, kiedy przeczytałem pierwsze strony komiksu (czy raczej powieści graficznej) Alana Moore'a "V jak Vendetta". Pozornie prosta kreska, surowe rysunki, ponura, mroczna atmosfera - wszystko to sprawiło, że spędziłem w księgarni sporo czasu, by z zapartym tchem przeczytać całą historię bohatera noszącego uśmiechniętą maskę... Właśnie - bohatera? Wielu widzów zapewne nie zna komiksu. i nie wie, czemu zadaję to pytanie. Dzisiaj, zwłaszcza po niedawnych protestach w sprawie ACTA, maska używana przez V stała się symbolem oporu przeciw niesprawiedliwej władzy i inwigilacji. Tak jest teraz. A jak było najpierw?

Przypomnijmy sobie film: oto mamy młodą dziewczynę żyjącą w Anglii rządzonej przez reżim kontrolujący większość aspektów życia obywateli. Obywatele ci sami oddali w swoim czasie władzę w ręce obecnego rządu - chcieli poczuć się bezpiecznie po wojnie domowej i w obliczu zarazy dziesiątkującej ich naród. Jednak reżim, jak to bywa, zaczął usuwać wszystkich "niewygodnych" - ludzi odmiennej orientacji, wyznania, myślących zbyt niezależnie... Sprzeciwia się temu osobnik noszący maskę Guya Fawkesa i przedstawiający się jako V. Zaczyna realizować przygotowywany od lat plan obalenia zbrodniczego systemu. W walkę przeciw rządowi wciąga poznaną przypadkiem dziewczynę, Evey, która - początkowo niechętna V, zaczyna stopniowo rozumieć jego motywy i podzielać przekonania. Tak było w filmie.



W komiksie tak ładnie nie jest. "V jak Vendetta" w wersji pisanej/rysowanej ukazuje nam świat już nie wstrząsany niepokojami, ale postapokaliptyczny, zniszczony nuklearną wojną. Z katastrofy ocalała tylko Anglia, w której panuje faszystowski  system totalitarny, znacznie bardziej surowy, niż ukazano to w filmie. Sam V jest równie radykalny - jest bezwzględnym i pozbawionym skrupułów terrorystą, który wydaje się nie mieć określonego celu poza zniszczeniem rządu. Chce tylko sprawić, by Anglia pogrążyła się w anarchii nie dbając zupełnie o to, co stanie się potem. Ta biegunowość odzwierciedlała ówczesną sytuację polityczną Wielkiej Brytanii, kiedy to Margaret Thatcher wprowadziła wielce kontrowersyjne, konserwatywne rządy "silnej ręki" - jej decyzje uchroniły kraj przed upadkiem, jednak później coraz więcej osób zaczęło dostrzegać wady jej programu - głównie fakt, że w tym wszystkim gdzieś jej się zapodziali ludzie. Komiks ukazuje podobną sytuację: system panujący w Anglii uratował kraj, ale jest okrutny i nieludzki - w tej sytuacji może jednak lepszy jest chaos, z którego wyłoni się rząd nowy... komiks jest więc mroczny, dość ponury, a jedynym akcentem dającym nadzieję na lepsze jutro jest Evey, która w komiksie kontynuuje dzieło V, jednak mniej bezwzględnymi metodami.

Z adaptacjami zawsze mam ten problem, że trudno jest je ocenić. Gdybym miał film jako adaptację właśnie, to powinienem go trochę objechać. Ostatecznie film jest w porównaniu do komiksu łagodny jak baranek. Spowodowane jest to głównie tym, że kontrastowe zestawienie "faszyzm-anarchia" nie byłoby ani zrozumiałe, ani akceptowane. Niemniej, reżim istnieje, z tym, że mniej faszystowski, a bardziej ultrakonserwatywny. Wiadomości telewizyjne są sfabrykowane, obowiązuje godzina policyjna, wciąż powtarza się wiadomości o "wywrotowych elementach" zagrażających krajowi, jedynie we własnych domach ludzie czują się bezpiecznie i śmielej wyrażają swoją opinię. Złagodzenie wymowy oryginału dotyczy też strony przeciwnej - V z bezwzględnego terrorysty staje się wyzwolicielem spod jarzma okrutnej władzy, dbającym o ograniczenie do minimum strat wśród niewinnych ludzi.

W oderwaniu od komiksu film oceniam jako absolutnie wspaniały. O wymowie powiem później - najpierw zajmę się stroną techniczną. Spójrzcie tylko na świetne ujęcia, kiedy V nagle wychodzi z mroku, pojawia się jakby znikąd. Albo sceny, w których zobrazowane jest wyobrażenie prowadzącego śledztwo inspektora o przyszłych wydarzeniach połączone z sekwencją ustawiania kostek domina przez V. Film pod względem zdjęć i montażu jest cudowny - nie ma w nim ani jednej zbędnej czy przypadkowej sceny. Złagodzenie postaci V wyszło na złe adaptacji, ale zdecydowane na dobre - filmowi. Mamy oto bohatera, którego lubimy i podziwiamy. Autentycznie wzruszyły mnie sceny, kiedy bohater przeżywa seans "Hrabiego Monte Christo" albo prosi Evey do tańca. Zachwyciły mnie sceny, w których daje wyraz swoim poglądom, mówiąc w sposób niezwykle wyszukany, chociaż nadal w pełni zrozumiały. Mamy wojownika o wolność dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych i posłusznych jedynemu słusznemu modelowi obywatela.

Natomiast jedna rzecz pozostała bez zmian: przesłanie na temat traktowania tych, którzy są w mniejszości: światopoglądowej, religijnej i wszelkiej innej. I w komiksie, i w filmie, przedstawiona jest tragiczna historia Valerie - ofiary bezdusznych eksperymentów, skazanej za to, że kochała niewłaściwą osobę - kochała inną kobietę. Nie będę tutaj wywodził się na temat swoich poglądów w tej materii, ale muszę powiedzieć, że nie znam drugiego filmu, który tak wyraziście i poruszająco pokazałby "ludzką" twarz osób o orientacji homoseksualnej - a oglądałem m.in. "Tajemnicę Brokeback Mountain", więc porównanie mam. Cóż, po prostu SF przemawia do mnie silniej, niż dramat. Trudno nie zgodzić się z Gordonem Dietrichem - gwiazdorem telewizyjnym, który wyjaśnia swoją fascynację Koranem nie ze względu na treść, ale na formę. I trudno nie poczuć smutku i przerażenia na myśl o takim neofaszystowskim, ultrakonserwatywnym państwie, w którym trzeba myśleć, czuć i kochać wedle nakazów i zakazów regulujących każdy aspekt życia.

"V jak Vendetta" to w moich oczach jedno z najważniejszych dzieł w historii komiksu. Ekranizacja jest na tyle odmienna od dzieła, na podstawie którego powstała, że nie mogę jej ocenić w tej kategorii, ale jako niezależne dzieło broni się znakomicie. Ja byłem oczarowany tym filmem. Prawdopodobnie - podkreślam: prawdopodobnie - jest to najlepszy film, na jaki poszedłem do kina.

1 komentarz:

  1. Ja obejrzałem ten film lata temu przez przypadek. Nawet nie wiedziałem, że to Wachowskich i na podstawie komiksu. Całością byłem jednak zachwycony.
    Teraz zaś chętnie bym zobaczył jak najwierniejszą ekranizację komiksu.

    OdpowiedzUsuń