Noah
USA 2014Scenariusz: John Logan, Darren Aronofsky
Reżyseria: Darren Aronofsky
Na podstawie komiksu "Noe. Za niegodziwość ludzi" Darrena Aronofsky'ego i Ariego Handela
Darren Aronofsky to postać w moich oczach wyjątkowa - problemy moralne
znane z dziesiątek innych filmów potrafi przedstawić w nietuzinkowy
sposób. Dlatego z wielkim zainteresowaniem zapoznałem się z innym jego dziełem - powieścią graficzną "Noe. Za niegodziwość ludzi". Komiks ten pokazuje historię biblijnego Noego w sposób odmienny od tego, jaki znamy z Biblii - klimat ma raczej post-apokaliptyczny niż typowy dla starożytnej opowieści, a sam bohater jest zwykłym człowiekiem, który przeżywa rozterki, wątpliwości, odczuwa zniechęcenie, żal... W ślad za komiksem poszła wieść o rychłej jego ekranizacji - nieczęsto z aż taką niecierpliwością czekam na premierę filmu. Doczekałem się wreszcie - i warto było; film mnie oczarował. Nie jest, jak możnaby się spodziewać, filmem religijnym - Potop potraktowany jest jako sprawa niejako drugorzędna. Ważniejsza jest historia samego Noego: kim był i dlaczego to właśnie on został wybrany jako ten, który miał uratować wszystko, co żyje. Na ekranie widzimy prawdziwego bohatera, Człowieka przez duże "C"; pobożnego, ale kierującego się własnym sumieniem i przeżywającego rozterki moralne.
Najpierw poznajemy Noego jako młodego chłopca, który żyje na ziemi zniszczonej i wyjałowionej przez ludzką chciwość i żądzę niszczenia. Widzimy, jak ogląda śmierć swojego ojca, zamordowanego przez bezwzględnego króla Tubal-Kaina. Mijają lata... na umierającej Ziemi Noe i jego rodzina starają się przeżyć z dala od ludzi. Pewnego dnia Noe ma sen - widzi, jak cały świat zalewany jest przez wodę. Z pomocą swego dziada - Matuzalema - domyśla się znaczenia wizji: świat, jaki zna, zostanie zatopiony. Z pomocą żony, trzech synów, przygarniętej sieroty Ili oraz Strażników - upadłych aniołów, którzy opiekują się ostatnim skrawkiem nieskażonej przemocą ziemi, rozpoczynają budowę Arki służącej do ocalenia wszystkich zwierząt. Po kolejnych latach do Arki zaczynają nadciągać zwierzęta, a także - niestety - ludzie pod wodzą Tubal-Kaina, który chce przejąć Arkę dla siebie. Zaczyna się walka o przetrwanie, podczas której Noe zaczyna zastanawiać się nad prawdziwym sensem Boskiego planu: może w przyszłym, oczyszczonym przez Potop świecie nie ma miejsca dla ludzi?
Zanim przejdę do dalszej części, uprzedzam: nie jest moim zamiarem wdawanie się w
dyskusję lub dowodzenie, że Potop zdarzył się naprawdę bądź wręcz przeciwnie. Mam swoje zdanie na ten temat, ale to nie czas i nie miejsce. Od tego są stosowne
fora. Mam zamiar skupić się na tym, co ukazano w filmie - nic więcej.
Wizualnie film jest wspaniały. I wstrząsający. Reżyser zastosował szereg przemyślnych sztuczek i alegorii, nie zawsze widocznych na pierwszy rzut oka. Świat sprzed Potopu jest na przykład miejscem potwornym: zniszczone, pozbawione jednego źdźbła trawy, pokryte popiołem zgliszcza i ruiny świetnej i wysoko rozwiniętej cywilizacji, po których biegają już tylko hordy oszalałych z głodu ludzi gotowych zabijać się nawzajem dla kawałka mięsa. Strażnicy - upadłe anioły ukarane na pobyt na Ziemi za chęć pomocy ludziom - również mają postać, można rzec, symboliczną: zdeformowane sylwetki budzą grozę, ale pod (dosłownie i w przenośni) kamienną skorupą skrywają (również dosłownie i w przenośni) ciepło i światło.
Nie wiem, jakie są poglądy reżysera m kwestię Potopu, ale bardzo postarał się, żeby wydarzenia związane tym z kataklizmem ukazać w sposób możliwie wiarygodny. Przykładem jest sama Arka: z biblijnego opisu wynika, że miałaby długość ponad 130 metrów, co czyni z niej największy drewniany statek w historii - statek, który powinien się przełamać pod własnym ciężarem. A tu niespodzianka: filmowa Arka ma doskonale widoczną ramę przestrzenną, która jest odpowiednio wytrzymała - i już problem rozwiązany. A że taka technika pojawiła się dopiero niedawno? Cóż, Arkę budowali Strażnicy, którzy wiedzieli więcej, niż ludzie. Film umiejętnie godzi ze sobą podejście ewolucyjne z biblijnym opisem: w filmie nie ma dinozaurów żyjących razem z ludźmi, ale są inne, żyjące jeszcze stosunkowo niedawno zwierzęta - z filmu dowiadujemy się, czemu jednak wyginęły. Reżyser postarał się też ukazać, jak to się stało, że tysiące gatunków zwierząt zmieściło się na pokładzie Arki i jak przeżyły tyle czasu.
Pogratulować muszę też "ludzkiej" strony filmu. Nie chodzi mi tu o grę aktorską, chociaż jeśli już o tym mowa, to zauważyć muszę, że Russel Crowe po raz zasłużył sobie na tytuł najlepszego (moim zdaniem) aktora wszechczasów (przyznam też, że bardzo byłem ciekaw, jak poradzi sobie Emma Watson, kojarzona jednak z zupełnie inną postacią i scenerią - moim zdaniem zagrała całkiem nieźle). Jednak pisząc o "ludzkiej" stronie filmu chodzi mi o rozterki moralne dręczące bohaterów. Rodzina Noego przeżywa chwile buntu przeciw mężowi i ojcu widząc w nim samozwańczego sędziego i kata. Noe patrzy na siebie i swoich bliskich, zaczyna zastanawiać się, jakie - i czy w ogóle - miejsce przewidział Bóg dla ludzi w nowym, odrodzonym świecie. W pewnym momencie jego postępowanie budzi grozę, ale kiedy przypomnimy sobie zachowanie ludzi przed Potopem, zaczynamy go rozumieć... Jednak okazuje się w końcu, że słusznie Noe został wybrańcem. Jest bowiem jedynym człowiekiem, który potrafi podjąć trudne decyzje, dostrzec zło - i w decydującej chwili je odrzucić.
"Noe" jest filmem nie tylko efektownym, ale mającym wyraźne przesłanie, dotyczące zresztą nie tylko chrześcijan. Jest jednak jedna rzecz, za którą muszę nieco obniżyć ocenę. Mam wrażenie, że Aronofsky po raz kolejny chciał nieco wkroczyć w klimaty New Age: nie wierzę, że silne podkreślenie wegetarianizmu "dobrych" i mięsożerności "złych" pojawiły się przypadkiem. Podobnie nieprzypadkowo mówi się o konieczności życia w zgodzie z Naturą, powrocie do starych wzorów życia... Mimo wszystko jest to film oparty na Biblii i takie mieszanie myśli z zupełnie innych prądów filozoficznych wydaje mi się nieco niepotrzebne i wręcz niestosowne.
Biblia obfituje w opowieści aż proszące się o sfilmowanie, ale zrobić to w sposób przemyślany, staranny i zrozumiały nie tylko dla chrześcijan, to wielka sztuka. Aronofsky podjął wyzwanie - i po raz kolejny wygrał. Moja ocena końcowa filmu to silne 9/10. Punkcik mniej za wspomniane new age'owskie "klimaty".
O prosze jakie zachwyty. Jednak ja zbyt mocno obawiam się, że to bedzie film zbyt mainstreamowy jak na DA :/ poczekam z obejrzeniem ;)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem klasa filmu zależy od niego, a nie od tego, czy jest mainstreamowy, czy nie. A jeśli już mówimy w tych kategoriach, to moim zdaniem "Czarny łabędź" należałoby uznać za bardziej mainstreamowy :)
UsuńZadziwiająco entuzjastyczna opinia, jednak podoba mi się bardziej niż wszystkie te jęki zawodu na filmy.org i filmweb. Szkoda, że nie pokuszono się o sięgnięcie do sumeryjskiej genezy mitu o potopie - takie widowisko mogłoby być ciekawsze i mniej oklepane niż wersja biblijna.
OdpowiedzUsuńTylko że wtedy nie byłby to film o Noem... poza tym mam wrażenie, że wiele osób nie wiedziałoby, o co chodzi i kim są bohaterowie. Imię "Noe" znają za to wszyscy albo prawie wszyscy. Samo zaś ukazanie historii Noego było na tyle odmienne od wersji biblijnej, że i tak warto zwrócić nań uwagę. A jęki zawodu mnie też irytują.
Usuń