piątek, 6 czerwca 2014

Złoto dla zuchwałych - kiedyś autentyczność była w cenie

Kelly's Heroes

USA, Jugosławia 1970
Scenariusz: Troy Kennedy-Martin
Reżyseria: Brian G. Hutton

Jako że mamy dzisiaj rocznicę lądowania w Normandii, warto uczcić to obejrzeniem jakiegoś dobrego filmu z nią związanego. Zacząłem przeglądać sobie tytuły i - jak to zwykle u mnie bywa - uznałem, że realia wojny najlepiej ukaże nie film "niemal oparty na faktach", tylko coś zupełnie fikcyjnego. I tym sposobem powróciłem do kolejnego filmu dzieciństwa - "Złota dla zuchwałych".
Rozpoznanie to ciągłe ryzyko, bliskość pozycji wroga, narażenie na wykrycie i śmierć. Znoszący trud i niewygody, a na dodatek ostrzeliwani omyłkowo przez własną artylerię żołnierze oddziału dowodzonego przez sierżanta nazywanego przez podwładnych "Big Joe". wpadają w szał, gdy dowództwo po raz kolejny o nich zapomina i w "nagrodę" za wysiłek włożony w zdobycie francuskiego miasta Nancy zostają przeniesieni do maleńkiej, zabitej dechami dziury, gdzie nie ma nikogo ani niczego - nawet alkoholu. Jeden z żołnierzy, szeregowy Kelly, nie upada na duchu - wcześniej wziął do niewoli niemieckiego oficera wysokiej rang, który zdradził mu, że w pewnym banku niedaleko od ich pozycji znajduje się złoto - czternaście tysięcy sztabek. Kelly dzieli się wiadomością z kolegami oraz pewnym nie do końca normalnym dowódcą czołgu. Wspólnie decydują się przywłaszczyć cenny ładunek i to nawet mimo świadomości, że bank jest po stronie wroga, 50 km za linią frontu.

Jeśli chodzi o filmy wojenne, to często zdarza mi się słyszeć lub czytać komentarze, których autorzy bezlitośnie wytykają błędy i przeinaczenia. Taki to już los produkcji opowiadających o autentycznych wydarzeniach. Co ciekawe, dawniej może i nie było tyle akcji i tak rozbudowanych scen batalistycznych, ale niedopatrzeń było znacznie mniej. Być może wynikało to z faktu, że żyło wielu świadków tamtych wydarzeń. Można było zapytać, jak to wyglądało naprawdę, poddać konsultacji mundury czy wyposażenie."Złoto dla zuchwałych" jest tego znakomitym dowodem, na czym teraz przewrotnie (a nie np. na grze aktorów, niczego jej nie ujmując, bo jest absolutnie świetna) się skupię.
Dla mnie "Złoto dla zuchwałych" to film kultowy. Ciekaw więc jestem, jak jest odbierany dzisiaj przez młodych ludzi. Film jest przecież kręcony zupełnie inaczej, niż niektóre współczesne produkcje wojenne. Aż chciałoby się powiedzieć, że "Złoto dla zuchwałych" zostało zaplanowane ze starannością misji bojowej - i zawiera podobne jak takowa misja elementy. Żołnierze w pierwszej kolejności przygotowują plan przedostania się niepostrzeżenie przez linię frontu - i cały proces planowania widzimy. Zanim dojdzie do akcji, wszyscy muszą poznać swoje zadania w operacji, zająć miejsca - i przygotowania te także możemy obserwować. W ten sposób film znacznie zyskuje na atrakcyjności i autentyczności: widz może zaobserwować, ile pracy i trudu trzeba włożyć w każdą akcję.

Atrakcyjności filmu dodaje też pewien fakt często w filmach wojennych pomijany - chodzi o wadliwość czynnika ludzkiego i sprzętu. Nasi bohaterowie mają jasno określony cel, który w jakiś sposób ich napędza, ale i tak zdarzają im się chwile załamania, kiedy widzą śmierć kolegów z oddziału czy tracą część zapasów. Czasem są też zwyczajnie zmęczeni i muszą odpocząć, a kiedy indziej psuje im się sprzęt. Zwrócono też uwagę na pewne niedociągnięcia armii amerykańskiej. Żołnierze zza oceanu dopiero uczyli się wojny, najczęściej niestety na własnych błędach. Stąd przypadki wadliwej łączności, niestarannego rozpoznania, a także katastrofalnego dla ludzi i ich morale "przyjacielskiego ognia", kiedy to żołnierze ostrzeliwani byli przez własną artylerię, gdyż w zapamiętaniu ktoś nie sprawdził, do kogo strzela.

Kolejna sprawa: kręcąc "Złoto dla zuchwałych" ogromną wagę przywiązano do różnego typu szczegółów takich jak oznaczenia na mundurach czy pojazdach. Zarówno amerykańskie, jak i niemieckie czołgi noszą oznaczenia faktycznie istniejących jednostek, a na dodatek naprawdę stacjonujących w rejonie Nancy w okresie, w którym osadzona jest akcja filmu. Oczywiście szczegóły takie wychwyci dzisiaj jedynie osoba szczególnie zainteresowana wojskowością, ale nawet kompletnemu laikowi powinien zaimponować sam fakt rzadko spotykanej dzisiaj dbałości - a pamiętajmy, że to przecież nie jest film oparty na faktach!

Osobiście wrażenie na mnie zrobił jeszcze jeden szczegół, na który u nas mało kto zwrócił uwagę. W jednej ze scen widzimy namalowany na ścianie budynku prosty rysunek człowieczka wychylającego się zza muru. Rysunek ten, znany jako "Kilroy", często rysowali żołnierze amerykańscy w miejscach obozowania lub w których np. dokonywali zwiadu. Rysunek ten był bardzo znany i stosowany tak często, że ponoć część Niemców wierzyła, że to jakiś superszpieg podpisuje się, by z nich zakpić. Szkoda, że rysunek praktycznie nigdy nie pojawia się w filmach wojennych - tym bardziej cieszę się, że w "Złocie dla zuchwałych" uwieczniono tę jakże zasłużoną "postać".

Tak bardzo zachwalam autentyczność filmu, a tymczasem na pewnym forum filmowym znalazłem napisany szyderczym tonem spis, że taka akcja jest w ogóle niemożliwa. Ale powiedzmy sobie szczerze - czy to ma jakieś znaczenie? Przecież "autentyczność" filmu fabularnego nie na tym polega. Dla mnie ten akurat aspekt to żadna wada. Wolę wierzyć, że szeregowy Kelly i jego koledzy wrócili do domu bogaci i szczęśliwi i kto wie, może nawet oglądali w kinach film o swojej przygodzie.

3 komentarze:

  1. świetna komedia jedna z lepszych ról sutherlanda eastwood też robi swoje do tego reszta myślę że na liście najlepszych komedii wojennych byłoby to pewne podium :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo pisać :) Świetny film. Tak jak robk napisał, pewne podium na liście komedii wojennych (tuż obok MASH'a :). No i dzięki Marek za zachęcenie do odświeżenia tytułu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna jest piosenka z tego filmu: "Burning Bridges" z muzyką Lalo Schifrina. Częściej słucham tej muzyki niż oglądam ten film. Wolę poprzedni wojenny klasyk Huttona, czyli "Tylko dla orłów" (też z Eastwoodem).
    "Złoto dla zuchwałych" ma kilka świetnych scen (najbardziej mi utkwił w pamięci Niemiec z końcówki, który zrobił gest "Heil Hitler", na co Eastwood odpowiedział mu nietęgą miną :D), ale nie jest to film, do którego chętnie wracam. Poza tym, postać którą zagrał Donald Sutherland jest irytująca.

    OdpowiedzUsuń