piątek, 24 października 2014

Hooligans - przerażający i godni podziwu

Green Street Hooligans

Wielka Brytania 2005
Scenariusz:Lexi Alexander, Dougie Brimson, Josh Shelov
Reżyseria: Lexi Alexander

Nie jestem typem sportowca. Owszem, popieram aktywność fizyczną. Uwielbiam długie, energiczne spacery po górach (do których mam blisko), jak też po mieście (a potrafię łazić po uliczkach i parkach cały dzień bez odpoczynku), jednak obcy mi jest zachwyt nad przeróżnymi dyscyplinami sportowymi. No, czasami jeszcze zainteresuje mnie fakt zdobycia przez Polaków pierwszego miejsca w zawodach lotniczych - mało kto wie, że Polska od lat regularnie ogrywa w tej kategorii wszystkie kraje - ale poza tym sport mnie nie interesuje. Szczególnie dotyczy to sportów drużynowych. A już na pewno piłki nożnej. Tym bardziej fascynuje mnie fanatyzm, z jakim do tego sportu się podchodzi.

Zaraz zostanę zamordowany, ale piłka nożna jest dla mnie czymś nieco nudnym. Co może być ciekawego w oglądaniu przez półtorej godziny, jak kilkudziesięciu ludzi biega za kulką i próbuje ją kopnąć? A jednak sport ten ma w sobie coś, co sprawia, że nawet w Polsce, gdzie nasze "asy" regularnie obrywają nawet w tak zwanych "grupach marzeń" (nawet ja wiem, o co chodzi), kibice bardzo poważnie ten sport traktują i są gotowi do starcia gardeł dopingować swoich. A niektórzy nawet jeszcze "walczyć" o honor drużyny po meczu. Mam oczywiście na myśli "ustawki".

Przez pewien czas mieszkałem w Trójmieście. Widziałem wielokrotnie tłumy napalonych "chuliganów" (nie mylić z wandalami!) Arki Gdynia i Lechii Gdańsk. Widziałem, co potrafią zrobić z miastem, jak się wkurzą lub ich drużyna przegra. Zawsze trochę się ich bałem (nie bez powodu opowiadało się dowcip: czemu w pociągach Szybkiej Kolei Miejskiej gdańszczanie wybijają szyby? Bo pociągi mają barwy Arki Gdynia). I nie całkiem rozumiałem, o co im chodzi. Ale na swój sposób podziwiałem: zawsze obecni na meczach; zawsze wierni swojej drużynie, nawet jeśli ta spadnie do niższej ligi albo zostanie oskarżona o korupcję. Wreszcie, po latach, nadszedł czas zrozumienia, czemu wybitnie przysłużył się film "Green Street Hooligans". Oparty jest w znacznej mierze na wspomnieniach członków fanklubu drużyny West Ham United o nazwie "Inter City Firm", którego członkowie uważani byli swego czasu za najbardziej agresywnych kibiców w Anglii.

Film ukazuje sposób życia i mentalność zapalonego kibica z punktu widzenia Matta - młodego człowieka, który dotąd z piłką miał niewiele wspólnego. Przyjeżdża on do Anglii po tym, jak został niesłusznie oskarżony o posiadanie narkotyków. Musi zrezygnować ze studiów na Harvardzie i leci odwiedzić siostrę, która założyła rodzinę w Londynie. Tam dochodzi do niezręcznej sytuacji, kiedy mąż siostry namawia swojego brata, Pete'a, by poszli razem na mecz. Pete, zapalony kibic drużyny West Ham United, początkowo jest wściekły i uważa za dyshonor "niańczyć" przybysza z innego kraju, który nawet nie rozumie, o co chodzi w piłce nożnej. Jednak ostatecznie zabiera go najpierw do siedziby klubu kibiców "Green Street Elite", a potem razem idą na mecz. Po meczu Matt jest świadkiem, jak kibice West Ham "ustawiają" się z fanami przeciwników. Nie chcąc wplątać się w awanturę, ucieka, lecz "chuligani" przeciwników doganiają go; na szczęście w ostatniej chwili pojawia się "Green Street Elite" i zaczyna się rozróba, w której Matt siłą rzeczy bierze udział... i zaczyna mu się to podobać, gdyż znajduje oparcie i sposób na rozładowanie tkwiącej w nim agresji.

Po tym filmie postawa różnych "chuliganów" (akurat "kibicowskie" znaczenie tego słowa jest mi znane i wiem, że nie ma to niewiele wspólnego z tradycyjnym wandalizmem czy agresją) jest dla mnie zrozumiała. Między innymi dlatego, że wiem i bez tego, czym jest psychologia tłumu oraz jak łatwo udzielają się emocje. A na meczu emocji nie brakuje. Kto wie - ja jestem typem raczej flegmatyka, ale pewnie sam bym zaczął skakać z radości, gdyby napastnik "naszych" strzelił gola z niemożliwej pozycji; zacząłbym wrzeszczeć, gdyby zawodnik drużyny przeciwnej, chcąc kopnąć piłkę, trafia jednego z "naszych" w twarz i eksplodowałbym ze złości, gdyby na dobitek nie dostał za to żółtej kartki, bo sędzia by tego nie zauważył. Myślałem, że mecze są raczej spokojne (w końcu piłka nożna to nie sport kontaktowy), ale jednak jest tam pewna brutalność, nawet sporo. W "Hooligans" zostało kilka takich akcji ukazanych, włączając w to reakcję tłumu i samego Matta, który początkowo nie wie, co się dzieje, ale sam jest oburzony, gdy widzi, że na boisku dzieje się źle, a sędziowie nie reagują - a także skacze z radości, gdy "nasi" wygrywają, mimo że nie zawsze wie, o co chodzi.

Bardzo interesująco została pokazana postawa "chuliganów". Dzięki znajomości z zapalonymi kibicami WKS Śląsk i Arki Gdynia wiem z grubsza, co to znaczy miłość do ukochanego klubu i zauważyłem, że wbrew pozorom "kibole" nie są ludźmi, przed którymi trzeba panicznie uciekać. Potrafią być zadziorni, ale wbrew pozorom rzadko zdarza im się zaczepić przypadkowego przechodnia - zwłaszcza takiego, który nie patrzy na nich z niechęcią czy pogardą, a stara się nawet uśmiechać (to niewiarygodne, ile podróży z kibicami przetrwałem dzięki zwykłemu uśmiechowi właśnie). Wiedziałem też, że mają swoisty "kodeks honorowy" i film świetnie to oddaje. Wiele o mentalności kibiców mówi scena, gdy podniecony przed meczem Pete tłumaczy Mattowi, czym jest lojalność wobec klubu i jakie są stosunki z innymi klubami "chuliganów", używając przy tym wielu wulgaryzmów, a jednak widząc stojącą w metrze kobietę na sekundę zmienia ton i staje się dżentelmenem, który grzecznie ustępuje miejsca. Prawdziwy "chuligan" nigdy bowiem nie będzie agresywny wobec kobiety. Jeśli weźmie udział w "ustawce", to w takim miejscu, gdzie i tak jest już bałagan i nieporządek, bo będzie chciał uniknąć niszczenia "swojego" miasta. Będąc na gościnnych występach, niesprowokowany nie zacznie rozróby, by godnie reprezentować miasto. A nawet podczas samej rozróby będzie uważał, by nic nie stało się osobom postronnym, jeśli takie są w pobliżu. Do tego są wierni - kolegom i klubowi. Nawet gdy klub przegrywa z kretesem lub spada do niższej ligi. Ale wierność ta przerzuca się na wszystkie inne aspekty życia - również na relacje międzyludzkie.

To, co napisałem, nie znaczy, że "chuligani" nie są niebezpieczni. Nie są, ale tylko kiedy jadą na mecz i potem, po zwycięstwie. Jednak po meczu, zwłaszcza przegranym, lepiej ich w miarę możliwości unikać. Widok wielu agresywnych i nie zawsze karanych zachowań piłkarzy budzi w nich wściekłość, dodatkowo złości ich radość przeciwnika mimo "jawnej" niesprawiedliwości werdyktów sędziowskich. W tej sytuacji wystarczy iskra, by doszło do pożaru, czyli bijatyki. Dochodzi do tego chęć obrony "honoru" samego klubu "chuliganów" - ucieczka czy unikanie spotkania z przeciwnikiem nie wchodzi w grę, a spotkanie kończy się bójką (przy czym to bardzo łagodne określenie). Nawet kiedy wiedzą, że jest ich mniej, niż przeciwników, nigdy nie wezmą nóg za pas - to byłoby tchórzostwo i hańba nie tylko dla kiboli, a i - w ich rozumieniu - dla ich ukochanego klubu. Jest czymś normalnym, że członkowie "chuliganów" praktycznie bez przerwy chodzą z opatrunkami i śladami po zranieniach - aż dziwne, że dla większości z nich kończy się tylko na tym. Oczywiście, takie zachowania mogą prowadzić - i zwykle prowadzą - do większych tragedii.

A jednak twórcy filmu postarali się pokazać, że członkostwo w klubie "chuliganów" ma też korzystny wpływ na ludzi. O swoistym kodeksie honorowym już pisałem. Honor ten przekłada się na postępowanie w życiu codziennym. Kibole są nielicznymi już ludźmi, którym nieobca jest zasada ustępowania miejsca osobom starszym i paniom w ciąży. Potrafią pomóc wejść po schodach starszej pani o lasce, a nawet samodzielnie zrobić porządek, uciszając kolegów, gdy widzą, że jadą z nimi małe dzieci, przy których przeklinać się nie powinno. I wszyscy kibole się podporządkowują! Poza tym, bycie "chuliganem" uodparnia. Sam Matt zauważa, że jego problemy są w istocie błahe i łatwo je rozwiązać. Jak sam zauważa, mimo iż wielokrotnie oberwał i wrócił do domu poraniony, przekonał się, że nie jest ze szkła i - jak to się mówi - co go nie zabiło, to go wzmocniło (i tym samym siebie skazało na zabicie). Matt otrzymuje od życia poważną lekcję - a jednak pod koniec chodzi uśmiechnięty, bo zrozumiał, że sporo zyskał.

Wizualnie film też zrobił na mnie spore wrażenie. W scenie, gdy Matt i Pete pierwszy raz idą na mecz, przeplatają się sceny przemocy między piłkarzami oraz reakcji kibiców, którzy robią się coraz bardziej wściekli. Praca kamerzysty jest spokojna i stabilna w okresie między meczami czy ustawkami, ale podczas scen bójek, widz ma wrażenie, że sam bierze w niej udział. Praca kamery staje się niespokojna; widzimy ciąg urywanych obrazów i gwałtownych ruchów, jakby osobnika, który rozgląda się, skąd może spaść cios, unika go, a potem sam zadaje swój. Doskonale dobrana jest muzyka - zwłaszcza wspaniały utwór "One Blood", który mówi o tym, co się dzieje więcej, niż cokolwiek innego.

Jeśli miałbym doszukać się słabych stron tego filmu, to chyba tylko ukazanej w nim relacji Matta z ojcem. Wątek ten praktycznie niczemu nie służy. Nie ma związku z zachowaniem bohatera, bo jego zamiłowanie do "kibolstwa" pojawiło się niezależnie od tego; nie rzutuje też za bardzo na niesprawiedliwość, jaka spotkała Matta na studiach. Ot, po prostu, wprowadzony nieco na siłę wątek rodzinny, jakby ktoś na siłę chciał pokazać, że Matt wplątał się w złe towarzystwo, bo nie miał oparcia. Ale na przykład Pete, który jest szefem "Green Street Elite", jest zadowolony z życia, ma pracę, którą uwielbia, a kibolem jest i tak. W tej sytuacji wątek "rozbitej rodziny" nie jest potrzebny zupełnie niewiarogodny jako wyjaśnienie zmiany charakteru Matta.

Podsumowując, "Hooligans" to bardzo dobry film, z którego można się naprawdę wiele dowiedzieć o tym, dlaczego dorośli i odpowiedzialni ludzie co jakiś czas ubierają się w barwy klubowe i zdzierają gardła na stadionach. I dlaczego potem wdają się w rozróby, nawet nie uważając tego za coś złego. Nie mam zamiaru bronić "chuliganów", mimo wszystko do aktów wandalizmu za ich sprawą dochodzi nierzadko, ale film ten pozwala zrozumieć pewną rzecz: kibice nie są z gruntu źli i niebezpieczni, a w pewnym aspektach można się od nich uczyć. Spotykamy ich na co dzień, żyją wśród nas i wcale bym się nie zdziwił, gdyby do "chuliganów" zaliczali się najuprzejmiejsi i najbardziej życzliwi z naszych sąsiadów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz