piątek, 23 stycznia 2015

Więzień labiryntu - niedojrzały braciszek "Igrzysk Śmierci" w konwencji Shyamalana

The Maze Runner

USA 2014
Scenariusz: Noah Oppenheim, T.S. Nowlin, Grant Pierce Myers
Reżyseria: Wes Ball

W historii literatury i kinematografii daje się zauważyć ciekawe zjawisko: oto jakaś książka bądź film o określonej tematyce odnoszą spektakularny sukces, a natychmiast pojawiają się dziesiątki podobnych dzieł. Zastanawia mnie, na ile jest to zbieg okoliczności, a na ile - celowe działanie pisarzy, scenarzystów, wydawców i producentów. Z jednej strony, krótki czas pojawienia się tych dzieł sugerowałby, że musiały powstać niemal jednocześnie, a ich twórcy nie wiedzieli o sobie nawzajem - po prostu trafili na modę i tym samym mieli swoje pięć minut. Z drugiej jednak strony - jedno z tego typu dzieł zawsze wyprzedza resztę, co oznaczałoby jednak, że w większym lub mniejszym stopniu autorzy pozostałych musieli się na nich w jakimś stopniu opierać.

Pierwszą tego typu falą, jaka pamiętam, był szał wywołany "Harrym Potterem". "Nagle" pojawiło się więcej powieści o dzieciach lub nastolatkach, które odkrywają, że nie są takie zwykłe (przyznam, że niektóre z nich były niezłe). Dalej była saga "Zmierzch", po której pojawiło się stado książek i filmów o podobnej fabule i przedstawionym świecie: tym razem bez magii, za to z mitycznymi istotami, niemal obowiązkowo z wampirami i wilkołakami. Ha, nawet okładki i plakaty były podobne. Wreszcie rynek podbiły "Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins, po których jedynie kwestią czasu było pojawienie się naśladowców. Do bardziej udanych i nawet w miarę oryginalnych można zaliczyć trylogię "Więzień labiryntu" Dashera Jamesa, której pierwsza część została właśnie niedawno sfilmowana. tutaj zaznaczam, że dalsza część wpisu traktuje tylko o filmie i zakładam, że nikt nie wie, co się działo dalej.


W przeciwieństwie do "Igrzysk Śmierci", nie ma tutaj wstępu - pierwszych scen ukazujących przedstawiony świat i opisujących sytuację w nim panującą. Zaczyna się "z grubej rury": bohater, młody chłopak imieniem Thomas, budzi się w czymś w rodzaju windy. Nie pamięta, kim jest; nie wie, skąd się tam wziął. Winda zatrzymuje się, otwiera się klapa i Thomas nagle znajduje się w tłumie podobnych sobie, młodych chłopców, którzy żyją w wiosce na polanie w środku lasu. Teren ten ze wszystkich stron otacza mur odgradzający wioskę od labiryntu odgradzającego chłopców od reszty świata. Do labiryntu prowadzi jedno wejście otwierające się o wschodzie Słońca i zamykające o zachodzie. Codziennie kilkoro chłopców, zwanych Zwiadowcami, wbiega do labiryntu, próbując znaleźć wyjście, lecz bezskutecznie. Ci, którzy nie wrócili przez zamknięciem wrót, padli ofiarą "bóldożerców" - złowrogich istot opanowujących labirynt nocą. Nikt nie przeżył spotkania z nimi, ale co noc słychać ich złowrogie głosy. Taka sytuacja trwa już trzy lata. Przez ten czas, regularnie co miesiąc pojawiał się nowy, który - podobnie jak cała reszta - nic nie pamięta i nie ma pojęcia, co tu robi i dlaczego.  Pewnego razu Thomas, chcąc ratować kolegę, wbiega do labiryntu tuż przed zamknięciem wrót - i jako pierwszemu udaje mu się przeżyć. To, co widział i czego dokonał, może zmienić sytuację uwięzionych.

Ogólnie rzecz biorąc, film wywarł na mnie spore wrażenie - przede wszystkim za sprawa odmiennego od podobnych produkcji sposobu poprowadzenia fabuły. Oto widz, podobnie jak bohaterowie, nie ma zielonego pojęcia, co się dzieje. Z tego powodu "Więzień labiryntu" nasuwa mi na myśl pierwszą połowę "Osady" Shyamalana, kiedy widzowie również widzieli pewną odciętą od świata osadę rządzącą się swoimi prawami, której mieszkańcy żyli w miarę znośnie, ale w ciągłej obawie przed istotami żyjącymi w lesie. Jednocześnie widać sporo podobieństw (zapożyczeń?) z "Igrzysk śmierci": bohaterami są nastolatki, znajdują się w sztucznie stworzonym terenie, a z przebłysków wspomnień bohaterów wynika, że każdy ich ruch jest obserwowany. Główny bohater, podobnie jak Katniss Everdeen, początkowo traktowany jest z lekceważeniem, ale stopniowo okazuje się, że jest jednym z bardziej wartościowych członków zespołu, a jego przybycie wszystko zmienia.

Jednocześnie przyznaję, że film ma też parę rzeczy oryginalnych. Przede wszystkim sam pomysł labiryntu - jest to wątek, którego dotąd chyba jeszcze nie było. Świetnym pomysłem jest też wprowadzenie amnezji bohaterów - dzięki temu lepiej czujemy niepokój i przerażenie bohaterów; można wręcz mówić o atmosferze grozy. Dla niektórych jest to wadą, ale mnie osobiście cieszy fakt, że tajemnica labiryntu rozwiązuje się dosłownie w ostatnich pięciu minutach filmu, a do tego czasu bohaterowie błądzą po omacku. Poza tym, muszę zwrócić uwagę na zakończenie - autentycznie zaskakujące i zupełnie niespodziewane. Owszem, podejrzewamy jakiś rodzaj "reality show", dziwacznego eksperymentu, ale to, co wymyślili twórcy, przerosło moje oczekiwania. Do tego mamy jeszcze kilka niespodziewanych zwrotów akcji - z których znów najlepsze są pod sam koniec, jakby twórcy chcieli pozostawić jak najlepsze wrażenie na widzach. Istotnie, finał jest naprawdę świetny i pozwala zapomnieć o niedoróbkach.

A niedoróbek niestety trochę jest. Przede wszystkim, trzyletnie próby poznania labiryntu powinny trochę bardziej naświetlić sytuację uwięzionych. Tymczasem osiągnęli oni zaskakująco mało i dziwne, że dopiero Thomas dowiaduje się więcej - w dodatku w ciągu zaledwie kilku dni. A przecież nie chodził do żadnych nowych miejsc. Kolejna rzecz: ściany labiryntu są wysokie, ale przecież w kilku scenach widzimy wieżę obserwacyjną zbudowaną przez chłopców, sięgającą może nawet 2/3 wysokości tych ścian. Czy naprawdę nikomu nie przyszło do głowy zbudować czegoś odrobinę wyższego i spróbować przejść. Poza tym, ściany tworzące korytarze labiryntu są zaskakująco blisko siebie, tak, że bohaterowie mogą spokojnie przeskakiwać z jednej na drugą. Jakim cudem? Ano, niektóre z nich są niskie i na tyle zarośnięte, że można na nie swobodnie wejść. I co, przez cały ten czas nikt nie wszedł na górę i nie próbował się wydostać? Dalej: posiadając narzędzia i całkiem sporo różnych materiałów, w tym łatwopalnych, nikt nie podjął się budowy prowizorycznej broni do walki z "bóldożercami". Takich rzeczy niestety jest jeszcze sporo.

Na koniec nieco o efektach. Przez sporą część filmu jedynym efektem wizualnym jest mur odgradzający wioskę od labiryntu. Budowla, muszę powiedzieć, wywiera spore wrażenie. Doskonale wypadają też "bóldożercy" - na pół żywe, na pół mechaniczne istoty, wyglądające jak skrzyżowanie pająka z niedźwiedziem. Jednak znów muszę wspomnieć o niedoróbkach: mamy tutaj zjawisko zapomniane od jakiegoś czasu, a popularne w starych serialach sensacyjnych, kiedy to bohater ucieka przez korytarz, którego ściany zbliżają się, zbliżają... i jakoś ze sceny na scenę ich rozstaw jest podobny. Tutaj mamy to samo: wydaje się, że wrota zmiażdżą bohaterów, a jednak oni swobodnie sobie biegną dalej. Poza tym, uwięzieni jakimś cudem nie są brudni, zarośnięci, ich ubrania są zaskakująco czyste, starannie uszyte i pozbawione łat czy jakichkolwiek śladów zniszczeń. Charakteryzator się nie popisał, niestety. Do tego dochodzą znikające lub nieco za szybko gojące się rany.

Na szczęście było jeszcze zakończenie, które sprawiło, że byłem bardzo zadowolony z obejrzenia tego filmu. "Więzień labiryntu" pozostawił pozytywne wrażenie. Dopiero po czasie przychodzi opamiętanie. I jeszcze, co ciekawe, zupełnie nie chcę wiedzieć, co się stanie dalej. Tajemnica została ujawniona - niczego więcej się już nie dowiem. Dlatego film oceniam na 6/10. Biorąc poprawkę na fakt, że jest to film adresowany zdecydowanie dla młodzieży - w przeciwieństwie do bardziej dojrzałej prozy Suzanne Collins.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz