Merlin
Wielka Brytania, USA 1998Scenariusz: Peter Barnes, Edward Khmara, David Stevens
Reżyseria: Steve Barron
Legendy arturiańskie inspirowały już wielu twórców filmowych. Opisywałem już jedno z najlepszych dzieł tego typu i najwierniej odwzorowującego średniowieczne realia - "Excalibur". Właśnie parę dni temu przypomniałem sobie "Merlina", skupiającego się na postaci tytułowego czarodzieja, będącego jedną z najciekawszych i tajemniczych postaci legend arturiańskich. Istnieje kilka wersji życiorysu Merlina, z których twórcy skupili się na jednej z mniej popularnych, za to pozwalającej na symbolicznym przedstawieniu religijnego aspektu legendy. Niestety, przy okazji zaniedbano inne elementy mitu. Jednak mimo wszystko film ma znacznie więcej zalet, niż wad.
Legendy arturiańskie w wersji dzisiaj znanej są przesiąknięte odniesieniami do religii. Rycerze poszukują Świętego Graala; król Artur występuje jako władca z łaski Bożej. Jednocześnie pojawiają się jednak elementy pogańskie - Pani Jeziora, symboliczne wydobycie przez prawowitego króla miecza ze skały, a także sama postać Merlina. Mało znaną postacią jest zła królowa Mab, która według jednej z wersji legendy wychowywała Merlina, jednak ten sprzeciwił się jej, gdyż popierał działania Artura i jego poddanych, a nie pożądał władzy dla siebie. Osią filmu "Merlin" jest właśnie konflikt czarodzieja i jego opiekunki, gdzie pierwsze z nich symbolizuje nową religię, a drugie to symbol starych porządków.
Pierwsze odniesienie do religii mamy już na początku - Merlin jest zrodzony za sprawą magii Mab, nie ma więc ojca. Wyraźna aluzja do postaci Zbawiciela - Merlin ma zresztą nim być: jego przeznaczeniem jest przywrócić mieszkańców Anglii starej wierze. Pewnego dnia Merlin, jako nastolatek, ratuje dziewczynę, księżniczkę Nimue (tak, wiemy, że była czarodziejką, ale - jak wspomniałem - film dość lekce sobie waży niektóre aspekty legendy). Podczas tej akcji ujawniają się magiczne zdolności chłopca - w jego domu pojawia się więc Mab i zabiera go do siebie. Tam, wraz z pomocnikiem Frickiem, uczą go arkanów magii. Jest tylko jeden problem - Merlin magii nie lubi, gdyż oderwała go od znanego mu życia. Mab aranżuje więc porwanie Nimue w celu złożenia jej w ofierze smokowi. Merlin ratuje ją, jednak Nimue jest na zawsze okaleczona. Zrozpaczony czarodziej obiecuje Mab, że odtąd będzie korzystał z magii, jednak tylko po to, by z nią walczyć. W tym celu postanawia zaopiekować się królewskim synem - Arturem, którego serce jest czyste i dobre. Mab jednak nie poddaje się i czyni wszystko, by zniweczyć plany Merlina.
Wbrew pozorom, fakt, że w stworzeniu tego filmu wzięli udział Amerykanie, nie wpłynął nań negatywnie. Często śmiejemy się z tego, jak za oceanem traktuje się nasze mity czy historię - ale w wypadku mitów arturiańskich sprawa jest o tyle łatwiejsza do zaakceptowania, że opowieści i ekranizacje osadzają ją w rozmaitych realiach, ale chyba żadna w czasach, kiedy faktycznie żył pierwowzór króla Artura. "Merlin" jest o tyle dobrze zrealizowany, że - sądząc po różnych szczegółach - starano się przynajmniej z grubsza trzymać okresu XI-XII wieku, co można uznać istotnie za okres, kiedy religie pogańskie definitywnie zniknęły z Europy. Poza tym, udział kraju za oceanem z pewnością dodatnio wpłynął na budżet filmu, co pozwoliło na wierniejsze oddanie broni, budowli (nieraz bardzo efektownych) i strojów, a także stworzenie kilku interesujących efektów wizualnych.
Jeśli chodzi o wierność legendzie, to czy już wspomniałem, że z Nimue uczyniono zwykłą śmiertelniczkę? Poza tym popełniono inny kardynalny błąd. Otóż w filmie widzimy Artura wyciągającego Excalibur ze skały, podczas gdy to była zupełnie inna broń! Niestety, błąd ten przez wielu przeszedł niezauważony, gdyż w powszechnym mniemaniu Artur i jego oręż są parą na tyle nierozerwalną, że "towarzyszą" sobie nawet w tych momentach, gdzie faktycznie słynny miecz się nie pojawiał. Z jakiegoś powodu niemalże całkowicie ominięto wątek poszukiwania Świętego Graala - słynny kielich wspomniany jest jedynie mimochodem i to tylko jako pretekst, by wprowadzić romans sir Lancelota i Ginewry. Za to sir Galahad nie pojawia się w ogóle - bo kilkuletniego chłopczyka nie warto w tym wypadku brać pod uwagę.
Czy to oznacza, że film jest nieudany? Otóż wręcz przeciwnie - jest bardzo udany, gdyż skupia się na innych wątkach mitu - przede wszystkim losach Merlina i Artura, a także syna tego ostatniego. W filmie, odmiennie niż w legendzie, Mordred jest wychowywany głównie przez krolową Mab, która widzi w nim szansę na zniweczenie planów Merlina. Losy Artura ukazane są dość wiernie, przy czym wszelkie jego działania noszą znamiona walki Dobra ze Złem; "nowego" porządku ze "starym", przy czym Merlin pełni funkcję doradcy zjawiającego się w trudnych momentach, służącego pomocą i mądrym słowem. Mab zaś jest klasycznym złym duchem; kusicielką, która działa bardziej bezpośrednio, a jej czyny i słowa przynoszą królowi i jego ludowi jedynie ból, krew, łzy i cierpienie.
"Merlin" bowiem tylko pozornie jest jedynie baśnią. Ja widzę w nim coś więcej - symboliczne ukazanie walki nowego, chrześcijańskiego świata ze starym, stworzonym przez religie rodzime. Jest to o tyle logiczne, że późniejsze wersje o rycerzach Okrągłego Stołu są swego rodzaju alegorią wkroczenia chrześcijaństwa i wyparcia starych kultów. W tym wypadku religie pogańskie reprezentowane są przez królową Mab. Zdaje sobie ona doskonale sprawę, że jej potęga jest nierozerwalnie związana z wiarą - jeśli ludzie odwrócą się od niej, przestanie istnieć. To samo dotyczy zresztą szeregu różnych pomniejszych duszków zamieszkujących filmową Anglię - a także samej magii. Mab czyni więc wszystko, co w jej mocy, by stara wiara przetrwała, zgodnie z zasadą, że cel uświęca środki. Jednak myli się co do jednego: że jej uczynki sprawią, iż ludzie przy niej zostaną.
W filmie poruszono bowiem ciekawą rzecz, a mianowicie metody działania i mentalność bogów starych i nowego. Jeśli wczytamy się w mitologie dowolnego kraju, to zauważymy, że wyobrażenia bóstw były bardzo ludzkie, żeby nie rzec - przyziemne: bogowie zabijali, byli pełni sprzecznych emocji, gniewu, często działali impulsywnie, ich uczynki względem ludzi były niesprawiedliwe, a miały na celu głównie utrzymanie status quo. Oto jednak pojawiła się nowa religia, która wymaga jedynie tego, by ludzie byli dobrzy. Mab, przyzwyczajona do rządzenia przez zastraszanie, nie chce się pogodzić z nadejściem nowej religii i z faktem, że ludzie się od niej odwracają. Sił i chęci jej nie brak - jednak paradoksalnie im silniej uderza, tym gorszy dla siebie efekt wywołuje. Nie dysponuje bowiem niczym, co mogłoby zachęcić ludzi do powrotu na łono starych kultów. Tymczasem nowy porządek symbolizowany przez Merlina, daje nadzieję na to, że wreszcie pojawi się jakaś sprawiedliwość. Co więcej - już teraz Artur i jego poddani, przestrzegając rad Merlina i zasad zgodnego współżycia, sprawiają, że ich kraj jest ostoją prawa, porządku i dostatku.
Ciekawy jest jeszcze jeden aspekt. Otóż Mab, czyli symboliczne Zło, wydaje się być potężniejsza od Dobra, czyli Merlina. Jest starsza, bardziej doświadczona, a jej działania są w odniesieniu do jednostek niezwykle skuteczne, gdyż odwołuje się do najniższych instynktów rządzących ludźmi - zwłaszcza pożądaniem. Merlin ma trudniejsze zadanie - nie dość, że jego umiejętności ustępują Mab, to w dodatku nie zniża się do kuszenia. Przeciwnie - odwołuje się do zdrowego rozsądku i mądrości swoich rozmówców. W szerszej perspektywie to jednak Merlin jest górą - każda jego klęska wiąże się z ukazaniem prawdziwego oblicza Mab, co zauważają wszyscy, łącznie z jej własnymi sługami. Wielce symboliczne staje się w tym momencie odrzucenie przez Merlina Excalibura w ręce Pani Jeziora - tym sposobem daje znak, że czas starych metod, a więc działania poprzez magię i cudowne artefakty, nieodwołalnie się skończył, a nowy porządek wymaga nowych metod. I tak się istotnie dzieje - w ostatecznym starciu najważniejsza okazuje się nie magia, lecz potęga ludzkich serc.
Należy poświęcić parę słów na temat strony odtwórczej i technicznej. Genialna jest Miranda Richardson w roli Mab - udało się jej stworzyć postać, od której bije moc, jednak jednocześnie nie budzi ona sympatii, lecz niepokój. Sam Neil w roli Merlina jest szczerze mówiąc raczej przeciętny i pozwolił sobie "ukraść" film uprzednio wspomnianej aktorce. Co więcej - Merlina przyćmiewa nawet Frick odgrywany przez Martina Shorta. Muszę wspomnieć także o pewnej roli drugoplanowej - króla Vortigerna, w którego wcielił się Rutger Hauer. Aktor ten ma za sobą kilka wielce udanych występów w filmach
kostiumowych; w "Merlinie" po raz kolejny udowadnia, że świetnie się w
takich rolach czuje. Od strony wizualnej film prezentuje się również bardzo dobrze - wiertnie oddano broń i zbroje, a także budowle i ich wnętrza.
"Merlin"okazał się więc wspaniałym widowiskiem fantasy, które może niezbyt wiernie oddaje legendy arturiańskie, niemniej prezentuje ich podstawowe wątki w sposób interesujący i odmienny od dotychczasowych. Jeśli przymkniemy oko na kilka niedociągnięć, to zauważymy, że film ten potrafi zachwycić i wzruszyć. Idealna rzecz na długi, zimowy wieczór. Naprawdę długi - film trwa ponad trzy godziny. Ale wart jest każdej poświęconej mu minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz