piątek, 6 lutego 2015

Strażnicy Galaktyki - western w kosmosie

Guardians of the Galaxy

USA 2014
Scenariusz: James Gunn, Nicole Periman
Reżyseria: James Gunn

Strażnicy Galaktyki pierwszy raz objawili się światu w 1969 roku. Mieli być odpowiednikiem grupy "Avengers", ale działająceym w dalekim kosmosie i równie dalekiej przyszłości. Seria została włączona w uniwersum Marvela, jednak jej bohaterowie byli nieco za mało charakterystyczni i ostatecznie komiks umarł śmiercią naturalną. Dopiero w 2008 roku ktoś wpadł na pomysł, by odświeżyć "Strażników". Zmiana była rewolucyjna. Miejsce bohaterów z poświęceniem broniących słabych i bezbronnych zajęły indywidua, które wojownikami o pokój stały się przypadkiem i raczej z powodów finansowo-prawnych niż moralnych. Ich przygody osadzono w świecie zadziwiająco zbliżonym do realiów "Dzikiego Zachodu": w galaktyce istnieją gangi zastraszające galaktykę, łowcy nagród, kryminaliści i najemnicy. Całość aż prosiła się o przeniesienie na ekran.


Nakręcić film na podstawie komiksu nie jest łatwo. To, co na papierze wygląda dobrze i czyta się dobrze, w filmie już tak świetnie się nie prezentuje. Dowodem tego jest choćby nieszczęsny Superman, który na kartach komiksu jakieś tam wrażenie robił, ale na filmie okazało się, że człowiek w niebieskim kostiumie i w majtkach na spodniach wygląda niepoważnie. Marvel ma nieco łatwiej, bo ogromna większość jego komiksów jest nastawiona w większym niż u konkurencji stopniu na akcję i humor. Wszystko, co trzeba w takim przypadku zrobić, to znaleźć odpowiednio charyzmatycznych bohaterów i zrobić tak, żeby ich przygody były opowiedziane ciekawie, z humorem, ale nie kiczowato. Na szczęście "Strażnicy Galaktyki" w ich nowym wcieleniu z 2008 roku znakomicie się do tego nadają. 

Słowo stało się ciałem w 2014 roku, kiedy to w kinach pojawił się film ukazujący początki grupy. Ludzką stroną zespołu jest Peter Quill, znany jako "Star-Lord" - łowca nagród za młodu porwany z Ziemi i wychowany przez Yondu, szefa łowców nagród jednego z nich. Pewnego razu zdobywa on Kulę - potężną broń, która może niszczyć całe planety. Kulą interesuje się również Gamora - zabójczyni wysłana przez złowrogiego Ronana, dążącego do podbicia całego znanego wszechświata. Kradzież urządzenia jest dla niej szansą do ucieczki od okrutnego pracodawcy. Ponieważ Yondu wyznacza nagrodę za Petera, poluje na niego tandem: Rocket - zmodyfikowany genetycznie szop oraz jego przyjaciel Groot - człekokształtne, niemal niezniszczalne, inteligentne drzewo. Cała czwórka wdaje się w bójkę, podczas której zostaje aresztowana i osadzona w więzieniu. Nie mając zamiaru czekać na koniec dożywotniego wyroku, postanawiają uciekać. Dołącza do nich Drax Niszczyciel, któremu Ronan zabił rodzinę, a afera z Kulą może mu pomóc w zemście.

Na początku zajmę się jedyną wadą filmu. Powiedzmy sobie szczerze - jest to film typowo "Marvellowski": fabuła odgrywa szczątkową rolę i tak naprawdę nie jest bardzo ważna. Przez cały film nawet przez chwilę nie wyczuwa się atmosfery zagrożenia mimo przykrej możliwości zniszczenia całej galaktyki. Mimo to film mocno wciąga. Wielką zasługą twórców było bowiem stworzenie takiego scenariusza, by film składał się z szeregu scenek skupiających się kolejno na każdym z bohaterów, co pozwala ich nieco lepiej poznać, zrozumieć ich i polubić. Siłą napędową filmu nie jest wątek z Kulą, lecz interakcje i dialogi między bohaterami, których charaktery i motywy działania są krańcowo odmienne. Tym samym udało się przekazać atmosferę komiksu, który czym jak czym, ale durną sieczką nie jest na pewno - porównać go należy raczej do osadzonego w realiach SF westernu, a osobowości bohaterów z jednej strony stanowią o sile komicznej, a z drugiej - pozwalają na przekazanie wątku dramatycznego.

Star-Lord i jego nowi przyjaciele nie są bowiem tradycyjnymi bohaterami. Każdy z nich jest wyrzutkiem swojego świata; ofiarą tragedii pozbawioną wszystkiego, nawet celu w życiu. Peter jest wychowanym przez kryminalistów sierotą, brutalnie wyrwanym z rodzinnego domu, w którym nie umiałby się już nawet odnaleźć. Niemal całe życie Gamory to zabójcze operacje i treningi, które miały uczynić z niej pozbawioną uczuć maszynę do zabijania. Podobną przeszłość ma Rocket - ofiara radosnych eksperymentów mających na celu obdarzenie zwierząt inteligencją, co zakończyło się powodzeniem. Niestety nasz szop nie bardzo radzi sobie z tym darem. Jest chyba najinteligentniejszym i najbardziej uzdolnionym członkiem drużyny, ale to właśnie on stale musi udowadniać swoją wartość, bo wszyscy wciąż traktują go jak głupiego zwierzaka. Groot ma złote serce, ale stale zmuszony jest do walki i zabijania, czego nie znosi. Wreszcie Draxem kieruje wyłącznie żądza zemsty - ślepa, nienasycona i beznadziejna, gdyż walki z potężnym wrogiem nie jest w stanie wygrać.

Film w pewnym stopniu wątki te przemyca. Wiadomo, że w dwugodzinnym filmie nie da się przekazać wszystkiego, ale z dialogów bohaterów wyłaniają się ich osobiste demony. Nawet w sytuacji zagrożenia jednoczą siły początkowo kierowani wyłącznie czystym egoizmem, a o lojalności w ogóle nie można mówić. Każde z nich ma powody, by nie ufać pozostałym, a ufają sobie tylko w takim stopniu, w jakim jest to niezbędne, by zarobić pieniądze i wreszcie zejść sobie z oczu. Dopiero w sytuacji skrajnego zagrożenia i utraty życia pozwalają sobie na okazanie uczuć, które starali się maskować. Nagle okazuje się, że każde z nich potrzebowało bliskości innych i że łączy ich coś więcej, niż tylko chęć zarobku czy wspólny wróg. Ze sobą czują się bowiem znaczine lepiej, niż samotnie.

Opisane wątki dramatyczne udało się bardzo umiejętnie wpleść w akcję i towarzyszące jej elementy humoru. Jak przystało na dzieło Marvela, "Strażnicy Galaktyki" mogą pochwalić się wartką akcją, opowiedzianą z humorem i swadą. Te same cechy bohaterów, które dodają dramatu opowiadanej historii, stanowią też o rozrywkowej stronie dzieła. Peter jest lekkoduchem, który - nie mając nic do stracenia - bez chwili wahania ryzykuje życiem dla osiągnięcia nawet drobnego celu. Gamora nie ufa nikomu i każdą próbę nawiązania kontaktu traktuje jak próbę flirtu. Rocket braki we wzroście nadrabia porywczością - ma obsesję na punkcie broni palnej, a każdy pretekst jest dla niego dobry do rozpoczęcia strzelaniny. W wypadku Groota takim elementem jest jego dziecinna wręcz niewinność. Drax natomiast jest teoretycznie bohaterem tragicznym - tylko że niestety pochodzi ze świata, który nie zna pojęcia metafory, a wszystkie teksty i gesty traktowane są dosłownie - co nieraz prowadzi do nieporozumień. Na wspomnienie zasługuje też szef łowców nagród - Yondu. Warto wiedzieć, że w pierwszej serii komiksów sam był Strażnikiem Galaktyki, co może wyjaśniać, czemu mając ku temu okazję, nie zabił Quilla, lecz zaopiekował się nim. Mimo że nie lubi, jak ktoś wystawia go do wiatru, to jednak jego chęć do przygód sprawia, że byłby wręcz zawiedziony, gdyby Quill go nie oszukał.

Technika ukazana w filmie również prezentuje się bardzo przyzwoicie. Technologia ukazana w filmie jest zaskakująco mało zaawansowana - broń na przykład jest niemal zupełnie ziemska. Twórców filmu męczy niedawna jeszcze sterylność i przesycenie elektroniką, gdyż w "Strażnikach..." statki kosmiczne są cudownie prymitywne, toporne z mnóstwem instalacji hydraulicznych, stertami różnych dźwigienek, kółek i śrubek. Tym bardziej efektownie prezentują się wytwory rąk Rocketa, który potrafi mały pistolecik zamienić w narzędzie totalnej zagłady. Sam Rocket był dla mnie zaskoczeniem - nie spodziewałem się, że w filmie uda się pokazać zadziorność tej postaci. Ukazanie szopa z karabinem w rękach nie wywołuje dzięki temu szyderczego śmiechu, a jedynie uznanie, gdyż uzbrojenie świetnie współgra z jego krwiożerczym charakterem. W odległych światach bardzo dobrze ma się broń biała - miecze i noże Gamory (tutaj wielkie podziękowania dla twórców, że jej broń jest z pokroju europejska i nie pojawiają się oklepane i przereklamowane katany) oraz niesamowite, kierowane głosem latające ostrze Yondu. Dodatki stroju Quilla mogą budzić skojarzenie z kostiumem Ironmana, jednak podobieństwo nie jest na tyle duże, by miało razić.

Strona audiowizualna filmu to kolejna jego wielka zaleta. W filmie pojawia się kilka lokacji, z których niektóre przypominają ziemskie miasta (lub dla odmiany odludzia), zaś inne są typowym dla westernów zakazanymi spelunami. Wykorzystano okazję do ukazania piękna Kosmosu - liczne są krótkie ujęcia ukazujące gwiazdy i mgławice. Obce rasy zostały pokazane (zgodnie z duchem komiksu) najczęściej przez prostą zmianę barwy skóry, ewentualne dodanie jakichś wyrostków na ciele. Jest to celowe - w uniwersum Marvela inteligentne rasy są bowiem w jakiś sposób spokrewnione. A teraz muzyka... Peter Quill został porwany z Ziemi przypadkiem wraz ze swoim walkmanem i zestawem kaset, które dostał od matki. Dzięki temu, że podczas akcji lubi robić sobie tło muzyczne, mamy okazję posłuchać standardów rockowych. Co ważne - nie są to piosenki bardzo u nas znane, raczej "drugoligowe" i nieco dzisiaj zapomniane. Ciekawostką jest, że ich tytuły i treść odpowiadają temu, co dzieje się na ekranie.

"Strażnicy Galaktyki" to film niespodziewanie udany. Jego fabuła nie rzuca na kolana, ale poszczególne sceny już tej sztuki mogą dokonać. Oprócz akcji, mamy też sceny humorystyczne, dramatyczne i takie nieco wzruszające. Słowem - western w kosmicznych szatach. Czego chcieć więcej od kina rozrywkowego? W moich oczach "Strażnicy Galaktyki" zasługują na ocenę 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz