sobota, 14 lutego 2015

Płytki facet - spojrzeć na piękno duszy

Shallow Hal


Niemcy, USA 2001
Scenariusz: Bobby Farely, Peter Farely, Sean Moynihan
Reżyseria: Bobby Farely, Peter Farely

Nie przepadam za komediami romantycznymi. Jakoś nie przemawiają do mnie filmy, których scenariusz w dodatku jest niemalże zawsze identyczny: jest sobie facet, poznaje dziewczynę, mają się ku sobie, potem jest problem, niemal się rozstają, ale na końcu się godzą i jest pięknie. Jednak jest jeden taki aktor, Jack Black, którego lubię, i dla niego postanowiłem się poświęcić. Zwłaszcza, że są Walentynki i jakoś tak wypada opisać jakąś historię miłosną. Tak więc dzisiaj opiszę film, który może nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, ale pozostawił pozytywne odczucia i mogę go z czystym sumieniem polecić.

"Płytki facet" to opowieść o Halu Larsonie, który pod wpływem ojca nabierał "od młodzieńca" przekonania, że wybierając partnerkę, winien kierować się wyłącznie jej wyglądem, bo inne cechy nie mają takiego znaczenia. On i jego przyjaciel Mauricio, chowany według tego samego wzorca, wyrośli na ludzi teoretycznie sympatycznych, ale niezwykle płytko oceniających kobiety i traktujących płeć piękną bardzo przedmiotowo. Pewnego dnia Hal zatrzaskuje się w windzie z przypadkowo spotkanym człowiekiem, który okazuje się specjalistą od motywowania ludzi (w tej roli Tony Robbins, który faktycznie się tym zajmuje). Tony rozmawia z Halem i próbuje przekonać go, żeby - zamiast oceniać Panie po wyglądzie - spróbował dostrzec piękno ich wnętrza. Hal traktuje rady Tony'ego z lekceważeniem, ale z czasem zauważa, że ma niezwykłe szczęście do kobiet - trafiają mu się nie tylko ładne, ale i piękne. Wreszcie poznaje swoją wielką miłość - Rosemary. Jest to piękna, a przy tym sympatyczna dziewczyna, która ma niesamowitą, zdaniem Hala, przemianę materii: ile by nie zjadła, zawsze jest szczupła. Jego koledzy są za to mocno zdziwieni, że Hal nagle zaczął oglądać się za dziewczynami, które ich zdaniem za nic w świecie nie zasługują na miano piękności, a w dodatku zakochał się w takiej, co ma - delikatnie mówiąc - sporą nadwagę.

"Płytki facet" to film bardzo, że tak powiem, walentynkowy: mamy historię miłosną, mamy sympatycznego mimo wszystko głównego bohatera, a także możemy obserwować jego cudowną przemianę ze skrajnego seksisty w człowieka o złotym sercu. Teoretycznie to wszystko już było, gdyby nie jedna rzecz: nieco zakrawający na fantastykę (ha, wiemy już, czemu film mi się podobał!) wątek przemiany sposobu patrzenia na kobiety przez Hala. Patrzenia dosłownie i w przenośni - otóż za pomocą prostego, ale skutecznego zabiegu. Za każdym razem, kiedy bohater rozmawia z nowo poznaną osobą, widzimy ją jako osobę - proszę wybaczyć patos - olśniewająco piękną. Kiedy chwilę później obserwujemy ją oczami jego znajomych, możemy zobaczyć osobę zupełnie inną, mającą albo sporą nadwagę, albo bliznę po oparzeniu, albo ślady po ospie na twarzy i tak dalej. W pewnym momencie nabieramy podejrzeń, że osoby, które Hal widzi jako szpetne, są w rzeczywistości fizycznie atrakcyjne - i również się nie mylimy. Hal bowiem dostrzega - dosłownie - piękno wnętrza, które zupełnie przesłania mu to, co widać na pierwszy rzut oka.

Żart żartem, ale w tym zabiegu jest coś więcej, niż nam się wydaje. Wiele już wykonano testów, z których wynika, że osoby fizycznie atrakcyjne mają w życiu łatwiej. Wiele napisano tekstów o tym, że najważniejsze jest wnętrze. Jednak w rzeczywistości... Jeśli się zastanowić, to często spotyka się jakichś swoich znajomych z partnerami, albo po prostu dwoje nieznajomych ludzi, po czym zaczynamy się zastanawiać: "Ciekawe, co on/ona w niej/nim widzi?". Czasami wynika to z naszej autentycznej troski, ale tak z ręką na sercu - bywa zapewne, że oceniamy kogoś na pierwszy rzut oka - i dochodzi do sytuacji, że osoba atrakcyjna od razu wydaje się tą lepszą, a ta, która wydaje nam się brzydka, staje się podejrzana: co robi, żeby utrzymać przy sobie piękność? I jakoś tak nikomu nie przyjdzie do głowy, że po prostu się kochają takimi, jakimi są. Prawda jest bowiem taka, że wielu z nas domaga się sprawiedliwej oceny, wrażliwości i szacunku, chociaż nie postępuje według własnych zaleceń w codziennym życiu. W tym wypadku Hal ma nad nami przewagę - on przynajmniej nie kryje się ze swoimi seksistowskimi poglądami i sam od nikogo nie wymaga zmiany w tym zakresie.

Warto zwrócić uwagę, że zmiana postrzegania ludzi przez Hala ma jeszcze jeden wydźwięk: rzadko dostrzegamy wady u ludzi, których kochamy, a przynajmniej lubimy. Przemiana Hala była bardzo drastyczna - on dosłownie nie widział niedostatków urody czy ułomności fizycznych. Jak się zastanowić, to w sumie nic dziwnego. Czy bowiem wszyscy nie mamy tej cudownej umiejętności niedostrzegania pewnych cech u naszych partnerów? Albo nawet więcej - dostrzegamy je, ale zupełnie nam one nie przeszkadzają. A może i jeszcze lepiej: wbrew wszystkim uważamy je za wielką zaletę. Powiedzmy sobie szczerze - takie podejście to nic złego. To oznacza tyle, że naprawdę jesteśmy warci tego, by dana osoba poświęcała nam swoje życie. Pod tym względem brak "obiektywizmu" Hala nie dziwi zupełnie - tak z ręką na sercu każdy z nas na pewno zna przynajmniej jedną osobę, która praktycznie nie posiada wad - chociaż inni pewnie mieliby swoje zdanie na ten temat. Ale co nas to obchodzi?


Płytki facet" ma jednak również parę drobnych mankamentów. Przede wszystkim wątek powstania chorej postawy życiowej Hala jest zupełnie niewiarygodny. Trauma z dzieciństwa to rzecz niestety częsta, ale nigdy nie uwierzę, że w taki akurat sposób Hal mógłby się tego nabawić. Poza tym jakoś nie wierzę, że ojciec naprawdę nie miał mu nic bardziej wartościowego do powiedzenia na łożu śmierci. Kolejna rzecz - dziwne, że Hal nie zorientował się, że coś się z nim dzieje. Mimo wszystko nagle z jego otoczenia zniknęły "brzydkie" kobiety, a wszystkie nagle okazują nim zainteresowanie. Mocno zirytowała mnie też "poprawność polityczna" filmu - ja rozumiem, że chodziło o ukazanie kontrastu między wyglądem, a charakterem, ale moim zdaniem jest mocną przesadą, by protagonistami uczynić bez wyjątku ludzi kalekich, mocno otyłych albo transwestytów. Tym sposobem świat Hala jest dwubiegunowy - są olśniewająco piękni i nieopisanie brzydcy, a nic pośrodku. To troszkę obniża wiarygodność. Poza tym, ciekaw jestem, jak Hal widziałby takich sobie zwykłych ludzi.

"Płytki facet" pozostaje jednak filmem na dość sympatycznym, by niedostatki zostały skutecznie zamaskowane przez sympatycznych bohaterów i zgrabnie opowiedzianą historię. Jak napisałem wcześniej - idealny film na Walentynki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz