Shallow Hal
Niemcy, USA 2001
Scenariusz: Bobby Farely, Peter Farely, Sean Moynihan
Reżyseria: Bobby Farely, Peter Farely
Nie przepadam za komediami romantycznymi. Jakoś nie przemawiają do mnie filmy, których scenariusz w dodatku jest niemalże zawsze identyczny: jest sobie facet, poznaje dziewczynę, mają się ku sobie, potem jest problem, niemal się rozstają, ale na końcu się godzą i jest pięknie. Jednak jest jeden taki aktor, Jack Black, którego lubię, i dla niego postanowiłem się poświęcić. Zwłaszcza, że są Walentynki i jakoś tak wypada opisać jakąś historię miłosną. Tak więc dzisiaj opiszę film, który może nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, ale pozostawił pozytywne odczucia i mogę go z czystym sumieniem polecić.
"Płytki facet" to opowieść o Halu Larsonie, który pod wpływem ojca nabierał "od młodzieńca" przekonania, że wybierając partnerkę, winien kierować się wyłącznie jej wyglądem, bo inne cechy nie mają takiego znaczenia. On i jego przyjaciel Mauricio, chowany według tego samego wzorca, wyrośli na ludzi teoretycznie sympatycznych, ale niezwykle płytko oceniających kobiety i traktujących płeć piękną bardzo przedmiotowo. Pewnego dnia Hal zatrzaskuje się w windzie z przypadkowo spotkanym człowiekiem, który okazuje się specjalistą od motywowania ludzi (w tej roli Tony Robbins, który faktycznie się tym zajmuje). Tony rozmawia z Halem i próbuje przekonać go, żeby - zamiast oceniać Panie po wyglądzie - spróbował dostrzec piękno ich wnętrza. Hal traktuje rady Tony'ego z lekceważeniem, ale z czasem zauważa, że ma niezwykłe szczęście do kobiet - trafiają mu się nie tylko ładne, ale i piękne. Wreszcie poznaje swoją wielką miłość - Rosemary. Jest to piękna, a przy tym sympatyczna dziewczyna, która ma niesamowitą, zdaniem Hala, przemianę materii: ile by nie zjadła, zawsze jest szczupła. Jego koledzy są za to mocno zdziwieni, że Hal nagle zaczął oglądać się za dziewczynami, które ich zdaniem za nic w świecie nie zasługują na miano piękności, a w dodatku zakochał się w takiej, co ma - delikatnie mówiąc - sporą nadwagę.
"Płytki facet" to film bardzo, że tak powiem, walentynkowy: mamy historię miłosną, mamy sympatycznego mimo wszystko głównego bohatera, a także możemy obserwować jego cudowną przemianę ze skrajnego seksisty w człowieka o złotym sercu. Teoretycznie to wszystko już było, gdyby nie jedna rzecz: nieco zakrawający na fantastykę (ha, wiemy już, czemu film mi się podobał!) wątek przemiany sposobu patrzenia na kobiety przez Hala. Patrzenia dosłownie i w przenośni - otóż za pomocą prostego, ale skutecznego zabiegu. Za każdym razem, kiedy bohater rozmawia z nowo poznaną osobą, widzimy ją jako osobę - proszę wybaczyć patos - olśniewająco piękną. Kiedy chwilę później obserwujemy ją oczami jego znajomych, możemy zobaczyć osobę zupełnie inną, mającą albo sporą nadwagę, albo bliznę po oparzeniu, albo ślady po ospie na twarzy i tak dalej. W pewnym momencie nabieramy podejrzeń, że osoby, które Hal widzi jako szpetne, są w rzeczywistości fizycznie atrakcyjne - i również się nie mylimy. Hal bowiem dostrzega - dosłownie - piękno wnętrza, które zupełnie przesłania mu to, co widać na pierwszy rzut oka.
Żart żartem, ale w tym zabiegu jest coś więcej, niż nam się wydaje. Wiele już wykonano testów, z których wynika, że osoby fizycznie atrakcyjne mają w życiu łatwiej. Wiele napisano tekstów o tym, że najważniejsze jest wnętrze. Jednak w rzeczywistości... Jeśli się zastanowić, to często spotyka się jakichś swoich znajomych z partnerami, albo po prostu dwoje nieznajomych ludzi, po czym zaczynamy się zastanawiać: "Ciekawe, co on/ona w niej/nim widzi?". Czasami wynika to z naszej autentycznej troski, ale tak z ręką na sercu - bywa zapewne, że oceniamy kogoś na pierwszy rzut oka - i dochodzi do sytuacji, że osoba atrakcyjna od razu wydaje się tą lepszą, a ta, która wydaje nam się brzydka, staje się podejrzana: co robi, żeby utrzymać przy sobie piękność? I jakoś tak nikomu nie przyjdzie do głowy, że po prostu się kochają takimi, jakimi są. Prawda jest bowiem taka, że wielu z nas domaga się sprawiedliwej oceny, wrażliwości i szacunku, chociaż nie postępuje według własnych zaleceń w codziennym życiu. W tym wypadku Hal ma nad nami przewagę - on przynajmniej nie kryje się
ze swoimi seksistowskimi poglądami i sam od nikogo nie wymaga zmiany w
tym zakresie.
Warto zwrócić uwagę, że zmiana postrzegania ludzi przez Hala ma jeszcze jeden wydźwięk: rzadko dostrzegamy wady u ludzi, których kochamy, a przynajmniej lubimy. Przemiana Hala była bardzo drastyczna - on dosłownie nie widział niedostatków urody czy ułomności fizycznych. Jak się zastanowić, to w sumie nic dziwnego. Czy bowiem wszyscy nie mamy tej cudownej umiejętności niedostrzegania pewnych cech u naszych partnerów? Albo nawet więcej - dostrzegamy je, ale zupełnie nam one nie przeszkadzają. A może i jeszcze lepiej: wbrew wszystkim uważamy je za wielką zaletę. Powiedzmy sobie szczerze - takie podejście to nic złego. To oznacza tyle, że naprawdę jesteśmy warci tego, by dana osoba poświęcała nam swoje życie. Pod tym względem brak "obiektywizmu" Hala nie dziwi zupełnie - tak z ręką na sercu każdy z nas na pewno zna przynajmniej jedną osobę, która praktycznie nie posiada wad - chociaż inni pewnie mieliby swoje zdanie na ten temat. Ale co nas to obchodzi?
"Płytki facet" pozostaje jednak filmem na dość sympatycznym, by niedostatki zostały skutecznie zamaskowane przez sympatycznych bohaterów i zgrabnie opowiedzianą historię. Jak napisałem wcześniej - idealny film na Walentynki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz