The Runaways
USA 2010Scenariusz i reżyseria: Floria Sigismondi
Jako że zbliża się Dzień Kobiet, wypadało dzisiejszy wpis poświęcić kobietom właśnie. Uznałem, że najlepiej zrobię, omawiając film poświęcony jednej z nich. Silnej, niezależnej, podziwianej. Jednej z moich ulubionych piosenkarek,
nietuzinkowej osobie, która według paru rankingów została uznana za "królową
rocka" i jedną z najlepszych w historii wokalistek punkrockowych. Osobą tą jest Joan
Marie Larkin, znana lepiej jako Joan Jett. Dlatego dzisiejszy wpis będzie nie tyle o filmie, co o Niej właśnie.
Lata 70. uważane są powszechnie za "złotą erę muzyki". W tym czasie rozwinęły się już istniejące gatunki muzyczne, powstało też wiele nowych. Wielokrotnie dano okazywało się, że muzyka określana mianem "prymitywnej" przez ludzi nazywających się "obrońcami moralności" może służyć większym celom i ociera się o muzykę poważną - jak dowiedli tego choćby Pink Floyd. Wielu artystów chciało też po porostu wykrzyczeć swoją niechęć wobec zastanego porządku, niekoniecznie w zgodzie z tym, co dyktowali ówcześni giganci sceny muzycznej, niekoniecznie w sposób cenzuralny i zgodny z ówczesnymi wzorcami moralnymi - słowem, brutalnie, ale szczerze. Twórcy takiej muzyki zaczynali skromnie - w garażach i przyczepach campingowych, szukając przy tym okazji do zaistnienia na przesłuchaniach młodych talentów czy w barach.
Do tej grupy należała Joan Jett. W porównaniu z kolegami po fachu, miała gorzej. Dzisiaj widok pani z gitarą nikogo nie dziwi. W latach 70. było to zjawisko niespotykane. Szczególnie, jeśli chodzi o gitary elektryczne. Kobiety mogły być wokalistkami, owszem, byle niezbyt radykalnymi w poglądach, na gitarach mogły grać, ale akustycznych i to najwyżej ballady miłosne. Tak po prostu było i już. Dlatego, w przeciwieństwie do wielu późniejszych artystek, w tym rzeczy naśladowczyń, Joan Jett miała ciężko. Wyśmiewano jej "męski" sposób bycia, w tym zamiłowanie do skórzanych kurtek. Na gitarze elektrycznej uczyła się grać samodzielnie, bo nauczyciele muzyki uważali, że to nie jest instrument dla kobiet. Jednak połączenie tupetu, odwagi i determinacji sprawiły, że odniosła niekwestionowany sukces. O tym, jak wyglądały początki jej kariery, możemy dowiedzieć się z filmu Florii Sigismondi "The Runaways", - historii pierwszego zespołu, w którym występowała Joan Jett.
Po prawdzie, akcja w większym stopniu obraca się wokół wokalistki zespołu, Cherie Currie, gdyż scenariusz filmu powstał na podstawie jej autobiografii. Niemniej, od pierwszych minut nie ulega wątpliwości, która z tych dwóch pań ma zadatki na artystkę i że gdyby nie Joan Jett, to zespół nigdy by nie powstał. Trzeba przyznać, że dziewczyna miała szczęście: była w klubie muzycznym akurat tego samego dnia, kiedy odwiedził go producent Kim Fowley. Zaintrygowała go słowami, że gra na gitarze elektrycznej i chce grać w pierwszym czysto kobiecym zespole rockowym. Jako że nie miała żadnego zespołu, wspólnie zaczęli go kompletować. Zdaniem producenta, brakowało im tylko wokalistki, która łączyłaby w sobie niewinność i tajoną drapieżność - osobą taką okazała się Cherie. Zespół był gotowy, teraz dziewczyny czekały długie godziny ćwiczeń. Obejmowało to nie tylko grę, ale też nabieranie odporności na chamskie zachowania publiczności i odpieranie agresywnych napaści, nie tylko słownych. Wreszcie zaczęły występować.
Początkowo było ciężko. Mało kto traktował dziewczyny poważnie, właściciele lokali rzucali im kłody pod nogi, ale nie dało się ukryć, że grupa wyzwolonych, pewnych siebie dziewczyn, nawołujących całą żeńską część ludzkości do wzięcia życia we własne ręce i pokazania środkowego palca mężczyznom uważającym się za lepszych tylko za sprawą jednego chromosomu to jest to, na co czekali wszyscy. Co ciekawe, wśród publiczności "The Runaways" było wielu mężczyzn. Może popierali swoje partnerki, siostry i koleżanki w dążeniach do równouprawnienia? Może mieli dość uległych kobiet? Co by nie było zespół stał się sławny. W konserwatywnych Stanach Zjednoczonych (wbrew pozorom, pod względem moralnym większość mieszkańców tego kraju jest znacznie bardziej surowych niż np. Polacy) miały pewne problemy, ale w Japonii i Wielkiej Brytanii odniosły ogromny sukces.
Sława niestety odbiła się na psychice dziewczyn, a zwłaszcza Cherie. Z przykrością należy powiedzieć, że stanowiła ona najsłabsze ogniwo zespołu - i po prawdzie nie do końca konieczne. O ile pozostałem dziewczyny dobrze wiedziały, czego chcą i były przygotowane na to, co je czeka, to Cherie została zupełnie wyrwana ze swojego środowiska. W przeciwieństwie do pozostałych członkiń "The Runaways", miała kochającą siostrę, która się o nią troszczyła i namawiała do uspokojenia się. Była też znacznie od pozostałych słabsza psychicznie i podatna na wpływy Fowleya, który chciał kierować zespołem niekoniecznie zgodnie z wyobrażeniem artystek. One chciały pokazać się jako silne i niezależne, a on próbował robić z nie tajone demony seksu. Osiągnąć to chciał właśnie, wpływając na Cherie. Sama Joan Jett mówi w pewnym momencie, że to ona założyła zespół, ona nadała mu styl, a Cherie zabiera jej osiągnięcia i jeszcze niszczy image. Osamotniona i przytłoczona sławą Cherie szukała pociechy w narkotykach i alkoholu, co doprowadziło do uzależnienia i odejścia z zespołu.
Potem "The Runaways" występowały jeszcze jakiś czas bez niej, ale to już nie było to. Brak Cherie sprawił, że Fowley stracił kontrolę nad zespołem, dodatkowo dziewczyny poróżniły się w kwestiach muzycznych - część chciała grać rocka, zaś Joan Jett wolała bardziej agresywne nuty. Postanowiła więc nagrać własną płytę. Znów było jej ciężko - najpierw nie miała z kim grać. Zamieściła więc w prasie ogłoszenie, że szuka trzech dobrze prezentujących się panów, którzy chcą grać w zespole kierowanym przez kobietę. Potem miała problemy z wydaniem płyty - odprawiło ją w kwitkiem 27 wytwórni płytowych! Wreszcie doszła do wniosku, że może sama nagrać i wydać płytę. Jej jakość nie powalała, ale okazało się to jej największą zaletą, docenioną przez miłośników punkrocka - tym sposobem płyta "Bad Reputation" podbiła świat, a Joan Jett stała się sławna - tym razem zupełnie niezależnie, samodzielnie i w pełnym blasku zasłużonej chwały.
Opowiadając tę historię, opowiedziałem przy okazji cały film. Zwrócę więc tylko uwagę na wykonanie. Przede wszystkim składam gratulacje Kristen Stewart, która świetnie wcieliła się w rolę bardzo wówczas agresywnej Joan Jett (w dodatku jest podobna do artystki - na zdjęciu obok możemy sobie obie Panie porównać). Cudowny jest też Michael Shannon jako "Jego Histeryczność" Fowley, jedna z najdziwniejszych postaci w branży, przynajmniej jeśli chodzi o producentów i menedżerów. Dakota Fanning również świetnie wypada w roli Cherie - wygląda jak mała dziewczynka, która zupełnie przypadkiem znalazła się w wielkim świecie i nie ma pojęcia, jak w nim funkcjonować. Niestety, nie otrzymuje dobrych wzorców.
Absolutnie przecudowna jest muzyka - jeśli ktoś oczywiście lubi takie brzmienia. Nie ustrzeżono się przy tym maleńkiego błędu - część ścieżki dźwiękowej to utwory z późniejszej kariery Joan Jett, kiedy występowała już ze swoim zespołem The Blackhearts. Początkowo możemy usłyszeć też innych artystów, niektórych znanych i rozpoznawanych, jak Dawid Bowie, innych nieco jakby zapomnianych, jak Suzi Quatro. Przy tej drugiej zatrzymam się na chwilę. Przede wszystkim dlatego, że była wielkim natchnieniem dla Joan Jett. Po drugie dlatego, że jej kariera jest bowiem zadziwiająco podobna do kariery samej Joan Jett. Obie miały kłopoty z osiągnięciem sukcesu w Ameryce z powodu "prowokacyjnych" zachowań, upodobania do skórzanych ubrań i tekstów o wyższości kobiet nad mężczyznami. Obie za to odniosły potem spektakularny sukces w Wielkiej Brytanii, a potem, nieco okrężną drogą, stały się znane w Ameryce. W obu też przypadkach za oceanem za przeboje uważa się zupełnie inne piosenki, niż w Europie.
Film "The Runaways" nie idealizuje, ale i nie demonizuje członkiń zespołu - pokazuje je jako zwykłych ludzi, którzy po prostu mieli cel i osiągnęli sukces. Pokazuje też, że niektórzy lepiej przygotowani są na presję związaną ze sławą, a inni się załamują - i nie zależy to od wpływu innych, lecz po prostu od ludzkiej wytrzymałości. I to, że kobiety często są lepsze od mężczyzn i potrafią na swój sukces równie ciężko pracować. Wszystko to przy świetnej muzyce, która nic a nic się nie zestarzała. Dla osób zainteresowanych historią feminizmu też coś się znajdzie. Idealny film na Dzień Kobiet!
Nie pamiętam już, czy to była późna podstawówka, czy wczesne liceum, ale po powrocie ze szkoły często słuchałem tego kawałka, jeśli dobrze pamiętam z Rozgłośni Harcerskiej https://youtu.be/M3T_xeoGES8
OdpowiedzUsuńR